wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział XV

Witajcie. Jednak nie zamykam bloga. Przepraszam Was, że ciągle marudzę o tym zawieszaniu i zamykaniu. No ale dobra. Miłego czytania. Dzisiaj krócej, bo jutro Wigilia. Pochwalcie się potem co dostaliście ;)
********************************************************************
-Chciałeś ze mną porozmawiać?
-Tak. Dlaczego nie chcesz się do mnie zbliżać?
-Przecież siedzimy obok siebie.
-Wiesz w jakim sensie.
Westchnęła.
-Wstydzę się. Wstydzę się swojego ciała. Po ciąży jest... inne... Nie chcę ci go pokazywać, bo... boję się, że mnie zostawisz...
Spojrzałem na nią z troską.
-Kochanie. Popatrz na mnie.
Podniosła wzrok.
-Nie zostawię cię. Rozumiesz? Za bardzo cię kocham, żeby to zrobić. Jesteś moim całym światem. Razem z Lucasem.
-Mike...
-Tak kotku?
-Nie umiem... zaakceptować Lucasa... Za każdym razem, kiedy na niego patrzę, przypomina mi się ten straszny ból...- z jej oczu pociekły łzy. Niepewnie ją objąłem. Wtuliła się we mnie.
-Ciiii. Jestem przy tobie. Jakoś razem damy sobie radę. Może pójdziemy dzisiaj we trójkę na spacer?
-Sądzisz, że to dobry pomysł?
-No jasne. Ubiorę Lucasa i idziemy. Ubierz się.
Poszedłem do pokoiku naszego synka i ciepło go ubrałem. Potem wziąłem wózek i wyszedłem przed dom. Rose już tam czekała.
-Chcesz poprowadzić wózek?
-Sama nie wiem...
-Oj no weź. Będzie super.
Złapała rączki wózeczka i zaczęła nim kierować. Byłem z niej bardzo dumny. Lucas spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać. Na twarzy mojej żony też dostrzegłem cień uśmiechu. Poprowadziłem nasza trójkę nad rzekę. Rozłożyłem koc i usiedliśmy na ziemi. Wyjąłem Lucasa z wózka i posadziłem sobie na kolanie. Rose zajęła miejsce blisko mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Pośmialiśmy się i wróciliśmy pod wieczór do domu. Położyłem Lucasa do łóżka i wziąłem prysznic. Zająłem miejsce w łóżku i zamknąłem oczy. Nagle poczułem, jak ktoś mnie obejmuje. Zaskoczony, odwróciłem głowę. Ujrzałem Rose.
-Kocham cię, Michael- wyszeptała.
Odwróciłem się do niej całkowicie, wziąłem w ramiona i odrzekłem, całując ją w czoło.
-Ja też cię kocham, skarbie. Dobranoc.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. W duchu byłem bardzo szczęśliwy, że Rose powoli dochodziła do siebie. Zasnąłem. Otworzyłem oczy i zdziwiony, że mojej żony nie ma ze mną, zszedłem na dół do kuchni. Ona już tam była i robiła śniadanie. Kiedy mnie zobaczyła, podeszła radośnie i delikatnie mnie pocałowała.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się.
-Dzień dobry.
-Jak się czujesz misiu?
-Dobrze. Co tak pachnie?
-Naleśniki.
Usiadłem przy stole, a moja żona zajęła miejsce na moich kolanach.
-A później zrobimy razem deser, co ty na to?
-Z chęcią.
Objęła mnie za szyję i namiętnie pocałowała.
-Takie śniadania to ja rozumiem.
-Poczekaj na kolację- szepnęła mi do ucha.
Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Zeszła z moich kolan i podała mi śniadanie. Przez kilka godzin zajmowaliśmy się Lucasem. Rose mniej, ale zawsze coś. Przyszła pora na kolację. Czekałem na to cały dzień. Zjedliśmy coś i Rose zaprowadziła mnie do sypialni.
-Jesteś pewna?- zapytałem, bo wiedziałem w jakim jest stanie.
-Jakbym nie była, to bym cię tu nie zaciągnęła.
Uśmiechnąłem się. To była wyjątkowa noc. Obudziłem się z moją miłością w ramionach. Było już późno. Mieliśmy tylko dwie godziny do wizyty u p. Marley. Musiałem ją obudzić.
-Rose. Koteczku- szeptałem- Kochanie, obudź się.
Zaczęła się kręcić, aż w końcu otworzyła oczy.
-O co chodzi?
-Za dwie godziny wizyta u p. Marley.
-Nie chce iść- wtuliła się w mój bok, dotykając zmysłowo ustami mojej szyi.
-Musimy. No chodź. A potem pójdziemy do teatru. Co sądzisz?
Spojrzała na mnie zawadiacko i usiadła na mnie okrakiem. Przejechała dłońmi po moim torsie i zaczęła całować szyję.
-Nie idźmy dzisiaj. Zostańmy tutaj w łóżku. Przed nami jeszcze cały dzień. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Nagle oprzytomniałem.
-O nie! Nie omamisz mnie. Idziemy i koniec.
Opadła obok mnie z bezsilności. Zaśmiałem się i wstałem, żeby się ubrać. Kiedy wyszedłem z łazienki, Rose leżała dalej naga w łóżku (pod kołdrą oczywiście) i uśmiechała się do mnie. Podszedłem, ukucnąłem obok i zapytałem:
-A pani co?
-A co ja co?
-Jak to, co ty co? Ubieraj się.
-Oj kotku. Odpuśćmy sobie dzisiaj.
-Nie ma. Idziemy i nie będę się z tobą kłócił. Ubierzesz się, czy mam ci pomóc?
Westchnęła i wyszła z łóżka. Czekałem na dole na nianię dla Lucasa. Przyszła w końcu.
-Pieluszki są w pudle obok łóżka. Przyjdziemy na pewno przed piątą.
-Dobrze. Niech się pan nie martwi.
Zeszła moja żona. Wziąłem ją za rękę.
-Idziemy kochanie?- zapytałem ją.
-Eh... Idziemy...
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do przychodni.
-Dzień dobry. Mamy wizytę u Pani Marley.
-Nazwisko?
-Jackson.
Po chwili...
-A tak. Pani Marley już czeka.
Weszliśmy do sali. Pani Psycholog stała do nas tyłem.
-Rocky! Nie wolno gryźć moich papierów! Są bardzo ważne! A gdybym ja gryzła twoje zabawki?!
-Pani Marley? Można?
Zwróciła się do nas.
-Moje dwa kochane Miśki! Pewnie, że można. W tym miejscu nie można robić tylko dwóch rzeczy: palić i współżyć- mówiąc to, odpaliła papierosa- To jak sytuacja?
-Rose w stosunku do mnie o wiele bardziej się otworzyła. Co do Lucasa... trochę lepiej, ale dalej nie tak, jak byśmy chcieli.
-Dobrze, że z czasem się to poprawia. A, właśnie! Wiecie co dostałam od jednego pacjenta? Labradora. Znacie ten film "Marley i ja"? Chyba do tego nawiązał. No ale dobra. Zajmijmy się wami. Czy współżyliście ostatnio?
Spojrzeliśmy na siebie wymownie z Rose i pokiwaliśmy głowami.
-Okay. A mogę wiedzieć kiedy dokładnie?
Przełknąłem ślinę.
-Zeszłej nocy...
-Łoł. Czyli świeże wrażenia. Dobra. A czy Miśki były zaspokojone?
Nie odezwaliśmy się.
-O mój Boże- westchnęła- Inaczej. Czy Pani Misiowa zaspokoiła Pana Misia?
-Oczywiście. Jak zawsze- odrzekłem.
-A czy Pan Miś zaspokoił Panią Misiową? Czy jego kabel się spisał? Było małe przeładowanie?- mrugnęła do nas.
-Było...- speszyła się Rose.
-Oh, niech Pani Misiowa się tak nie wstydzi. To normalne. No dobra, ale koniec tych pytań. Radzę wam gdzieś pojechać. Podkreślam, że bez Lucasa. Na spokojnie. Może... tydzień w Paryżu?
-Co ty na to kochanie?- zapytałem.
-Paryż? Chyba może być...
-Świetnie. Wyjedziemy już jutro!- zakrzyknąłem.
-No już, spokojnie. Niech się Pan Misiak tak nie jara, bo mi farba ze ścian poschodzi. Na dzisiaj to koniec. Jak wrócicie z wycieczki, to się do mnie zgłoście. Tylko nie jedzcie tych ich rogali. Croissantów czy jak im tam. Po pierwsze są ohydne, a po drugie też są ohydne. Fuj! A jak człowiek się ich nażre, jak świnia, to potem kratery w ziemi zostawia. No, już was nie zatrzymuję. Pa Misiaczki. Pozdrówcie wasze małe Misiątko.
-Do widzenia.
Kiedy tylko wyszliśmy, zadzwoniłem do mojego przyjaciela Jim'a, który załatwi wszystko.
-Halo? Jim?
-Michael! Kopę lat!
-Posłuchaj, mam prośbę.
-Wal śmiało.
-Załatwisz mi na jutro dwa bilety do Paryża?
-Ty i samolot? Nie prywatny?
-Tak. Moja żona nie lubi tak się chełpić pieniędzmi. To jak?
-Masz jak w banku.
-Dzięki stary.
-Nie ma sprawy, tylko przyślij mi jakąś pocztówkę.
-Przyślę na pewno. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się i spojrzałem na moją żonę.
-Jutro lecimy.
-Damy radę się spakować?
-Jesteśmy Jacksonowie. Nie wierzysz w nas?- mrugnąłem do niej.
Od razu, jak weszliśmy do domu, zaczęliśmy układać rzeczy w walizkach. Paryżu, nadchodzimy!

poniedziałek, 15 grudnia 2014

So...

Widząc, że najwyraźniej czytają 2 osoby blog prawdopodobnie zostanie zamknięty. Dam wam znac w najbliższym czasie czy na pewno. 

czwartek, 11 grudnia 2014

Wasze zdanie...

Więc tak. Zwracam się do was z prośbą. Czy moglibyście (każdy kto czyta) napisać pod tym postem czy chcecie abym zamknęła tego bloga? Bardzo mi zależy, bo chcę znac wasze zdanie. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Ogłoszenie

Postanowiłam, że jeżeli do miesiąca czasu nic nie wstawię to blog zostanie zamknięty. Przykro mi, ale jest jeden powód, którego nie będę wyjawiać. To do zobaczenia (może)!

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział XIV

Byłam już w piątym miesiącu ciąży. Miałam straszne humorki i często mieliśmy z Michaelem swoje osobne racje, co doprowadzało oczywiście do kłótni. A jakże by inaczej?
-Mogłeś mi powiedzieć, że wrócisz później!
-Sam o tym nie wiedziałem! Taka moja praca!
-To mogłeś spiąć tyłek i albo się wyrobić, albo postawić na swoim i dać im do zrozumienia, że skończycie jutro!
-Skończymy jutro?! Chciałbym! Tyle, że jak odłożę to na później, to wtedy będę miał więcej roboty! I zamiast wrócić godzinę później, to będę musiał spać w studiu! Tego chcesz?!
-Chcę tylko, żebyś spędzał ze mną więcej czasu, a jeżeli coś ci się przeciąga, to dawał znać!
-Ja sam chciałbym wiedzieć, kiedy tak będzie! Nie planuję sobie przedłużenia nagrań! Tak wychodzi i tyle!
-Jeszcze mi powiedz, że to nie ty decydujesz ile piosenek ma być na płycie!
-Dobra, mam dość tej głupiej gadki! Idę się przejść!
Wyszedł. Usiadłam na łóżku i pogładziłam swój brzuch. Nie lubiłam się z nim kłócić, ale samo tak wychodziło. Był już wieczór, więc wzięłam kąpiel i położyłam się do łóżka. Po jakimś czasie przyszedł Michael. Klęknął na ziemi przede mną i pogłaskał po głowie.
-Przepraszam skarbie. Nie chciałem, żebyś czuła się samotna.
-Nie szkodzi. Ja też nie powinnam robić ci awantur o byle co. Chodź już do mnie.
Uśmiechnął się i zajął miejsce obok. Przytuliłam się, a on położył dłoń na moim brzuchu. Zasnęliśmy. Rano obudziłam się bez Mika obok siebie. Kiedy zeszłam na dół, akurat ubierał płaszcz.
-Znów wychodzisz?
-Muszę. Ale wrócę dzisiaj szybciej. A potem zrobię nam kolację, zgoda?
-Zgoda.
Podszedł, pocałował mnie w czoło i wyszedł, rzucając "Pa! Kocham cię!". Zaczęłam potem wybierać kolor pokoiku dla dziecka. Postawiłam na standard. Czekałam i czekałam, aż się doczekałam. Mike wrócił. Rzuciłam mu się w ramiona.
-Nie było mnie... parę godzin.
-Wiem. Ale i tak się stęskniłam.
-Miło mi to słyszeć. To co? Pomiziamy się, a potem zjemy kolację?
Uśmiechnęłam się.
-Z miłą chęcią.

