poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział VII

Michael:
Siedziałem sobie w wannie. Czy to zdarzyło się naprawdę? Zerwaliśmy kontakt? Dalej nie mogłem sobie tego uświadomić. Może to przeze mnie? Może zrobiłem coś nie tak? W mojej głowie myśli kłębiły się jak tornado. Zakochałem się w niej na zabój. Trzymałem w ręce telefon i tak długo wertowałem numery, dopóki dopóty nie znalazłem odpowiedniego. Jak widziałem naszą wspólną przyszłość? Planowałem jej się oświadczyć, potem wybudować dom i w końcu mieć dzieci. Rose była wyjątkowa. Czułem, że to ta jedyna. Kiedy była blisko mnie, to przeszywał mnie przyjemny dreszcz, a serce wywijało koziołka. Nie powinienem dać jej odejść. Powinienem złapać ją za rękę i powiedzieć: "Nie pozwolę ci odejść. Za wiele dla mnie znaczysz...". Nie, to głupie. Wyśmiałaby mnie. Ktoś taki, jak ja i taka piękność, jak ona? Wolne żarty. Księżniczka zasługuje na rycerza, a nie... jakiegoś prostaka. Eh... No cóż zrobić? Serce nie sługa. Pana swego słuchać nie będzie. Ale zadzwonić, czy nie? Hm... Nie. Niech ułoży sobie życie i będzie szczęśliwa. Zasługuje na to...

Rose:
Michael ani razu się nie odezwał. Zupełnie, jakby go nie było. Chyba bardzo poważnie wziął sobie do serca moje słowa. Miałam jednak nadzieję, że da jakiś znak życia. A może jest na mnie zły? Już wiem! Zadzwonię do niego. Wykręciłam numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
-Halo?
-Michael?
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak?
-Jak się czujesz?
-Sponiewierany, ale nadal żyję. A ty?
-Tak samo.
Cisza...
-Dlaczego odeszłaś?
-Bo nie chciałam cię ranić...
-Ranić? W jaki sposób?
-No wiesz... Mam trudny charakter. Przeszkadzałam ci...
-Wcale, że nie. Uwielbiałem twoje humorki. Mogłem się wtedy trochę wykazać.
Zaśmialiśmy się.
-Posłuchaj. Tęsknie za tobą. Strasznie.
-Ja za tobą też. Spotkamy się?
-Z tym będzie problem. Bo widzisz... Przeprowadziłam się.
-Co? Gdzie?
-Niedaleko. Jakieś półtorej do dwóch godzin na zachód autostradą.
-Przyjadę tam.
-Nie chcę ci robić kłopotu. ..
-Nie opowiadaj głupot. Spotkamy się jutro rano?
-No dobrze. 36 Blackwaves. Zapamiętasz?
-Oczywiście. Już mam to w głowie.
-To do zobaczenia.
-Do zobaczenia Rose.
Moje serce znów zabiło. Byłam szczęśliwa, że go zobaczę...

Michael:
Nie mogłem się nacieszyć faktem, że znów ją zobaczę. Jej piękne oczy, włosy, usta... I że usłyszę jej głos. To jak najpiękniejsza muzyka. Nawet ja nie umiałbym stworzyć czegoś równie cudownego. Moje życie znów nabrało sensu. Muszę w końcu powiedzieć jej, co czuję. Ale z drugiej strony, boję się, że mnie wyśmieje. W końcu wyszedłem z łazienki. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku. Chwila... W co ja się ubiorę? Nie mogę przecież pojechać tam w byle jakich ciuchach. Muszę powalić ją na kolana. Zacząłem przebierać w szafie, poszukując czegoś przyzwoitego. Kiedy kładłem się spać, myślałem o niej...