Cztery miesiące później...

-Michael! Powiem ci, jak będę rodzić.
-Ale na pewno?
-Tak! Na pewno. Z resztą usłyszysz moje krzyki.
-Ej. Nie żartuj tak. Jestem ojcem i to normalne, że się martwię- odwrócił się i zaczął wyliczać- Chcę być odpowiedzialny, kochający...
Złapałam się za brzuch, bo poczułam potworny ból. Krzyknęłam.
-Michael!
-Tak, tak wiem. Nie mogę się tak przejmować.
-MICHAEL, DO JASNEJ CHOLERY, ZAWIEŹ MNIE DO SZPITALA!
-Do szpitala? Ale po c... ROSE?! NIE MÓW MI, ŻE RODZISZ!
-TO NIE POWIEM, ALE BĘDZIE CIĘŻKO MI POKAZAĆ! RUSZ SIĘ!
Zanim się obejrzałam, byłam na sali porodowej. Bolało okropnie. Z oczy ciekły mi łzy i czułam tylko ból. Nagle straciłam przytomność Kiedy się obudziłam, zobaczyłam Michaela rozmawiającego z lekarzem. Potem wszedł do mojej sali.
-Cześć skarbie. Jak się czujesz?
-Dobrze... Chyba...
-Poczekaj tu.
Wyszedł, ale nie na długo.
-Spójrz.
Ujrzałam mojego synka. Tylko... nie wiedząc dlaczego... nie zachwyciłam się tym.
-Dziecko... Nic wielkiego...
-Rose. Co ty mówisz?
-To tylko niemowlę.
-Tak. To nasz dzidziuś.
Nic nie odpowiedziałam. Odwróciłam tylko głowę.
-Panie Michaelu. Mogę prosić?- usłyszałam głos lekarza. Przez jakiś czas byłam sama. Potem wrócił mój mąż.
-Rose. Koteczku.
Spojrzałam na niego.
-Już późno. Wrócę do domu, a jutro do ciebie przyjdę, dobrze?
-Obiecujesz?
-Obiecuję. Byłaś bardzo dzielna. Kocham cię.
-Ja ciebie też...
Wziął kurtkę, pomachał mi i wyszedł.

Michael:
Wróciłem do domu z moim nowym synkiem Lucasem. Lekarz mówił, że Rose ma problem z matczyną miłością. Nie może jej odczuć co do Lucasa. Zostawili ją na obserwacji jakiś czas. Przewinąłem synka, nakarmiłem mlekiem z butelki i położyłem spać. W nocy wstawałem jakieś pięć razy. Rano poszedłem do Rose. Spała jeszcze. Nie wziąłem maluszka ze sobą. Moja mama powiedziała, że się nim zajmie. Usiadłem na krześle obok łóżka mojej żony. Pogłaskałem ją po dłoni. Otworzyła oczy.
-Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić.
-Nie obudziłeś. Dzień dobry.
-Dzień dobry- uśmiechnąłem się.
-Jak się czujesz?- spytałem.
-Dobrze. Chyba dzisiaj mnie wypuszczą.
-To świetnie.
Jak mówiła, tak się stało. Wróciliśmy wieczorem do domu. Położyłem Lucasa spać i pożegnałem się z mamą. Kiedy wszedłem do sypialni, Rose stała w bieliźnie przed szafą. Chcąc nie chcąc moja wyobraźnia zaczęła działać. Podszedłem do niej, objąłem od tyłu i zacząłem obcałowywać jej szyję. Odsunęła się ode mnie i spojrzała przerażona.
-Michael. Co ty robisz...?
-No ja... myślałem, że...- zatkało mnie. Czy ona nie chciała iść ze mną do łóżka?
-Mike. Proszę cię. Nie chcę... Nie tym razem... A teraz przepraszam, ale pójdę się przebrać.
Minęła mnie i zamknęła się w łazience. Dziwne. Czy... ona się mnie bała? Kompletnie nie wiedziałem, co myśleć. Położyłem się do łóżka. Po jakimś czasie poczułem ciężar obok mnie. Odwróciłem się twarzą do niej i wtuliłem w jej plecy.
-Michael! Przestań!
Odsunąłem się zdziwiony.
-Co ja zrobiłem?
-Nie możesz uszanować, że nie mam ochoty na... kontakt fizyczny?!
-Nie mogę już przytulić własnej żony?
-Nie!
Chwila ciszy.
-Rose.
Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Nic.
-Kochanie. Jestem po to, żeby ci pomóc. Mów o co chodzi.
-O nic. Tylko... nie chcę, żebyś mnie przytulał... całował...
-Nie kochasz mnie już, prawda?
-Nie wiem... Przepraszam cię... Ja po prostu nie wiem co czuję.
Nic nie odpowiedziałem. Wyszedłem tylko z pokoju i położyłem się gościnnym. Tej nocy wstawałem trzy razy, żeby uspokoić Lucasa. było mi cholernie smutno, że Rose waha się, co do swoich uczuć do mnie. Postanowiłem wziąć ją do psychologa. Wspólna terapia dobrze nam zrobi. Kiedy rano jedliśmy śniadanie, postanowiłem jej to powiedzieć.
-Zapisałem nas dzisiaj na wizytę u psychologa, który pomoże nam w związku.
-Słucham?! Nie idę do żadnego psychologa!
-Od tego zależy szczęście naszej rodziny, więc pójdziesz bez dyskusji!- uniosłem głos.
Nic już nie powiedziała. Po południu, kiedy moja mama przyszła zająć się Lucasem, ubraliśmy się i pojechaliśmy na spotkanie. Weszliśmy do wysokiego, oszklonego budynku. Rose usiadła na krześle, w czasie, kiedy ja poszedłem do rejestracji.
-Dzień dobry. Nazywam się Michael Jackson i byłem tu umówiony razem z żoną.
-O, pan Jackson. Już, momencik.
Zniknęła. Gdy wróciła, miała dla mnie informację.
-Pani Marley czeka już na państwa.
-Kochanie, idziemy- zawołałem Rose i wyciągnąłem do niej rękę. złapała ją o dziwo i weszliśmy do gabinetu.
-Dzień dobry...
-O, witajcie kociaczki! Siadajcie. Już się wami zajmuję, tylko znajdę te cholerne dokumenty! A, są! Tak się człowiek czasem zakręci, że ma wtedy większy odlot, niż po szkockiej. No, ale jaki macie problem?
-Ty powiedz- odrzekła do mnie Rose.
Wziąłem głęboki oddech.
-Rose ma problem z pokochaniem naszego synka, tak samo jak z kontaktem fizycznym. Na przykład dotyk, pocałunek. Utworzyła taką jakby barierę wokół siebie.
-Dziecko jest wasze wspólne? Oboje jesteście rodzicami biologicznymi?
-Tak.
-Hmmm- zastanawiała się- Pana poproszę, alby na chwilę wyszedł, a z Panią chcę sobie porozmawiać.
Ścisnąłem dłoń mojej żony i wyszedłem, posyłając jej uśmiech. Usiadłem w poczekalni i zastanawiałem się o czym rozmawiają. Po jakiś dziesięciu minutach Rose wyszła z gabinetu i powiedziała, że moja kolej. Wszedłem.
-Siadaj pan!
Usiadłem.
-Już wiem o co się rozchodzi.
-Naprawdę?
-Tak. Pan, Panie Misiaku, jest potwornie napalony, a Pana żona przechodzi trudny okres, więc niech Pan powstrzyma ten swój kabel od rażenia prądem, Okej? Ciężko zniosła poród i jest w takim jakby szoku. Wstydzi się też swojego ciała, więc nie chce, aby dochodziło między wami do jakiegokolwiek zbliżenia.
-Więc co mam zrobić?
-Nie naciskać. Ona potrzebuje czasu na to wszystko. Jest też strasznie rozdarta uczuciowo. Więc niech się Pan Misiak nie łamie, tylko cierpliwie czeka, aż dojdzie do siebie. Czaisz bazę, Misiek?
-Chy-chyba tak.
-Supcio. Następna wizyta za trzy dni. Zapamiętasz, czy mam ci napisać?
-Zapamiętam. Dziękuję.
Wyszedłem z gabinetu i złapałem Rose za rękę. Przynajmniej tyle. Pojechaliśmy do domu. Poprosiłem ją, aby usiadła w salonie, bo czekała nas bardzo poważna rozmowa...

Zapytanie...

Posłuchajcie (jeżeli ktoś czyta). Mam gotowy rozdział, ale nwm czy go wrzucić. Chcielibyście, abym go już opublikowała...? Dajcie znać :)

sobota, 22 listopada 2014

[*]

Długo się zbierałam, żeby to napisać. Moja ciocia nie przeżyła... Zmarła w poniedziałek przed Halloween. Nie mogłam się zebrać przez Jakiś czas dlatego piszę do was dopiero teraz. Ale nie wyobrażam sobie życia bez prowadzenia bloga. Tak więc One Day In Your Life zostaje tylko zawieszony. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe... 

sobota, 1 listopada 2014

Rozdział XIII

Obudziłam się rano. Michaela niestety przy mnie nie było. Ubrałam więc szlafrok i zeszłam na dół. Akurat szykował śniadanie.
-Dobry- uśmiechnął się.
-Dobry- odrzekłam, siadając na krześle barowym, przy mini barku. Podstawił mi przed nos talerz naleśników.
-Smacznego skarbie- ucałował mnie w policzek.
Po śniadaniu pojechaliśmy na zawody jeździeckie.
-Zawodnicy proszeni są o wprowadzenie koni do boksów startowych!- rozległo się z głośników.
Zobaczyłam tylko z widowni, jak Chris wprowadza konia. Po chwili wszyscy wystartowali. Mój kuzyn był na prowadzeniu.
-Ciekawe czy wygra- zastanawiał się Mike.
-Jasne, że tak. Wierzę w niego.
I miałam rację. Zajął pierwsze miejsce. Po wszystkim poszliśmy odwiedzić go w stajni.
-Cześć Chris.
-O, cześć Rose. Mike- kiwnął mu.
-Gratulacje. Byłeś świetny. I twój wierzchowiec również. Jak się nazywa?
-Cosmo.
-Śliczny- pogłaskałam go.
-Dzięki. A co tam u was?
-A wiesz...

W domu:
-Dzisiaj idziemy na kolację.
-My?
-No tak, a kto?
Wzruszyłam ramionami.
-O której?
-Hmmm, Za jakieś trzy godziny. Przekażesz Janet?
-Janet? Ona też idzie?
-Nie, głuptasku. Tylko jej powiedz, a ona będzie wiedziała co robić- puścił mi oczko.
Poszłam więc do Janet.
-Hej. Mike kazał ci przekazać, że idziemy na kolację za trzy godziny.
Nagle zerwała się z krzesła, na którym siedziała.
-Trzy godziny?!
-No... tak.
-Trzeba działać! Toya!
Młodsza siostra Michaela w tym czasie zabrała mnie do łazienki i kazała umyć włosy.
-Co się stało?- przyszła Toya.
-Mamy tylko trzy godziny.
-CO?! Oooo nie. Michaelowi się oberwie. Trzy godziny! Pomyślałby kto!
W końcu zaczęły majstrować coś przy mojej fryzurze. Sprężyły się i zrobiły mi pasemka, po czym wyprostowały mi moje włosy.
-Teraz szybko! Sukienka!
Zrobiły mi totalny chlew w pokoju, ale kiedy chciałam to sprzątnąć, to zaczęły mnie wyganiać z pokoju.
-Rose?! Jesteś gotowa?!- zawołał z dołu Mike.
-Już schodzi!- odpowiedziała za mnie Janet- Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
-Spóźnimy się!- krzyczał Michael.
Najpierw zeszły dziewczyny, a po nich ja. Kiedy mój chłopak mnie zobaczył, zaniemówił. Podszedł do mnie i odrzekł:
-Ślicznie wyglądasz.
Nachylił się i delikatnie mnie pocałował.
-Michael, durniu! Uważaj na makijaż!- krzyczała Toya.
-Jej nie jest potrzebny.
-Idźcie już lepiej, bo zaraz nakopię ci do tego chudego tyłka.
Mike zaśmiał się i ruszyliśmy do auta.
-Gdzie jedziemy.
-Na kolację.
-Tyle to wiem. Ale gdzie.
-Zobaczysz- uśmiechnął się.
Zabrał mnie na małą polanę. Była tam restauracja pod gołym niebem.
-Życzą sobie państwo wina?
-Tak. Poprosimy.
Kelner odszedł. Rozmawialiśmy przez jakiś czas, aż ujrzałam deszcz meteorów.
-Jak pięknie- zachwyciłam się.
Mike odchrząknął.
-Ekhm. Rose... Ten, co prawda, krótki czas, który spędziliśmy razem dał mi do myślenia. I zrozumiałem... zrozumiałem, że... moje życie bez ciebie nie ma sensu. Tak więc...- ukląkł na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko- Rose, kochanie... Wyjdziesz za mnie?
Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Aż w końcu spojrzałam na innych gości. Patrzyli na nas uśmiechnięci. Zerknęłam na Michaela. Ręce mu się trzęsły.
-Tak Michael. Wyjdę- z oczu pociekły mi łzy szczęścia.
Założył mi obrączkę i przytulił mocno.
-Zgodziła się! Zgodziła!- krzyczał.
Wszyscy wstali i zaczęli klaskać.
-Całuj! Całuj! Całuj!
Zaśmiałam się i pocałowałam Mika. Wróciliśmy do domu. Wszyscy już spali.
-Pójdę pod prysznic- odrzekłam.
-Dobrze skarbie.
Szybko się wykąpałam i wróciłam do sypialni. Mike wziął kąpiel w drugiej łazience. Przytuliłam się do niego.
-Dobranoc kochanie.
-Dobranoc misiaczku- odrzekłam i udałam się w krainę snów...


Pół roku później...

-Rose! Jak ty ślicznie wyglądasz!- krzyknęła Toya, kiedy zobaczyła mnie w sukni ślubnej.
-Dziękuję. Ty również.
-Czas iść, Gotowa?
-Jak nigdy dotąd- uśmiechnęłam się.
Wszedł mój tata.
-Idziemy?
Wzięłam głęboki oddech.
-Idziemy- przytaknęłam.
Złapałam go pod ramię i poszliśmy w stronę sali. Rozległa się muzyka i drzwi się powoli otworzyły. Na końcu stał Michael. Tak, mój Michael. Stanęliśmy już naprzeciw siebie. Ksiądz dopełnił formalności i...:
-Czy ty, Michaelu Josephie Jacksonie, bierzesz tę oto kobietę za żonę?
-Biorę- posłał mi czarujący uśmiech.
-A czy ty, Rose Morgan, bierzesz tego oto mężczyznę za męża?
-Tak, biorę.
Chwilka ciszy.
-A więc ogłaszam was mężem i żoną! Możesz pocałować pannę młodą.
Spojrzał mi głęboko w oczy.
-Czy pozwoli pani...?
Pokręciłam ze śmiechem głową.
-Nie gadaj, tylko całuj.
Nachylił się i pocałował mnie delikatnie, lecz namiętnie. Goście zaczęli wiwatować. Potem pojechaliśmy do hotelu na imprezę.
-Zdrowie młodej pary!- krzyknął Chris.
Impreza trwała do czwartej w nocy. W końcu poszliśmy do pokoju. Mike wziął mnie na ręce i przeniósł przez próg.
-Ja pójdę się wykąpać, a ty bądź grzeczny- odrzekłam.
-Zawsze jestem.
-Mhm- zaśmiałam się.
-Sugerujesz mi coś?
-Ja? Skądże.
Zamknęłam się w łazience. Wzięłam kąpiel i wyszłam ubrana w koszulkę na ramiączkach i spodnie do kolan.
-Twoja kolej.
-Już idę, pani Jackson.
Uśmiechnęłam się szeroko. Rose Jackson. Świetnie to brzmi. Położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam, jak Michael obejmuje mnie w pasie i delikatnie całuje po szyi. Odwróciłam się w jego stronę. Jego oczy były pełne powagi i miłości. Ale reszta jego twarzy nie wyrażała żadnych uczuć. Nachylił się i mnie pocałował. Spędziliśmy romantyczną moc, a Mike... Ah, Mike był wobec mnie taki czuły i delikatny. Obudziłam się przytulona do mojego męża. Leżeliśmy twarzą do siebie, a ja wtulałam się w jego klatkę piersiową. Delikatnie musnęłam palcem jego szyję. Otworzył oczy.
-Cześć kochanie. Jak spałaś?- zapytał mnie.
-W twoich ramionach? Świetnie. A ty?
-Ja też- pocałował mnie w czoło.
-Co chcesz na śniadanie?
-Hmmm. Może naleśniki- odrzekłam, przeciągając się.
-Dla mojej królowej wszystko.
W tym czasie, kiedy Michael zamawiał jedzenie, poszłam się ubrać i oporządzić. Tak minęły dwa tygodnie. Pewnego dnia gorzej się czułam. Miałam mdłości i zawroty głowy. Postanowiłam zrobić test ciążowy. Cóż, nigdy nie zaszkodzi, prawda? Poczekałam parę minut i spojrzałam na wynik. Dwie kreski, dwie kreski. Powtarzałam to jak mantrę. Trzeba powiedzieć Mikowi. Tylko czy się ucieszy? Zastałam go w salonie. Siedział nad nową piosenką.
-Michael?
-Tak kotku?
-Możemy porozmawiać?- zapytałam.
-Jasne. Siadaj- poklepał miejsce obok siebie- O co chodzi?
-Pamiętasz naszą noc poślubną?
-Oczywiście. Jak mógłbym zapomnieć?
-To... Teraz są tego efekty...
-O czym ty mówisz?- uśmiechnął się.
Wzięłam głęboki oddech.
-Jestem w ciąży.
-Naprawdę?
-Tak Michael. Będziesz tatusiem.
-Będę ojcem... O rany! Będę ojcem! Będę miał własne dziecko!
Zaczął skakać po pokoju i krzyczeć w niebo głosy.
-No już. Uspokój się. Bo zdemolujesz dom- zaśmiałam się.
-Boże, jak ja cię kocham.
-Ja ciebie też.
-Pójdę zadzwonić do rodziny.
I pobiegł. Kochałam tego wariata. Całym sercem. Myślałam, że będziemy szczęśliwi do końca świata. Myliłam się...

niedziela, 26 października 2014

Dla Cioci...

Więc tak... Moja ciocia leży w szpitalu. Jest w ciężkim stanie. Ma zapalenie rdzenia kręgowego. Nie może się ruszać. Postanowiłam, że jeżeli nie wyzdrowieje, to... zamknę bloga i nic już więcej nie napiszę. Siwy już odszedł. Nie pozwolę, żeby to się powtórzyło... Wybaczcie mi...

niedziela, 5 października 2014

Rozdział XII

A teraz drodzy czytelnicy, polecimy trochę w przyszłość, gdyż historia robi się strasznie mozolna. Miłej lektury :) Aha, i przepraszam, że tak długo mnie nie było. Brak weny :/ Rozdział jest krótszy, tak jak mówiłam w ostatnim ogłoszeniu. Enjoy! ;)

*********************************************************************************

Minął rok, od kiedy jesteśmy w Londynie. Bardzo nam się tu spodobało i postanowiliśmy zostać jakiś czas. 
-Kochanie, nie widziałaś mojego krawata?
-Którego?
-Tego w kratkę.
-Masz pięć takich- zaśmiałam się. 
-Tego niebieskiego. 
-Chyba jest w sypialni na ziemi- mrugnęłam do niego porozumiewawczo i wróciłam do robienia kawy. Po paru minutach, poczułam dłonie na brzuchu. 
-Miałaś rację. Ja nigdy nie pamiętam, gdzie rzuciłem twoje ubranie. 
-No widzisz. Ja za to mam podzielność uwagi. Zaraz podam kawę. Usiądź. 
Kiedy skończyłam ją parzyć, postawiłam kubek Michaelowi pod nos. Po wypiciu pocałował mnie i powiedział:
-Pyszna. Muszę lecieć. Będę za jakieś dwie godziny. Kocham cię!
-Ja ciebie też!
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Mój kochany wariat. Zaczęłam sprzątać dom. Poodkurzałam, starłam kurze i poukładałam ubrania w szafie. Czas zleciał bardzo szybko. Zanim się obejrzałam, minęło półtorej godziny. Mam jeszcze tylko trzydzieści minut. Hmm... Co tu porobić? Nagle mnie olśniło! Uszykuję sobie sukienkę na wieczór. Mieliśmy iść na bankiet o dziewiętnastej. 
-Kotku, wróciłem!- usłyszałam z dołu. 
Zeszłam do niego i od razu wpadłam mu w ramiona. 
-A co robił mój Kotek-Postek kiedy mnie nie było?
-Trochę posprzątał i przyszykował sobie sukienkę. Jak było w studiu?
-Jak zawsze. Trochę ponagrywaliśmy i tyle. 
-Czyli nic nowego? 
-Nic, a nic. Co dzisiaj robimy na obiad? 
-Myślałam o gulaszu. Co ty na to?
-Brzmi pysznie. 
Zaczęliśmy gotować. Po chwili wszystko stało już na stole. 
-Smakuje?
-Bardzo. A tobie?
-Mi też. 
-Jednak czegoś mi tu brakuje...
-Naprawdę? Czego? 
-Ciebie. Chodź tu do mnie. 
Posadził mnie sobie na kolanach i objął jedną ręką w pasie. Kiedy skończył jeść, wziął mnie na ręce i zaczął iść na górę.
-Mike! Co ty robisz?- zaśmiałam się. 
-Uprowadzam cię. 
Zamknął nas w sypialni. Pewnie było słychać tylko śmiechy i hałas stłuczonej lampki. Po wszystkim wtuliłam się w jego bok i zaczęłam rysować palcem wskazującym różne wzorki na jego piersi.
-Wiesz co?
-Co takiego?- zapytałam.
-Cieszę się, że wtedy postanowiłem cię pocałować. Możliwe, że gdybym tego nie zrobił, to dalej bylibyśmy tylko przyjaciółmi.
-Zapewne.
-A teraz mieszkamy w Londynie i jesteśmy razem.
-I módlmy się, żeby sława nie zniszczyła tego, co jest między nami. 
-Nigdy na to nie pozwolę. Masz moje słowo. 
-Wierzę ci. 
Spojrzałam na zegarek. 
-Michael! Za pół godziny musimy być na bankiecie!
-Już tak późno?!
Zerwaliśmy się jak oparzeni. Szybko ubraliśmy się, ja pędem zrobiłam makijaż i uczesałam włosy i czym prędzej weszliśmy do limuzyny. Mieliśmy jeszcze tylko dziesięć minut. 
-Daleko jeszcze?- zapytał Mike. 
-Zaraz będziemy. 
Kiedy tylko zaparkowaliśmy, wyskoczyliśmy jak oparzeni. 
-No, jesteście!- krzyknęła uradowana księżna Diana. 
-Zdążyliśmy w ostatniej chwili- wysapał Michael.
-Nic nie szkodzi. Chodźcie. Czekaliśmy na was.
Było tam mnóstwo osób. Wszyscy zaczęli do nas podchodzić i ściskać dłonie. W moim przypadku, akurat ją całować. Nagle podszedł do mnie pewien mężczyzna.
-Witaj- słychać było, że ma inny akcent.
-Witaj. Skądś chyba pana Znam.
-Mów mi Garou.
-I wszystko jasne. 
-Przyszłaś tu z Michaelem?
-Tak. To mój chłopak. 
Spojrzałam w jego stronę. Wyglądał na zazdrosnego.Zaciskał pięści ze złości. 
-Oho. Widzę, że przeciągnąłem strunę. Lepiej się oddalę. Miło było mi poznać. 
-Wzajemnie. 
Michael do mnie podszedł. 
-A teraz zapraszamy wszystkie pary na parkiet!- usłyszałam z głośników. 
Ujęłam dłoń Mika i wyszliśmy potańczyć. 
-Nie podoba mi się, że z nim rozmawiasz. 
-Co? Dlaczego?
-Wygląda na cwaniaczka.
-Przyznaj się. Jesteś zazdrosny.
-Wcale nie.
Spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem.
-No dobra. Przyznaję się.
Zaśmiałam się i cmoknęłam go w usta.
-Mój kochany zazdrośnik.
-Tylko twój- uśmiechnął się.
Po tańczeniu w ciszy odrzekłam:
-Niedługo trzeba będzie wracać do domu.
-Masz rację. Pewnie już za nami tęsknią. Po balu wróciliśmy do naszego tymczasowego mieszkania. Spakowaliśmy się i już następnego dnia byliśmy w rodzinnym mieście.
-To co? Najpierw do twoich czy do mnie?
-Myślę, że jeżeli najpierw nie odwiedzimy mojej mamy, to zrobi nam potem awanturę.
-Czyli kierunek: Dom Jacksonów.
Kiedy tylko weszliśmy drzwiami, Janet rzuciła nam się na szyję.
-Boże, jak ja się za wami stęskniłam!
-My za tobą też- odrzekłam.
Usłyszałam szczekanie. Zza rogu wybiegli Maks i Gina. Po chwili dołączyła do nich La Toya i Millie.
-I jak było?- zapytała Janet.
-Świetnie.
-Zmajstrowałeś już Rose dzieciaczka, braciszku?- zaśmiała się.
-Ej! Nawet tak nie żartuj!
Co to miało znaczyć? Czyżby Michael nie chciał mieć ze mną nigdy dzieci? Nie powiem. Zrobiło mi się troszkę przykro. Ale może źle to odebrałam? Eh, sama nie wiem.
-Pójdę się rozpakować- odrzekłam smutno.
-Dobrze kotku. Ja zaraz przyjdę.
Maks i Gina podreptali za mną na górę. Millie tak samo. Kiedy moje ciuchy były schowane do szafy, usiadłam na brzegu łóżka. Podrapałam Maksia za uchem. Nagle wszedł Mike.
-Już jestem.
Mruknęłam coś.
-Wszystko w porządku?- ukląkł przede mną i złapał moje dłonie.
-Mike... Czy ty... chcesz mieć dzieci?
-Co to za pytanie? Oczywiście, że chcę. Dlaczego pytasz?
-Bo wydawało mi się, że kiedy Janet poruszyła ten temat, ty zareagowałeś bardzo impulsywnie... Kazałeś jej nie żartować. To tak jakbyś powiedział "Nie żartuj! Nie chcę nigdy mieć dzieci"...
-Naprawdę tak to odebrałaś?
Kiwnęłam głową.
-Kochanie. Oczywiście, że chcę mieć dziecko. Kto by nie chciał? Pragnę potomstwa bardziej, niż jakiejkolwiek nagrody. Byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie, jakby tak się stało. Ale tylko z tobą.
-Dzieci! Kolacja!- zawołała mama Michaela.
-Chodź. Zjemy coś. I uśmiechnij się skarbie. Smutek do ciebie nie pasuje.
Mike złapał mnie za rękę i zeszliśmy razem do jadalni. Po kolacji wzięliśmy prysznic i położyliśmy się.
-Pamiętasz Chrisa?- zapytałam.
-No jasne. Jak mógłbym o nim zapomnieć?
-Może i o tym nie wiesz, ale on świetnie jeździ konno. Jutro startuje w wyścigu.
-Chcesz powiedzieć, że masz zamiar iść?
-Owszem, a ty nie?
-Jeżeli ty to i ja.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Kocham cię.
-Ja ciebie bardziej. Ale idź już spać. To był męczący dzień.
-Dobranoc.
-Dobranoc, skarbie.
Przytuliłam się do niego i zasnęłam. Byłam ciekawa, jak mój kuzyn sobie jutro poradzi...

sobota, 30 sierpnia 2014

Ogłoszenie!

Postanowiłam dodawać krótsze notki ze względu na brak czasu. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe :) napiszcie co sądzicie :3  

Uwaga!

Pomimo tych wszystkich smutków, dołów i zawodów... Postanowiłam wznowić bloga. Jednak bardzo proszę o wyrozumiałość. Pewnie pierwsze parę notek będzie kiepskich, ale później powinnam się rozkręcić... Oczywiście zapewne będą się pojawiać rzadziej, bo zaczyna się szkoła, a 2 klasa gimnazjum to nie przelewki. Tak więc... Życzcie mi szczęścia :)

czwartek, 28 sierpnia 2014

[*]

Nie wiem jak to powiedzieć... Mój kot zatruł się czymś i niedługo potem zmarł... Uszkodziło mu to mózg... Jest mi bardzo cieżko, ponieważ był dla mnie bardzo ważny. Miał na imię Siwy. Byłabym bardzo wdzięczna, gdybyście uczcili ze mną jego pamięć... 
Siwy, spoczywaj w pokoju. Zawsze będę o Tobie pamietać... [*] 

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Zawieszenie!

Bardzo przepraszam tych, którzy czytają (jeżeli takowi są), lecz blog One Day In Your Life zostaje oficjalnie zawieszony do odwołania! Mam nadzieję, że mnie przez to nie znienawidzicie. Potrzebuję tylko chwili przerwy. 
Pozdrawiam i przepraszam
DangerousGirl

piątek, 22 sierpnia 2014

Zmiany z komentarzami!

Wprowadziłam pewne zmiany. Teraz możecie komentować, nawet nie mając konta. Będziecie wtedy "Anonimami". Możecie się jednak podpisywać. Co do nowej części... Tworzy się. No, to wszystko. Miłego dnia życzę :3

Rozdział XI

-Halo?
-Rose?
-Lilly?
-Owszem. Masz ochotę na mały wyskok na zakupy?
-Teraz?
-Jutro. Zgadzasz się? 
-Jasne. Z chęcią. 
-Super. To wpadnę po ciebie o pierwszej. 
-Tak, tylko że...
-Co się stało? 
-Ja... Jestem u Michaela. 
-Jak to "U Michaela"?
-Normalnie. Utrzymaliśmy kontakt i teraz jesteśmy parą. 
-Uuuu! Historyjka! Weź ze sobą Janet i jutro mi wszystko opowiesz, co do joty. Czyli zabrać was od Michaela. Zakodowane! Do jutra!
-Cześć. 
Cała Lilly. Zapytałam się Janet czy chce jechać. Zgodziła się. Poszłam z powrotem do sypialni Michaela. W tej chwili wrócił
-Już jestem koteczku. Ktoś dzwonił?
-Lilly. Umówiła się ze mną i Janet na jutro na łażenie po sklepach. 
-Zostawiasz mnie?- zrobił minę zbitego pieska. 
-Tylko na chwilę skarbie. Ale jeszcze ten dzień nie dobiegł końca- rzuciłam zalotnie. 
Nastał wieczór. Spędziliśmy ten dzień na buziaczkach i tuleniu. Mike był jak mały niedźwiadek. Potrzebował miłości, której mu kiedyś nie dawano. No, przynajmniej ze strony ojca, bo co do mamy Michaela nie mam żadnych wątpliwości. Nadszedł czas na spanie. Przytuliłam się mocno do mojego misia i zasnęłam. Kiedy otworzyłam oczy, była już jedenasta. Mike dalej pogrążony był we śnie. Wyślizgnęłam się ostrożnie z jego objęć i udałam się do łazienki. Kiedy z niej wyszłam, mój chłopak już nie spał. Leżał na boku, podpierając głowę ręka i uważnie mnie obserwował. 
-Musisz iść?
-Muszę. Niedługo wrócę.
Wstał i objął mnie od tyłu, kiedy wybierałam kurtkę. 
-Każda minuta bez ciebie to udręka- wymruczał w moją szyję i mnie w nią pocałował.  
-Będę z powrotem zanim się obejrzysz. 
-Obiecujesz?
-Obiecuję. Kupię ci coś w sklepie. 
-A co takiego?
-Zobaczysz. Cierpliwości kotku. 
Usłyszałam klakson. 
-To Lilly. Pa misiu. 
Już miałam wychodzić, kiedy złapał mnie za rękę i powiedział:
-A buzi?
Zrobił dzióbek. Cmoknęłam go i wybiegłam. Wsiadłyśmy do auta i pojechałyśmy do centrum. Po obejściu większości sklepów, usiadłyśmy w kawiarni. 
-A co masz zamiar kupić Mikowi?- zapytała mnie Janet. 
-Nie mam pojęcia. Może zegarek?
-Zegarek? Nie załamuj mnie- odrzekła Lilly- O! A może to?
Pokazała na sklep z bielizną. 
-Mam mu kupić komplet bielizny? 
-Nie jemu. Sobie!
-Ale co to ma do prezentu?
-No jak to co? Kiedy zobaczy cię w nowym komplecie, to zaniemówi!
-Jak to "zobaczy"?
-Normalnie. Przecież musisz mieć coś pod ubraniem, kiedy będzie cię rozbierał. 
Patrzyłam na nią osłupiała. O czym ona mówi?!
-O co ci chodzi?
-No jak to? Nie mieliście jeszcze swojego pierwszego razu? 
-No jakoś tak wyszło, że nie...
-No to będziesz przygotowana na tę okoliczność. Chodź. 
Pociągnęła mnie za rękę do sklepu i zaczęła przebierać między półkami. 
-O, a to?
Pokazała mi czarny zestaw z koronką. 
-To jeden z ulubionych kolorów Mika- zauważyła Janet. 
-Czyli bierzemy. 
Dobrała mi rozmiar, przymierzyłam i poszłam do kasy. 
-To na pewno dobry prezent?- zawahałam się. 
-No jasne! Padnie przed tobą z wrażenia!
Pod wieczór wróciłam do Michaela. Postanowiłam, że to tego wieczoru będzie nasz "pierwszy raz". Trochę się denerwowałam. Ale wzięłam się w końcu w garść. Poszłam do łazienki i ubrałam na siebie mój nowy nabytek. Wyperfumowałam się jeszcze delikatnie i wyszłam w cieniutkim czerwonym szlafroku. Mike już leżał w łóżku wykąpany. Kiedy mnie zobaczył, zaniemówił. Usiadłam na jego podbrzuszu okrakiem i zaczęłam go delikatnie całować. Położył dłonie w dole moich pleców i lekko je gładził. Potem chciał zdjąć ze mnie szlafrok. 
-To ten prezent?- zapytał, dotykając ramiączka od stanika. 
-Mhm. Podoba ci się? 
-Bardzo kochanie. Nie żałuję jednak, że puściłem cię do centrum. 
Zaśmiałam się. 
-Gdyby nie dziewczyny, to wcześniej nie byłabym gotowa na taki krok. 
-A teraz jesteś?
-Teraz tak. 
-Na pewno? Rose, jeżeli chcesz poczekać, to tylko mi powiedz. 
-Nie. Jestem przekonana. A poza tym, już mam na sobie tę nową bieliznę. Myślisz, że chce mi się samej ją ściągać? Potrzebuję pomocy- zrobiłam udawaną smutną minkę. 
-Cóż, chyba mogę ci pomóc. 
Ta noc była cudowna. Michael był bardzo delikatny i rozwiał wszystkie moje wątpliwości. Obudziłam się mocno do niego przytulona. Nasze ubrania leżały na podłodze. Kiedy spojrzałam na mojego misia, otworzył oczy. 
-Hej- pocałował mnie w czoło- Jak ci się spało? 
-Świetnie. A tobie kotku?
-Lepiej, niż kiedykolwiek. 
-Która godzina?- zapytałam. 
-Trzynasta. 
-Już?
-Mhm. Niestety. 
-Pora wstać. 
-Jeszcze chwilę- odrzekł, przeciągając się i obejmując mnie w pasie, kładąc przy okazji głowę na moim brzuchu. 
-Mój miś zapadł w sen zimowy?
-Mhmmm. Może też dołączysz?
-Nie tym razem. Ja wstaję, a ty rób co chcesz.
-Co tylko chcę?
-Tak.
-To ja chcę cię przytulać.
-To później. Wstawaj niedźwiadku. 
-Nie chce mi się. 
Podeszłam do niego, nachyliłam się i całując jego policzek, szepnęłam:
-No wstawaj. Dla mnie.
-Hmmm. No skoro dla ciebie, to zgoda.
Michael zaczął się ubierać. Zeszliśmy potem do kuchni. Siedziała tam Janet.
-Jak się "spało"?- mrugnęła do mnie.
-Świetnie- odrzekłam.
-Kochanie, chcesz kawy?- Mike wyjrzał zza szafki.
-Z chęcią.
-Jak było?- szepnęła.
-Cudownie. Mikuś jest wspaniały.
-Słychać was było w moim pokoju.
-O czym gadacie?- usiadł obok mnie, objął ramieniem i podał kawę.
-O niczym. Takie tam... babskie sprawy. A w ogóle nie powiedziałeś mi, gdzie jedziemy.
-Jedziemy... Uwaga! Do Londynu!
-Naprawdę?
-Tak!
-Super! Dziękuję misiaczku!
-Dla ciebie wszystko.
Pocałowałam go delikatnie.
-Czekaj... Kiedy wyjeżdżamy?
-Za dwa dni.
-Musimy się spakować!
-Spokojnie. Zrobimy to po obiedzie.
-Właśnie. Mama kazała ci przekazać, że poszła do sklepu. Niedługo powinna wrócić.
-Dzięki za informację. To ja zacznę już gotować.
-A co na obiad, mój kucharzu?
-Dzisiaj spaghetti.
Następnego dnia byliśmy już spakowani. Nie mogłam się doczekać wyjazdu. Razem z Michaelem podbijemy Anglię. Londynie, Nadchodzę!

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

Rozdział X

Ujrzeliśmy Josepha.
-Co tu się dzieje?!
Michael stanął między nami.
-Co ona tu robi?!
-Rose jest moim gościem.
-Co takiego?! Wynoś się!- zwrócił się do mnie.
-Nie!- uparł się Mike.
Joseph spojrzał na swojego syna.
-No no. Widzę, że komuś głosik siada. A wiesz co to znaczy, prawda?
Mike spuścił głowę. 
-Wiem, ale mam to w nosie! Tak samo, jak twoje polecenia! 
-Jeszcze się doigrasz!
Michael zamknął mu drzwi przed nosem. Podeszłam do niego powoli i położyłam dłoń na jego ramieniu. 
-Michael? Co on miał na myśli?
Westchnął, obrócił się w moją stronę, złapał mnie za ręce i spojrzał mi w oczy. 
-On świetnie wie, że może zniszczyć moją karierę...
-Co? Nie pozwolę na to! 
-Spokojnie. 
-Spokojnie? Michael! On zniszczy to, w co zawsze wierzyłeś! On zniszczy muzykę!
-Nie zależy mi...
-Jak to ci nie zależy?! A gdyby chodziło mu o mnie?! 
-Rose... To nie to samo...
-Michael, chociaż raz musisz pomyśleć o sobie. 
-Ja tak nie potrafię...
-Potrafisz. Wierzę w ciebie...
Powiedziawszy to, pocałowałam go w policzek i wyszłam. W końcu nadeszły święta. Mieliśmy je spędzić u Michaela. Jego głos się polepszył. Zapukałam do drzwi. Otworzył mi mój przyjaciel. 
-Wchodź, bo zmarzniesz. 
-Rose, jak miło cię widzieć!- zakrzyknęła Pani Jackson. 
-I wzajemnie. 
-Chodź do salonu. 
Całe rodzeństwo Jacksonów było w komplecie. Brakowało tylko ojca Michaela. Nie ukrywałam, że wcale mi to nie przeszkadzało. Usiadłam z Mikiem na kanapie. Przyniósł mi kakao i patrzyliśmy, jak jego bratankowie rozrywają kolorowy papier, okrywający zawartość prezentu. 
-Dla ciebie mam coś na górze- szepnął mi do ucha. 
Kiedy wszyscy byli zajęci, Mike wziął mnie za rękę i zaprowadził na piętro. W jego pokoju było ciemno. Paliła się tylko mała świeczka, która dodawała wyłącznie nastroju. Stanęliśmy pod oknem. 
-Spójrz w górę- szepnął. 
Mój wzrok powędrował ku górze i zatrzymał się na jemiole. Potem skierowałam spojrzenie na Michaela. 
-Wesołych świąt Rose. 
-Wesołych świąt Mike. 
Nachylił się delikatnie i lekko mnie pocałował. Nieśmiało chciał objąć mnie w pasie, ale widziałam, że się wahał. Złapałam jego dłonie i je tam położyłam, a sama zarzuciłam mu ręce na szyję. Przycisnął mnie mocniej do siebie i westchnął zadowolony. Kiedy czuł, że nasz pocałunek ma zaraz się skończyć, całował mnie jeszcze raz. W końcu odsunęliśmy się od siebie. Jednak dalej pozostawałam w jego objęciach. 
-Może zejdźmy do nich. Mama zacznie się martwić- uśmiechnął się. 
Wziął mnie za rękę i razem poszliśmy do salonu. Usiedliśmy i słuchaliśmy opowieści świątecznych. Oparłam głowę na ramieniu Michaela. 
-Śpisz?- zapytał mnie. 
-Nie...- odparłam zmęczona. 
-Widzę, że jesteś padnięta. Chodź. 
Mike zaprowadził mnie do swojego pokoju. Dał mi swoją koszulę, która po ubraniu sięgała mi do połowy ud. Oczywiście wcześniej wzięłam prysznic. Położyłam się w łóżku obok niego. Spojrzał mi w oczy i pogłaskał po policzku. 
-Nie żałujesz?- zapytał.
-Niby czego?
-No wiesz... Naszego pocałunku...
-Nie, nie żałuję. A ty?
-Ja też nie. 
Nagle zza okna usłyszeliśmy:
-Boże! Pocałujecie się w końcu, czy nie?!
Michael wstał, otworzył okno i zobaczył Janet. 
-A ty co tu robisz?!
-Ja? Nic... Tak tylko... Zrywam gruszki!
Zatrzasnął okno i usiadł na brzegu łóżka. 
-Skarbie, co się stało?- zapytałam.
-Wszyscy mi mówili, że nigdy nikt mnie nie pokocha... Mieli rację...
-Słucham? O czym ty mówisz?
-O czym? Rose, czy ty naprawdę mnie kochasz? Traktujesz nas poważnie?
-Oczywiście. Sądzisz, że gdybym cię nie kochała, to pocałowałabym cię w wigilię? 
-Może zrobiłaś to tylko z powodu jemioły.
-Jemioła tylko pomogła mi w wyznaniu ci uczuć.
-Serio?
-Oczywiście, że tak. Udowodnić ci, że cię kocham?
Mike zawahał się, więc przysunęłam się do niego i namiętnie pocałowałam.
-Teraz już mi wierzysz?
-Teraz już tak...
-I jeżeli kiedykolwiek powiesz, że nie zasługujesz na miłość, to więcej cię nie pocałuję. Jasne?
-Jasne- zaśmiał się- Ale dlaczego akurat ja?
-Bo jesteś wyjątkowy. 
-Wyjątkowy?
-Tak. Jako jedyny mój znajomy, nie chcesz mnie wykorzystać. No chyba że się mylę...
Spuściłam głowę. Michael przysunął się do mnie, złapał moją twarz w dłonie i powiedział:
-Nigdy bym tego nie zrobił. Kocham cię.
Przytuliłam się do niego i zasnęłam. Obudziłam się sama. W łóżku go nie było. Na stoliku leżała karteczka. 

"Witaj kochanie. Wybacz, że uciekłem, ale musiałem jechać do studia. Wrócę niedługo. Śniadanie masz przyszykowane na dole. Kocham cię!
P.S. Uważaj na Jerma. Pewnie będzie chciał cię poderwać. 

Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i zeszłam ubrana do kuchni. Kiedy piłam kawę, poczułam czyjeś dłonie na biodrach. Z początku myślałam, że to Michael, ale się pomyliłam. 
-Cześć piękna. 
-Jermaine?
-Owszem. Dasz buziaczka swojemu chłopakowi?
-Nie jesteś moim chłopakiem. 
-Tak? A kto nim jest. Podobno któryś z nas. To Tito? Randy?!
-To... Michael...
Spojrzał na mnie zdziwiony, a po chwili zaczął się śmiać. 
-Michael?! Hahah! Dobre sobie! Przed sobą masz prawdziwego faceta. Zostaw go i chodź ze mną. 
Zaczął się do mnie zbliżać. Nagle w drzwiach stanął Michael. Spojrzał na brata spojrzeniem mordercy. Szybko do niego podbiegłam i schowałam się za nim. 
-Mike, to nie tak jak myślisz...- zaczęłam.  
-Wszystko wiem skarbie. Nie musisz się tłumaczyć. Pozwól tylko, że obiję mu mordę. 
-Nie! Michael, nie rób tego!
-Spokojnie. Idź do pokoju. To zajmie tylko chwilę. 
-Nie!
Janet zaczęła mnie zabierać na górę. Zamknęła nas w pokoju. Zaczęłam cicho szlochać. 
-Wszystko będzie dobrze. Oni muszą walczyć o swoje. Zawsze tak było. 
-Ale boje się, że Michaelowi coś się stanie. 
-Nie stanie. Wszystko z nim będzie w porządku. 
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł Mike. Rzuciłam mu się na szyję i mocno uściskałam. 
-Nie rób tego wiecej, dobrze? 
-Dobrze kochanie. Przepraszam. Zdenerwowałem się. 
Głaskał mnie po włosach i uspokajał. Nagle zobaczyłam, że ze skroni leci mu krew. 
-Chodź, pokażesz gdzie masz apteczkę. 
Wzięłam go za rękę i zeszliśmy na dół. Zaczęłam mu przemywać ranę. 
-Niech lepiej Jerm się tu nie pokazuje. Bo przysięgam, że jak go zobaczę...
-Obiecałeś mi.
-Wybacz. Teraz dotrzymam słowa. 
-Mam nadzieję. Nieźle oberwałeś mój obrońco- cmoknęłam go w usta.
-Dla ciebie wszystko. 
Nagle na blat wskoczyła Millie. Potem weszła Mikowi na ramiona. To było takie słodkie. 
-Jak wy rozkosznie wyglądacie. 
Kiedy zbierałam resztę plastrów do apteczki, Michael złapał mnie za rękę. 
-Wyjedź ze mną. 
-Dokąd?
-Jeszcze nie wiem. Ale napewno coś znajdę. 
-A co z Millie?
-Janet się nią zajmie. Nie wyjedziemy na długo. Proszę. 
Po dłuższym zastanowieniu pomyślałam, że warto by spędzić czas tylko we dwoje. 
-Niech ci będzie. 
-Kocham cię. 
Cmoknął mnie gwałtownie w usta i pobiegł do auta. 
-A ty gdzie?!
-Niedługo wrócę!
I odjechał. Usiadłam u niego w pokoju i zaczęłam szkicować jego, kiedy pierwszy raz się zobaczyliśmy. Nagle mój telefon zaczął dzwonić... 

środa, 6 sierpnia 2014

Przepraszam :(

Wybaczcie, że nie dodaje notki. Miałam w piątek wypadek na koniu i leżałam w szpitalu. Teraz mam kurację domową. Obiecuję, że wstawię coś kiedy tylko odzyskam siły :)  

środa, 30 lipca 2014

Rozdział IX

Michael:
Siedziałem u siebie w sypialni i robiłem sobie okład na oko. Weszła mama i usiadła naprzeciw mnie.
-Przepraszam cię za niego.
-Nie możesz od niego odejść?
-To nie jest takie proste synku. Uwierz mi.
-Mamo. Mam pieniądze. Pomogę ci z utrzymaniem domu.
-To nie o to chodzi. A jak z tobą i Rose?
-Szczerze? Wszystko popsułem... Obiecałem jej coś, a potem nie dotrzymałem słowa. Jest na mnie wściekła. W sumie to się jej nie dziwię.
-Ja też nie.
Zaśmiałem się.
-Może powinieneś ją przeprosić?
-Boję się, że tylko pogorszę sprawę.
-No wiesz... Kto nie ryzykuje, nie jedzie. To twój wybór, ale szkoda by było, jakbyś ją stracił. To dobra dziewczyna.
Puściła mi jeszcze oczko i wyszła. Wziąłem do ręki telefon.
-Rose?
-Michael? Czego chcesz?
-Przeprosić... Ja... Żałuję tego, co zrobiłem.
-Nie sądzisz, że już trochę za późno?
Nie odezwałem się.
-Obiecałeś mi coś. Nie mogę ci już zaufać. Wybacz...
-Ale...
Rozłączyła się. Rzuciłem telefonem o ścianę ze złości. To moja wina. Cholera jasna! Gdybym nie był takim dupkiem... Może bylibyśmy już nawet razem... Co ja gadam... Już więcej jej nie zobaczę...

Rose:
Zeszłam do salonu, tak jak poprosił mnie tata. 
-Rose. Musimy porozmawiać. Sądzę, że jesteś na tyle dojrzała, że powinnaś już wiedzieć...
-O co chodzi tato? 
Zawahał się przez chwilę. 
-Nie jestem twoim biologicznym ojcem.
Myślałam, że się przesłyszałam. 
-Żartujesz, prawda? 
-Niestety nie. Twoja biologiczna matka zmarła przy porodzie, a ojciec parę lat pózniej. Oddał cię, bo nie stać go było samego na utrzymanie. A nie chciał, żeby czegoś ci brakowało. Dlatego powierzył cię nam. 
-I nie powiedziałeś mi wcześniej? Jak mogłeś?! 
-Zrobiłem to, co uznałem za słuszne...
-Wcale że nie! Zrobiłeś to, co ci pasowało!
-Rose...
-Zostaw mnie!
Wzięłam Zeusa i wyjechałam z posesji. Gdzie mogłam się podziać? Pierwsza myśl, to Michael. Wiem, że byłam na niego zła, ale potrzebuję go. Właśnie w tej chwili.

Michael:
Siedziałem przy oknie w pokoju, kiedy zobaczyłem, jak Rose podjeżdża pod mój dom na Zeusie. Szybko wybiegłem. Ledwo się trzymała. Była cała zapłakana.
-Rose?! Co się stało?!
Nie mogła nic powiedzieć. Wziąłem ją do domu i usiadłem z nią w swoim pokoju na łóżku. Przytuliła się mocno.
-Oszukiwali mnie przez całe życie...
-Kto?
-Moi rodzice. Mój tata nie jest moim tatą...
-W jakim sensie?
-Nie jest moim biologicznym ojcem...
-Ale jak to?
-Normalnie! Moja matka zmarła jak mnie rodziła, a biologiczny tata mnie oddał!
-Ciiii. Spokojnie. Jestem przy tobie. 
Po chwili ciszy odrzekłam:
-Przepraszam, że wtedy tak na ciebie nakrzyczałam. Nie powinnam. Chciałeś mi tylko pomóc...
-To ja nie powinienem łamać słowa. Obiecałem ci coś i liczyłaś, że dotrzymam obietnicy. Zawiodłem cię...
Pogłaskałam go po policzku. 
-Ty nigdy mnie nie zawiodłeś. 
Uśmiechnął się lekko. Nagle wpadł na pomysł:
-Zapraszam cię dzisiaj na kolację. I nie przyjmuję odmowy. 
-Ale ja... Nie wiem czy dam radę...
-Spokojnie. Mojego ojca dzisiaj w nocy nie będzie. Urządzę to tutaj. 
-Nie chcę ci robić kłopotu...
-Ależ to żaden kłopot.
Po chwili przestała już płakać. Najwyraźniej zapomniała o tej całej sprawie. Pod wieczór przygotowałem z pomocą mamy romantyczną kolację. Miałem zamiar wreszcie powiedzieć jej co czuję. Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzie wszystko stało. Zakryła usta dłońmi.
-Boże... Michael... To jest piękne...
Usiedliśmy przy stole. Nalałem nam wina i zapaliłem świeczki. Wreszcie wziąłem głęboki oddech i już miałem powiedzieć, że ją kocham, kiedy też zaczęła coś mówić. Oboje urwaliśmy.
-Mów pierwszy.
-Nie nie. Ty mów pierwsza.
-No dobrze. Chciałam ci powiedzieć, że jesteś moim najlepszy przyjacielem. Nikt tyle dla mnie nie zrobił. Wszyscy moi przyjaciele, w sensie mężczyźni, najpierw byli przyjaciółmi, a potem chcieli czegoś więcej. Denerwowało mnie to, bo zawsze okazywało się potem, że to idioci. Miałam już tego serdecznie dość.
Ups... Teraz na pewno jej nie powiem. Zniechęci się do mnie.
-A ty co chciałeś powiedzieć?
-Ja? A nie, nic. Już nieważne.
-Na pewno?
-Tak, nie przejmuj się.
Położyłem swoja dłoń na jej i zacząłem gładzić ją kciukiem. Spojrzałem jej głęboko w oczy, chcąc wyczytać, o czym myśli. Nie udało mi się jednak. Po zjedzeniu, przyszła pora na sen.
-Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka.
Zaprowadziłem ją tam. Wzięliśmy prysznic (ja oczywiście w innej łazience) i położyłem się do łóżka. Zasypiałem, kiedy nagle przyszła Rose.
-Michael...?
-Tak?
-Mogę się z tobą położyć?
Zawahałem się przez chwilę. W końcu nie chciała pakować się w związki. No ale była dla mnie bardzo ważna. Zrobiłbym wszystko dla niej.
-Jasne.
Zrobiłem koło siebie miejsce. Wcisnęła się obok.
-Przytulisz mnie?
Zdziwiła mnie ta prośba. Ale położyłem rękę na jej talii.
-Wiesz... Jestem zagubiona. Nie wiem, co mam zrobić z tym, że nie jestem córką mojego taty...
-Nie mów tak. Jesteś jego córką, a wiesz dlaczego?
Pokręciła głową.
-Bo on cię kocha, a ty kochasz jego. Geny w tym przypadku nie mają nic do rzeczy.
Całkiem się do mnie odwróciła.
-Naprawdę?
-No jasne, że tak.
Uśmiechnęła się.
-Chodźmy już spać- odrzekła.
Wtuliła się we mnie i zasnęła. Czyli przez resztę życia będę tylko jej przyjacielem? Najwyraźniej miłość nie jest przeznaczona dla mnie...

Rose:
Leżałam tak przytulona do Michaela przez całą noc. Kiedy otworzyłam oczy, właśnie ubierał koszulkę. Miał taką klatę, że... Ach! Kiedy zobaczył, że nie śpię, uśmiechnął się.
-Hej. Jak się spało?
-Dobrze. Wybacz, że przeze mnie ty się nie wyspałeś.
-Powiem ci szczerze, że spałem lepiej, niż kiedykolwiek- na ostatnim słowie zachrypiał. Kaszlnął parę razy i spojrzał na mnie przerażony. Spróbował zaśpiewać kawałek piosenki i znów to samo.
-Michael, twój głos...
Szybko pobiegł do łazienki. Przemył twarz wodą i spojrzał w lustro.
-Wszystko dobrze?- zapytałam.
-Nie. Przez to moja kariera może się skończyć.
-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz- przytuliłam go od tyłu. Nagle usłyszeliśmy:
-Dzieci! Śniadanie!
Michael westchnął.
-Wszyscy się będą śmiać. Zobaczysz- wychrypiał.
-Wcale nie. Będę tam z tobą i będę cię wspierać.
Uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Zeszliśmy razem na dół.
-Witaj Rose. Jak ci się spało?- zapytała mnie Pani Jackson.
-Dobrze, dziękuję.
Po chwili przyszła Janet. Po niej cała reszta. Oprócz ojca Michaela oczywiście. Kiedy jego bracia mnie zobaczyli, zaczęli napierać na mnie ze wszystkich stron.
-Chłopaki! Dość!- krzyknęła Janet- Dajcie jej spokój.
Wszyscy usiedli zmieszani.
-Mike, a jak praca nad piosenką?- zapytał Jermaine.
Michael spojrzał na mnie wystraszony lekko. Nie wiedział, czy się odezwać, czy nie. W końcu wziął głęboki oddech.
-Powolutku.
Bracia spojrzeli na niego wielkimi oczami, aż wybuchli śmiechem.
-Jezu! Braciszku! Darłeś się na stadionie, czy przechodzisz w końcu mutację?- chichrał się Jerm.
-Odszczekaj to!
-Szczekasz, to ty dzisiaj.
Zanim się obejrzeliśmy, chłopcy zaczęli się szarpać i bić.
-Chłopcy dość!- krzyknęłam. Michael się uspokoił.
-Ta twoja dziewczyna ci nie pomoże!
Nagle znów wpadł w furię. Złapał Jerma za koszulkę, przycisnął do ściany i lekko uniósł.
-JESZCZE RAZ COŚ O NIEJ POWIESZ, A TWÓJ ŁEB BĘDZIE WISIAŁ NAD KOMINKIEM! ZROZUMIAŁEŚ?!
Przerażony braciszek kiwnął lekko głową na znak, że dotarły do niego te słowa. W końcu Michael go puścił. Spojrzał na resztę i wyszedł z domu z hukiem. Założyłam kurtkę i pobiegłam za nim.
-Michael!
-Zostaw mnie Rose. Muszę się przejść.
-Mogę iść z tobą?
Spojrzał na mnie i nic nie zrobił. Uznałam to za tak. Szliśmy tak przez park nie odzywając się do siebie, kiedy Michael zobaczył małego kotka. Był strasznie sponiewierany i brudny. Miauczał, bo pewnie był głodny. Wziął go na ręce i schował pod kurtkę, żeby nie zmarzł, po czym wróciliśmy do domu.
-Mamo, zobacz co znalazłem.
Pani Jackson wytarła ręce o ściereczkę i podeszła do nas.
-Jaki słodki.
-Mam zamiar się nim zająć.
-Dobry pomysł. Najpierw obejrzyj go, czy nie ma żadnych ran i kleszczy.
Michael posadził go sobie na kolanach i dokładnie sprawdził. Potem wyczyścił jego biało-czarne futerko i poszliśmy do kuchni go nakarmić. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Nagle zeszła do nas Janet.
-Mamo, nie widziałaś... AAAAAAA!
Klęknęła przy kotku.
-Jaki słodziak! Możemy go zatrzymać?
-Wiesz... Właściwie to jest kot Michaela.
-Ou...
-Spokojnie. Zatrzymam go. Będzie też twój.
Przytuliła go z całej siły.
-Udusisz mnie...- wychrypiał.
-Dziękuję! Kocham cię!
-Ale niech najpierw odpocznie. Jest pewnie zmęczony. 
Kiedy kotek zjadł, Michael wziął go do pokoju i posadził na łóżku. Klękneliśmy przed nim i zaczęliśmy się bawić. 
-Słodki jest- odrzekłam. 
-Bardzo. 
-Jak go nazwiesz? 
-Ją. To kotka. 
-To jak nazwiesz ją? 
-Myślałem o małej Rose. 
-Małej Rose? Nie będzie ci się myliło?- zaśmiałam się- A może Millie? 
-Podoba mi się. Co malutka? 
Zamiauczała i przyczłapała do niego. Zaczęła się łasić i mruczeć. Nagle w drzwiach stanęła pewna osoba... 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział VIII

Michael:
-On naprawdę ją zgwałcił?- zapytałem, wchodzą do kuchni, kiedy położyłem już Rose do łóżka. 
-Niestety tak- odrzekł pan Morgan.
-Gdzie mogę go znaleźć?
-Jesteś pewien Mike?
-Pomszczę Rose. 
-Steven nie gra czysto. Musisz na niego uważać...
-Dam sobie radę. Gdzie może być?
-Prawdopodobnie w ich podziemiu. Mają tam taką jakby bazę. Miejsce spotkań.
Wziąłem namiary i wsiadłem w auto. Poszedłem do tego podziemia. Szedłem wściekły w stronę siedzącego Stevena. 
-Co ty tu robisz?
-Przyszedłem odpłacić ci się za Rose.
Wstał. 
-Kogoś obchodzi ta szmata?- zaśmiał się.
Złapałem go za kołnierz. 
-Spokojnie bokserze. Jak chcesz się bić, to na moich zasadach.
-Twoich, czyli jakich?
Nagle trzech jego kolegów otoczyło mnie. 
-Wszyscy na jednego.
Złapali mnie pod ręce, powalili na kolana, a trzeci złapał mnie za włosy tak, żeby Steven mógł mnie uderzyć w twarz. Jeden cios, drugi, trzeci. Potem padła seria na brzuch. Z rozciętej wargi poleciała mi krew, tak samo jak ze skroni.
-Dalej chcesz bronić tej suki?!
-Powiedz tak jeszcze raz, a obiecuję, że znajdę cię i zabiję!
Cios w brzuch. 
-Taki jesteś odważny?!
Po godzinie katowania mnie, leżałem na ziemi cały we krwi i siniakach. Nie podniosłem się przez całą noc. Byłem tam sam. W końcu usłyszałem samochód. Po chwili wbiegł pan Morgan. 
-Michael! Wszytko dobrze?! Żyjesz?!
-Żyję...- wyszeptałem, plując krwią.
-Chodź- przełożył sobie moje ramię przez szyję i pomógł wstać. 
Zaprowadził mnie do auta i przywiózł do domu. Potem położył mnie na kanapie w salonie. 
-Michael. Ile widzisz palców?
-Cztery...
-Dobrze. Poczekaj, przyniosę apteczkę. 
Zniknął w kuchni za rogiem. Nagle poczułem cholernie mocny ból w brzuchu. Zgiąłem się w pół. Nagle przybiegł pan Morgan.
-Co się dzieje?
-Brzuch...
Obejrzał go i stwierdził, że mam go mocno obitego i poranionego. Nagle z góry zeszła Rose.
-Boże Michael, co ci się stało?!
-Pobił się ze Steven'em. 
-Co? Dlaczego?
-Myślę, że sam powinien ci to wytłumaczyć.
Wyszedł. Rose usiadła na skraju łóżka i zaczęła czyścić mi ranę na skroni. 
-Dlaczego to zrobiłeś?
Westchnąłem.
-Nie mogłem słuchać, jak cię obraża.
-Niech zgadnę. Zagrał nieczysto i ty dostałeś w kość, a on wyszedł z tego bez szwanku?
-Jakbyś tam była- słabo się uśmiechnąłem.
-To było głupie z twojej strony.
-Wiem. Przepraszam. 
Po chwili lekko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w czoło. 
-No już nic się nie stało. Dziękuję, że chciałeś mnie bronić. Teraz poczujesz lekkie pieczenie.
Zacisnąłem zęby. Ono wcale nie było takie "lekkie". Piekło strasznie. Kiedy skończyła, dalej siedziała ze mną i trzymała za rękę. Miałem strasznie mało siły. Oczy ledwo trzymałem otwarte. 
-Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
-Obiecuję. 
-Z ręką na sercu. 
Wziąłem jej dłoń, przyłożyłem do swojego serca i powiedziałem:
-Z ręką na sercu. 
Odetchnęła z ulgą.
-Obejrzysz ze mną jakiś film?
-Dasz radę?- zapytała z troską.
-Tak. Jestem silny. Popatrz jakie mam muskuły.
Naprężyłem rękę. Zaśmialiśmy się oboje.
-Zgoda. A jaki film chcesz zobaczyć?
-Hmmm... Może.. "Gwiezdne Wojny"?
-Oki.
Rose włączyła telewizor i położyła się obok mnie. W końcu zasnęła. Po paru dniach mogłem już chodzić. Nie mogłem pozwolić, aby Stevenowi uszło to na sucho. Ale Rose nie mogła się o niczym dowiedzieć. Pewnego dnia znów poszedłem do ich podziemia. Kiedy mnie zauważył, krzyknął:
-A ty Jackson, co? Mało ci?!
-Chcę zemsty.
-O proszę. Czyli chcesz tak zwany wpierdol?!
-Jeszcze się okaże.
Kiedy tylko do mnie podszedł, zasadziłem mu cios w twarz. Wywrócił się na plecy i złapał za podbródek.
-Co? Jak nie masz obstawy, to już nie jesteś taki twardy?!
Wstał, a ja uderzyłem go w brzuch i twarz. Parę razy jeszcze go uderzyłem, po czym usłyszałem Rose:
-Mike! Wystarczy!
-Rose? Co ty tu robisz?
-Pojechałam za tobą! Obiecałeś mi! Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
-Przepraszam ja...
-Złamałeś słowo! Martwiłam się o ciebie! Przyrzekłeś mi z ręką na sercu! Zaufałam ci, a ty co?!
-Rose...
-Nie odzywaj się do mnie...
Przeszła obok mnie i odjechała. Wsiadłem do swojego auta i wróciłem do ich domu. Kiedy wszedłem, w salonie zastałem pana Morgana.
-Rose jest zła. Lepiej jej nie drażnić.
-Tak... wiem...
Poszedłem do kuchni. Stała tam i robiła sobie kakao. Wyminęła mnie, ale złapałem ją delikatnie za łokieć.
-Nie dotykaj mnie...
Odsunąłem rękę. Westchnąłem. Co ja zrobiłem? Jak mogłem? Oszukałem ją. A ona mi zaufała... Wrócę do domu... Nie będę jej przeszkadzał. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem z powrotem do siebie. Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem:
-Gdzie żeś był?!
-Byłem u Rose...
-Ile razy ci mówiłem, że masz dać sobie z nią spokój?!
-Wybacz Joseph...
-Nie ma już wybaczania!
Podszedł do mnie i uderzył. Już czułem, że będę miał śliwę na oku. Czekałem, aż to się skończy. Po tym wszystkim powlekłem się do łóżka.

Rose:
-Michael mnie oszukał.
-Tak, ale zrozum, że zrobił to, bo się o ciebie martwił.
-Tato, on przyrzekł mi z ręką na sercu!
-Owszem, ale...
-Nie tato. Takiej obietnicy się nie łamie...
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku obok Maksa. Wyglądał na przybitego.
-Wiem Maksiu. Ja też za nim tęsknie. Ale złamał słowo. Nie mogę mu odpuścić...
Polizał mnie lekko po dłoni.
-Eh... Dobranoc piesku...
Zgasiłam lampkę i zapadłam w sen. Śnił mi się Michael. Bił się ze Stevenem. W końcu mój były wyciągnął nóż. Mike robił dobre uniki, ale w końcu potknął się i nabił brzuchem na ostrze. Zaczął mocno krwawić, aż ścisnął moją dłoń ostatni raz i umarł. Obudziłam się z krzykiem.
-Rose! Co się stało?!
-To tylko... zły sen...
-Śnił ci się Michael?
-Tak...
-Posłuchaj... Mike wrócił do domu... Ojciec go pobił...
-Słucham?
-Ojciec go pobił...
-To wszystko przez mnie...
-Nie możesz się obwiniać. Napisał mi, że da sobie radę...
-Miejmy nadzieję.
-Jest trzecia. Śpij dobrze kotku.
-Dobranoc...
Zamknęłam oczy. Resztę nocy nie spałam dobrze...

Rozdział VII

Michael:
Siedziałem sobie w wannie. Czy to zdarzyło się naprawdę? Zerwaliśmy kontakt? Dalej nie mogłem sobie tego uświadomić. Może to przeze mnie? Może zrobiłem coś nie tak? W mojej głowie myśli kłębiły się jak tornado. Zakochałem się w niej na zabój. Trzymałem w ręce telefon i tak długo wertowałem numery, dopóki dopóty nie znalazłem odpowiedniego. Jak widziałem naszą wspólną przyszłość? Planowałem jej się oświadczyć, potem wybudować dom i w końcu mieć dzieci. Rose była wyjątkowa. Czułem, że to ta jedyna. Kiedy była blisko mnie, to przeszywał mnie przyjemny dreszcz, a serce wywijało koziołka. Nie powinienem dać jej odejść. Powinienem złapać ją za rękę i powiedzieć: "Nie pozwolę ci odejść. Za wiele dla mnie znaczysz...". Nie, to głupie. Wyśmiałaby mnie. Ktoś taki, jak ja i taka piękność, jak ona? Wolne żarty. Księżniczka zasługuje na rycerza, a nie... jakiegoś prostaka. Eh... No cóż zrobić? Serce nie sługa. Pana swego słuchać nie będzie. Ale zadzwonić, czy nie? Hm... Nie. Niech ułoży sobie życie i będzie szczęśliwa. Zasługuje na to...

Rose:
Michael ani razu się nie odezwał. Zupełnie, jakby go nie było. Chyba bardzo poważnie wziął sobie do serca moje słowa. Miałam jednak nadzieję, że da jakiś znak życia. A może jest na mnie zły? Już wiem! Zadzwonię do niego. Wykręciłam numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
-Halo?
-Michael?
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak?
-Jak się czujesz?
-Sponiewierany, ale nadal żyję. A ty?
-Tak samo.
Cisza...
-Dlaczego odeszłaś?
-Bo nie chciałam cię ranić...
-Ranić? W jaki sposób?
-No wiesz... Mam trudny charakter. Przeszkadzałam ci...
-Wcale, że nie. Uwielbiałem twoje humorki. Mogłem się wtedy trochę wykazać.
Zaśmialiśmy się.
-Posłuchaj. Tęsknie za tobą. Strasznie.
-Ja za tobą też. Spotkamy się?
-Z tym będzie problem. Bo widzisz... Przeprowadziłam się.
-Co? Gdzie?
-Niedaleko. Jakieś półtorej do dwóch godzin na zachód autostradą.
-Przyjadę tam.
-Nie chcę ci robić kłopotu. ..
-Nie opowiadaj głupot. Spotkamy się jutro rano?
-No dobrze. 36 Blackwaves. Zapamiętasz?
-Oczywiście. Już mam to w głowie.
-To do zobaczenia.
-Do zobaczenia Rose.
Moje serce znów zabiło. Byłam szczęśliwa, że go zobaczę...

Michael:
Nie mogłem się nacieszyć faktem, że znów ją zobaczę. Jej piękne oczy, włosy, usta... I że usłyszę jej głos. To jak najpiękniejsza muzyka. Nawet ja nie umiałbym stworzyć czegoś równie cudownego. Moje życie znów nabrało sensu. Muszę w końcu powiedzieć jej, co czuję. Ale z drugiej strony, boję się, że mnie wyśmieje. W końcu wyszedłem z łazienki. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku. Chwila... W co ja się ubiorę? Nie mogę przecież pojechać tam w byle jakich ciuchach. Muszę powalić ją na kolana. Zacząłem przebierać w szafie, poszukując czegoś przyzwoitego. Kiedy kładłem się spać, myślałem o niej...

Rose:
Przez resztę dnia szukałam jakiś ciuchów. Nie mogłam pokazać mu, się tak, jak chodzę na co dzień. Kiedy obudziłam się rano, szybko się wyszykowałam, po czym wyszłam przed dom, aby móc przywitać Michaela. Przyjechał czerwonym kabrioletem. Wysiadł z niego, a ja stanęłam jak wryta. Miał na sobie błękitną koszulę, lekko rozpiętą na piersi, i czarne jeansy. Podszedł do mnie z uśmiechem.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział
-Ty również.
-Proszę, to dla ciebie.
Wyciągnął zza pleców bukiet róż.
-Dziękuję. Są śliczne. Chodźmy.
Złapałam go za rękę i już miałam odejść, kiedy ktoś podjechał czarnym autem pod bramę. Wysiadł z niej chłopak.
-Nie... To nie może być prawda...- wyszeptałam.
-Rose?
Podszedł do mnie.
-Steven?
-We własnej osobie. Pamiętasz mnie?
-Niestety tak...
Michael wyglądał na lekko zmieszanego.
-Nie udawaj, że źle ci ze mną było.
-Wcale nie muszę udawać.
-Już nie pamiętasz naszych upojnych nocy? Zawsze ci się podobały. Prosiłaś mnie o więcej- mówił, aby mnie zdenerwować.
-Steven! Przestań! Wcale tak nie było!
-Okłamujesz samą siebie!- złapał mnie mocno za ramię.
-Zostaw mnie!
-Dalej sobie tego nie przypominasz?!
-Puść ją!- zareagował Mike.
-Nie wtrącaj się!
-Powiedziałem PUŚĆ JĄ!
Michael złapał Stevena za przedramię tak mocno, że mnie puścił. Schowałam się za niego.
-Jeżeli odejdziesz bez krzyku i zostawisz Rose w spokoju, to nic ci nie zrobię- ostrzegł mój obrońca.
Steven zamachnął się na niego. W ostatniej chwili Mike złapał jego rękę.
-Ostrzegałem.
Pierwszy cios z jego strony padł na brzuch, potem na twarz. Mój były cofnął się o trzy kroki.
-Bronisz tej szmaty?!
-COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
-Dobrze słyszałeś! To wredna dziwka!
-SPIERDALAJ STĄD, ZANIM NAKOPIĘ CI DO DUPY! I JEŻELI ZNÓW CIĘ TU ZOBACZĘ, TO URWĘ CI ŁEB!
Nagle znikąd pojawił się mój tata.
-Co on tu robi?!
-Przyszedłem do Rose! Jednak teraz żałuję! Okazało się, że to zwykła suka!
-TY SKURWIELU! CHODŹ TUTAJ!
Mike zaraz by za nim pobiegł, ale mój ojciec go zatrzymał.
-Stój. Nie warto.
Steven wsiadł do swojego auta i odjechał. Popatrzyłam w ziemię. Czułam się okropnie.
-Rose? Wszystko w porządku?- zapytał mnie Mike.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się tylko i poszłam w kierunku domu.
-O co chodzi, tak w ogóle?- usłyszałam głos Mika.
-Chodź do salonu. Wytłumaczę ci wszystko...

Michael:
Poszedłem za panem Morganem. Usiadłem na kanapie. On w fotelu.
-Rose była kiedyś w pewnej sekcie. Po stracie matki całkiem się zmieniła. Steven był tam ważniakiem. Wszyscy się go bali. Zaimponował tym Rose. Zostali parą. Najpierw był w stosunku do niej opiekuńczy i troskliwy. Potem zaciągnął ją do łóżka. Był brutalny. Rose była cała w siniakach, ale uparcie twierdziła, że się wywróciła. .
-Uwierzył jej pan?
-Skądże. Jestem jej ojcem. Czuję, kiedy coś jest nie tak. Pewnego razu przyszła do mnie. Powiedziała, że Steven ją zgwałcił. Nie byli już razem. Obiecaj mi, że nigdy jej tak nie skrzywdzisz.
-Nie mógłbym. Rose jest dla mnie bardzo ważna.
-Ufam ci Mike. Moja córka także.
-Schlebia mi to. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
-Mi się jednak wydaje, że kimś więcej.
-Nie, nie. Tylko się przyjaźnimy.
-Ale przyznaj, że chciałbyś, aby coś z tego było.
-Szczerze? Rose jest piękna, mądra i dobra...
-Kochasz ją?
Zaskoczyło mnie, że zapytał tak bezpośrednio.
-Chyba tak...
-Żadnego "Chyba". Albo ją kochasz, albo nie.
-Kocham!- wyznałem.
Nagle z góry zeszła Rose.
-O czym rozmawiacie?
-O niczym kochanie- odrzekł pan Morgan.
Podeszła do nas i usiadła obok mnie, wtulając się w mój bok. Spojrzałem niepewnie na jej ojca. Uśmiechnął się i kiwnął głową. Objąłem ją ramieniem. Złapała się mocno mojej koszuli. Usłyszałem cichy płacz.
-Ciii. Jestem tutaj. Nie płacz.
-Tato, zostawisz nas samych?
Wstał i wyszedł.
-To... to co mówił Steven... To było dawno... już taka nie jestem...- wypłakała.
-Spokojnie. Wierzę ci.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Ufam ci jak nikomu innemu.
-Dziękuję. Jesteś moim najlepszym przyjacielem- przytuliła się do mnie jeszcze mocniej i pocałowała w policzek.
-"Tak, przyjacielem"- pomyślałem...

niedziela, 13 lipca 2014

Pytania do mnie

Jeżeli macie do mnie jakieś pytania to po to stworzyłam tego posta, żebyście mogli wpisać w komentarzu to, co was ciekawi. Jeśli jest takie coś, to pytajcie śmiało ;)  

niedziela, 29 czerwca 2014

Rozdział VI

Obudziwszy się rano, Michaela przy mnie nie było. Siedział w kuchni. Miał nie za wesołą minę. 
-Hej- powiedziałam cicho. 
-Hej. 
-Coś się stało?
Westchnął. 
-Muszę wyjechać. Na jakiś tydzień. 
-Ou...
Może wam się wydawać, że tydzień to mało ale dla mnie było to cholernie dużo. 
-A tak, nawiasem mówiąc, dostałaś zaproszenie. 
-Ja? Od kogo?
-Tego nie wiem. Lepiej sprawdź. 
Otworzyłam kopertę. To było zaproszenie na konkurs hip-hopowy dla duetów. Chciałabym, żeby Michael ze mną poszedł, ale w takim wypadku muszę wziąć Chrisa. 
-Kiedy wyjeżdżasz?- zapytałam smutno. 
-Jutro. Nie będzie mnie do następnej soboty wieczorem. 
-Czyli nie przyjdziesz na konkurs?
Spojrzał na mnie z wyrzutami sumienia. 
-Wybacz mi...
-Nie... Nic się nie stało... To skoro wyjeżdżasz... Pójdę się lepiej spakować. 
-Pójdziesz do domu?
-Tak będzie najlepiej. 
Bez słowa poszłam zabrać swoje rzeczy. Zostawiłam na wierzchu tylko te, które będą potrzebne mi dzisiaj i jutro rano. Potem zadzwoniłam do Chrisa. 
-Cześć Rose. 
-Cześć Chris. Mam taką sprawę. Będziesz moim partnerem w tańcu? Zaprosili mnie na konkurs hip-hopowy ale muszę mieć partnera. 
-Jasne. Ty mi pomogłaś już nie raz. W końcu muszę ci się odpłacić.
-To umówmy się na jutro wieczorem. Okej?
-Tak, jasne. To do zobaczenia. 
Kiedy zeszłam do Michaela, usiadłam naprzeciw niego i spojrzałam smutno.
-Chris zgodził się ze mną tańczyć...
-To dobrze... Wybacz, że cię tak zostawiam...
-Spokojnie. To tylko tydzień...
-Owszem. Wiesz, że będę tęsknił, prawda?
-Wiem. Ja też będę.
Przez resztę dnia spędzałam czas z Michaelem. Chciałam się nim nacieszyć, zanim wyjedzie. Koło siedemnastej, przypomniałam sobie o jednej rzeczy.
-Mike?
-Hm?
-Chris ma trening.
-Tak? A co trenuje?
-Boks. Miałam iść mu dopingować...
-To na co czekamy? Idziemy.
Pojechaliśmy na salę, gdzie odbywały się treningi Chrisa. Jego trener zaczął mówić.
-Dzisiaj zamiast ćwiczeń, będziecie walczyć między sobą. Chris, Josh. Wy pierwsi.
Obaj założyli rękawice i ochraniacze, po czym z głośników zaczęła lecieć muzyka.

Podnosisz gardę, zaciskasz pięści
Zaciskasz zęby, jesteś zawzięty
Wiesz co cię kręci i wiesz co napędza
Kochasz, gdy czujesz tą krew na swych zębach
Przeciwnik pęka, niszczysz go wzrokiem
Przez całe życie tu, pod jednym blokiem
Czujesz to w sobie i wiesz co potrafisz
Poszedłbyś w ogień dziś za swoich braci
Trud ciężkiej pracy, lata treningu
Wszystko to po to, by stanąć na ringu
Mnóstwo wysiłku i setki wyrzeczeń
Wiosna czy zima, czy lato, czy jesień
Wiesz co Cię niesie i co płynie w żyłach
To już nie krew, to adrenalina
Gong i zaczynasz, i wybuchła wojna
Pytanie tylko, czy dotrwasz do końca? Ej.


Nieważne gdzie, nawet gdy będziesz sam
Trzymaj gardę wysoko i po prostu walcz, walcz, walcz
Nawet, gdy czujesz strach, albo już nie masz sił
Musisz dotrwać do końca, choćbyś miał tu paść na ryj. x2


Nie masz już sił, serce Ci stuka
Masz na otuchę te słowa od Z.B.U.K'a
Dla mnie to sztuka te słowa na bicie
Mówię to głośno, rap to me życie
Dla Ciebie życie to walka, treningi
Spocone sale i błyszczące ringi
Dla mnie linijki, to studio, mikrofon 
Kiedy nagrywam to czuję się sobą
Nie zawsze spoko, czasem się nie chce 
Albo na trening, albo na sesję
Czujesz i wiesz, że warto to robić
Po to żeś w końcu się chyba urodził
Przeciwnik schodzi, hejter odpada
Od razu nokaut, nie ma co gadać
Taka jest sprawa hardcore bez lipy
Livio the fighter talent z ulicy


Nieważne gdzie, nawet gdy będziesz sam
Trzymaj gardę wysoko i po prostu walcz, walcz, walcz
Nawet, gdy czujesz strach, albo już nie masz sił
Musisz dotrwać do końca, choćbyś miał tu paść na ryj. x4

Przeciwnicy trzymali gardę. Chris zaczął zadawać ciosy. W brzuch, twarz, pierś. Jego przeciwnik tylko się cofał pod wpływem odrzutu i siły uderzeń. W końcu powalił go na matę. Potem spokojnie wracaliśmy z Mikiem do domu. Nagle wyszedł zza rogu ten chłopak, którego pokonał Chris.
-Twój kuzynek mnie zlał. Teraz mu się odwdzięczę i zleję jego kuzyneczkę
Mike wystąpił naprzód.
-Po moim trupie.
-Nie ma sprawy, królewiczu.
Zanim zdążyłam się zorientować, co się dzieje, Mike uderzył parę razy go w szczękę i brzuch, po czym wziął mnie za rękę i pobiegliśmy do domu.
-Nic ci nie jest?- zapytał.
-Nie. Chyba nie.
Wieczorem usiedliśmy w salonie. Musiałam w końcu zacząć ten temat.
-Michael. Sądzę, że powinnam już wrócić do domu.
-Jesteś tego pewna?
Kiwnęłam głową.
-Więc dobrze. Nie będę cię zatrzymywał. Pomogę ci się spakować...
Kiedy zabrałam już wszystkie swoje rzeczy, Mike odwiózł mnie pod dom. Stanęłam przed drzwiami i westchnęłam.
-Rose? Wszystko w porządku?
Odwróciłam się. Nic nie było w porządku. Byłam dla niego ciężarem. Musiałam to zakończyć.
-Tak, ale... zrozumiałam, że przeze mnie masz tylko kłopoty. Chyba powinniśmy o sobie zapomnieć...
-Rose, znam cię i wiem, że coś ukrywasz. O co tak naprawdę chodzi?
Miał rację. Wcale nie to miałam na myśli. Tak naprawdę powód był inny. Przywiązywałam się do Michaela. A nawet więcej. Chyba zaczęłam się w nim zakochiwać... O nie! Nie możesz się w nim zabujać. Podszedł bliżej. O jacie. Ale śliczne oczy... Rose, do cholery! Otrząśnij się!
-O nic nie chodzi- skłamałam- Tylko przeze mnie ciągle masz jakieś problemy. Lepiej będzie, jak... zerwiemy kontakt...
Chwila ciszy. Nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Patrzyłam więc w chodnik.
-Naprawdę tego chcesz?- zapytał z nutą smutku.
-Nie chcę, ale to konieczne... Zrozum mnie...
-Rozumiem. W takim razie... żegnaj Rose.
-Żegnaj Mike.
Wpadłam mu w objęcia. Poczułam ciepło bijące z jego ciała. Objął mnie mocno w pasie i wcisnął nos w moją szyję. Nagle parę łez skapnęło na moje ramię. Ja również się popłakałam. Wzajemnie moczyliśmy łzami swoje ubrania.
-Zawsze będę o tobie pamiętał- wyszeptał.
-Ja o tobie też...
Odsunął się ode mnie i pogłaskał po policzku, ocierając łzy. Odwróciłam się napięcie i weszłam do domu. Nie chciałam, abyśmy oboje cierpieli. Nagle z kuchni dobiegł mnie głos:
-Rose?
-Tutaj, tato.
Kiedy mnie zobaczył, podbiegł i mocno mnie wyściskał. Zauważyłam, że strasznie się zapuścił. Był nieogolony i miał na sobie podarte jeansy i stary podkoszulek. Miał zmęczone oczy. Całe zaczerwienione. Wywnioskowałam, że ostatnimi czasy nie sypiał za dobrze. 
-Córciu, przepraszam za wszystko. Naprawdę starałem się ciebie stamtąd wyciągnąć...
-Rozumiem tato. Nie jestem zła...
Po chwili niezręcznej ciszy, tata odrzekł:
-Wyprowadzamy się. 
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Słucham?
-Przeprowadzamy się. Spakuj swoje rzeczy. 
-Ale tato...
-Nic już nie mów. Wiem wszystko. Nie chcę, żeby to miejsce źle ci się kojarzyło. 
-Ale co z tańcem, koszem... studiem?
-Spokojnie. Wszystko się ułoży. Nie martw się. 
Zanim zdążyłam coś powiedzieć, pobiegł na górę i zniósł swoje walizki. 
-Na co czekasz? Leć pakować rzeczy. 
Poczłapałam do pokoju i sięgnęłam torby z szafy. Zaczęłam układać w nich swoje ubrania. Kiedy ostatnia szafa była już pusta, spojrzałam ostatni raz na pusty pokój. "Więc tak to będzie"- pomyślałam. Wsiedliśmy do auta. Usiadłam na tylnym siedzeniu razem z Maksem. Po pół godzinie zaczęłam zasypiać. Położyłam się i objęłam mojego psa ramieniem. Tak jak sądziłam, śnił mi się Michael. Akurat, kiedy zbliżył swoją twarz do mojej, musiałam się obudzić. 
-Już jesteśmy- odrzekł tata. 
Przetarłam swoje zaspane powieki.
-Długo spałam?
-Jakąś godzinę, a co?
-Nic. Tak tylko pytam.
Szczerze? Cholernie chciałam wracać do domu. Do przyjaciół. Do Michaela... Do tej szarej rzeczywistości. Chociaż niedawno ktoś ją ubarwił. Zgadza się. Mike był aniołem, którego przysłało mi niebo. A na dodatek jakim ślicznym i utalentowanym. Tata zaprowadził mnie do pokoju. Rozpakowałam się i poszłam pozwiedzać ogród. Za domem stał drewniany budynek. Weszłam do niego. Co się okazało? To była stajnia. W siedmiu boksach stały konie. Nagle wszedł ojciec. 
-Podobają ci się?
-Są piękne.
-To prezent dla ciebie. Jeden boks na końcu jest pusty. Tak na wszelki wypadek. 
Przeszłam się po stajni. Po kolei stały: Perun, Hermes, Kaszmir, Nathan, Luna, Ramzes i Zeus. Zeus spodobał mi się najbardziej. Był to czarny mustang. Miał lśniącą sierść i grzywę. Pogłaskałam go po pysku.
-Śliczny jesteś.
Wzięła mnie nagle ochota na jazdę. Osiodłałam Zeusa, założyłam toczek i wyjechałam na łąkę. 
-To co Zeus? Galop?
Zareagował entuzjastycznie. Popędziłam go łydkami i już byliśmy w galopie. Był coraz szybszy i szybszy, aż zamienił się w cwał. Jechałam w pół siadzie. Po piętnastu minutach dojechaliśmy nad jezioro. Usiadłam na brzegu i puszczałam kaczki. Czyli to koniec, a jednocześnie początek tego wszystkiego? Dobijał mnie fakt, że już nigdy nie zobaczę Michaela. Po policzku spłynęła mi łza. W odbiciu wody widziałam jego roześmianą twarz. Moje życie straciło sens...