Rose:
Przez resztę dnia szukałam jakiś ciuchów. Nie mogłam pokazać mu, się tak, jak chodzę na co dzień. Kiedy obudziłam się rano, szybko się wyszykowałam, po czym wyszłam przed dom, aby móc przywitać Michaela. Przyjechał czerwonym kabrioletem. Wysiadł z niego, a ja stanęłam jak wryta. Miał na sobie błękitną koszulę, lekko rozpiętą na piersi, i czarne jeansy. Podszedł do mnie z uśmiechem.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział
-Ty również.
-Proszę, to dla ciebie.
Wyciągnął zza pleców bukiet róż.
-Dziękuję. Są śliczne. Chodźmy.
Złapałam go za rękę i już miałam odejść, kiedy ktoś podjechał czarnym autem pod bramę. Wysiadł z niej chłopak.
-Nie... To nie może być prawda...- wyszeptałam.
-Rose?
Podszedł do mnie.
-Steven?
-We własnej osobie. Pamiętasz mnie?
-Niestety tak...
Michael wyglądał na lekko zmieszanego.
-Nie udawaj, że źle ci ze mną było.
-Wcale nie muszę udawać.
-Już nie pamiętasz naszych upojnych nocy? Zawsze ci się podobały. Prosiłaś mnie o więcej- mówił, aby mnie zdenerwować.
-Steven! Przestań! Wcale tak nie było!
-Okłamujesz samą siebie!- złapał mnie mocno za ramię.
-Zostaw mnie!
-Dalej sobie tego nie przypominasz?!
-Puść ją!- zareagował Mike.
-Nie wtrącaj się!
-Powiedziałem PUŚĆ JĄ!
Michael złapał Stevena za przedramię tak mocno, że mnie puścił. Schowałam się za niego.
-Jeżeli odejdziesz bez krzyku i zostawisz Rose w spokoju, to nic ci nie zrobię- ostrzegł mój obrońca.
Steven zamachnął się na niego. W ostatniej chwili Mike złapał jego rękę.
-Ostrzegałem.
Pierwszy cios z jego strony padł na brzuch, potem na twarz. Mój były cofnął się o trzy kroki.
-Bronisz tej szmaty?!
-COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
-Dobrze słyszałeś! To wredna dziwka!
-SPIERDALAJ STĄD, ZANIM NAKOPIĘ CI DO DUPY! I JEŻELI ZNÓW CIĘ TU ZOBACZĘ, TO URWĘ CI ŁEB!
Nagle znikąd pojawił się mój tata.
-Co on tu robi?!
-Przyszedłem do Rose! Jednak teraz żałuję! Okazało się, że to zwykła suka!
-TY SKURWIELU! CHODŹ TUTAJ!
Mike zaraz by za nim pobiegł, ale mój ojciec go zatrzymał.
-Stój. Nie warto.
Steven wsiadł do swojego auta i odjechał. Popatrzyłam w ziemię. Czułam się okropnie.
-Rose? Wszystko w porządku?- zapytał mnie Mike.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się tylko i poszłam w kierunku domu.
-O co chodzi, tak w ogóle?- usłyszałam głos Mika.
-Chodź do salonu. Wytłumaczę ci wszystko...

Michael:
Poszedłem za panem Morganem. Usiadłem na kanapie. On w fotelu.
-Rose była kiedyś w pewnej sekcie. Po stracie matki całkiem się zmieniła. Steven był tam ważniakiem. Wszyscy się go bali. Zaimponował tym Rose. Zostali parą. Najpierw był w stosunku do niej opiekuńczy i troskliwy. Potem zaciągnął ją do łóżka. Był brutalny. Rose była cała w siniakach, ale uparcie twierdziła, że się wywróciła. .
-Uwierzył jej pan?
-Skądże. Jestem jej ojcem. Czuję, kiedy coś jest nie tak. Pewnego razu przyszła do mnie. Powiedziała, że Steven ją zgwałcił. Nie byli już razem. Obiecaj mi, że nigdy jej tak nie skrzywdzisz.
-Nie mógłbym. Rose jest dla mnie bardzo ważna.
-Ufam ci Mike. Moja córka także.
-Schlebia mi to. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
-Mi się jednak wydaje, że kimś więcej.
-Nie, nie. Tylko się przyjaźnimy.
-Ale przyznaj, że chciałbyś, aby coś z tego było.
-Szczerze? Rose jest piękna, mądra i dobra...
-Kochasz ją?
Zaskoczyło mnie, że zapytał tak bezpośrednio.
-Chyba tak...
-Żadnego "Chyba". Albo ją kochasz, albo nie.
-Kocham!- wyznałem.
Nagle z góry zeszła Rose.
-O czym rozmawiacie?
-O niczym kochanie- odrzekł pan Morgan.
Podeszła do nas i usiadła obok mnie, wtulając się w mój bok. Spojrzałem niepewnie na jej ojca. Uśmiechnął się i kiwnął głową. Objąłem ją ramieniem. Złapała się mocno mojej koszuli. Usłyszałem cichy płacz.
-Ciii. Jestem tutaj. Nie płacz.
-Tato, zostawisz nas samych?
Wstał i wyszedł.
-To... to co mówił Steven... To było dawno... już taka nie jestem...- wypłakała.
-Spokojnie. Wierzę ci.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Ufam ci jak nikomu innemu.
-Dziękuję. Jesteś moim najlepszym przyjacielem- przytuliła się do mnie jeszcze mocniej i pocałowała w policzek.
-"Tak, przyjacielem"- pomyślałem...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz