środa, 28 maja 2014

Przedstawienie postaci

Postanowiłam ułatwić wam wyobrażenie sobie bohaterów mojego opowiadania, więc wrzuciłam zdjęcia. Mam nadzieję, że jesteście pozytywnie na to nastawieni. Miłej lektury dalszego ciągu historii. ;)
*********************************************************************************

                                                                     Rose Morgan
                                                             (główna bohaterka, 25)

                                                                   Michael Jackson
                                                                   (Piosenkarz, 27)
                                                                     Lilly McCane
                                                               (Przyjaciółka Rose, 25)
                                                                    William Morgan
                                                         (muzyk, dyrygent, ojciec Rose, 47)
                                                                  Christopher Morgan
                                                                    (kuzyn Rose, 19)

Rozdział V

-Owszem. Cześć braciszku. 
-Randy! Zabiję cię! Nie strasz mnie tak więcej. 
-Wybacz. Coś się stało?
-Ktoś mi wysłał list z pogróżkami. Teraz jestem cały w stresie. 
-Chyba nawet wiem kto. Pamiętasz, że gram w drużynie koszykarskiej, nie?
-Tak. A co to ma z tym wspólnego?
-Tydzień temu grałem z pewną drużyną. Przegrali i powiedzieli, że się zemszczą. 
-To może oni nas napadli?
-Całkiem możliwe. Potrzebuję twojej pomocy. Grasz w kosza lepiej ode mnie. 
-Randy. Wiesz, że z tym skończyłem. 
-Ale jeżeli nie damy im popalić, to dalej będą nas prześladować. 
-Pomóżmy mu- powiedziałam cicho. 
Mike przez chwilę nic nie mówił. Potem odrzekł:
-Zadzwonię do ciebie jutro i dam ci znać. 
-Spoko. To ja lecę do domu. 
Kiedy Randy poszedł, wróciliśmy z Michaelem do apartamentu. Siedział zmartwiony na kanapie.
usiadłam obok i położyłam mu dłoń na ramieniu.
-Mike, powiedz mi, dlaczego skończyłeś z koszykówką?
Przez chwilę milczał. W końcu wziął głęboki oddech i zaczął mówić:
-Dziesięć lat temu grałem w kosza. Randy miał wtedy czternaście lat. Miałem przyjaciela. Najlepszego... przyjaciela. Miał depresję i nie raz myślał o śmierci. Pewnego dnia miałem ważny mecz. Sport przekładałem ponad wszystko. Opiekowałem się nim. Przed meczem powiedział, że da sobie radę. Zamiast zostać z nim w domu, to pojechałem na mecz jak idiota. Mogłem się domyślić, że spróbuje popełnić samobójstwo. Zostawiłem go. Gdybym tam z nim został... To Jake by żył. Dlatego nie chcę już grać.
Ścisnęłam lekko jego dłoń.
-Boję się, że znowu nawalę. Gdyby coś ci się stało...
-Mike, nie mam myśli samobójczych. A poza tym, będę tam z tobą jeździć. Będziesz mnie miał na oku.
Spojrzał na mnie.
-Nie wiem. Muszę się jeszcze zastanowić. Chodźmy już spać.
Poszłam pod prysznic, Michael po mnie, i położyliśmy się spać. Następnego dnia Mike siedział w kuchni zamyślony. Zaszłam go od tyły i przytuliłam.
-Cześć księżniczko. Coś się stało?
-Nie. Tylko miałam ochotę cię uściskać. Co postanowiłeś?
-Zagram...
-Naprawdę?
-Tak, ale potem koniec z tym. Zadzwonię do Randy'ego.
Michael wyciągnął telefon i wykręcił numer do brata.
-Randy? Zgadzam się.
-...
-Za godzinę? Okej.
-...
-Do zobaczenia.
Kiedy się rozłączył, spojrzał na mnie.
-Mam trening za godzinę.
-Dasz radę z tymi żebrami?
-Już mnie nie bolą. Minęło pół roku, pamiętasz?- uśmiechnął się.
-A tak... Te sześć miesięcy w białych ścianach... Straciłam poczucie czasu...
Zobaczył, że posmutniałam, więc podszedł do mnie i przytulił mocno. Głaskał mnie po głowie.
-Przepraszam. Powinienem pomyśleć, zanim coś powiem.
-Nic się nie stało.
Odsunęłam się lekko od niego, ale wciąż trzymał mnie w objęciach.
-Jesteś przygotowany na trening?
-Muszę wziąć tylko swój strój i możemy jechać.
Mike spakował swoje rzeczy do torby i pojechaliśmy na salę, którą wskazał Randy. Poszedł do szatni, a ja usiadłam na ławce przy trybunach. W końcu wyszli. Michael podszedł do mnie i kucnął.
-Usiedzisz tu godzinę?- zapytał.
-Tak. Miło będzie popatrzeć, jak się męczysz.
Zaśmiał się. Zaczęli się rozgrzewać i podzielili się na dwie drużyny. Mike był szybki i zwinny, a na dodatek dobrze celował, więc nie dziwię się, że Randy poprosił go o pomoc. Pasował mu ten strój koszykarski. Kiedy reszta poszła do szatni, on jeszcze został porzucać do kosza. Podeszłam do niego.
-Chcesz spróbować?- zapytał.
-Nie, bo jeszcze cię przyćmię- uśmiechnęłam się łobuzersko.
Uniósł brew.
-Mówisz?
Chyba myślał, że żartuję, ale trenowałam koszykówkę, więc...
-Chodź. Weź piłkę. Dam ci trochę fory.
Wzięłam ją od niego. Stanęliśmy naprzeciwko siebie. Ruszył, aby mi ją odebrać, ale wyminęłam go zwinnie i zdobyłam dwa punkty. Patrzył na mnie wielkimi oczami. W końcu uśmiechnął się szeroko i odrzekł:
-No, muszę przyznać, że mnie jednak przyćmiłaś. Nie wiedziałem, że jesteś aż tak dobra.
-Jeszcze dużo rzeczy o mnie nie wiesz.
-Najwyraźniej.
Nagle zadzwonił mój telefon.
-Rose. Musisz tu przyjechać!- to był przyjaciel Chrisa- Jacob.
-Jacob? Co znowu zrobił?
-Nic, ale razem z Brandonem umówili się na Rap Battle.
-Czyli?
-Rapujesz, a ten kto zdobędzie więcej oklasków i wiwatów, ten wygrywa.
-A przegrany?
-A przegranemu obiją buźkę...
-CO?! Już tam jedziemy. Próbuj go powstrzymać.
Rozłączyłam się.
-Co się stało?- zapytał Michael.
-Chris, prawdopodobnie, będzie miał niedługo porządnie obitą twarz.
Mike na te słowa szybko się przebrał i pojechaliśmy na boisko za szkołą Chrisa.
-Chris!- zawołałam.
Nagle przede mną pojawił się mój kuzyn.
-O, cześć Rose. Przyjechaliście mi kibicować?
-Nie! Przyjechałam wybić ci z głowy ten pomysł.
-Co? Ale dlaczego?
-Chcesz mieć potem pobitą twarz?
-Dam sobie radę. Spokojnie. Daj mi szansę.
Spojrzałam na niego. Mike stanął obok i spojrzał mi w oczy.
-Zaufaj mu- powiedział do mnie.
Popatrzyłam na Chrisa. Zrobił wzrok szczeniaczka.
-Niech wam będzie- westchnęłam.
-Ej, młody- zawołał Brandon- To co? Podejmujesz się?
-No jasne. Zaczynaj cwaniaku.
Brandon zaczął rapować:

Pierwszy wers dla raperów co są królami podziemia
Jest ich naprawdę sporo, ich matka to nadzieja
Moja matka to wena, tamta to zwykła szmata
Tak się jebana pruje, że zaludnia pół świata
Patrz, Zbuku na trackach, (pow) wpadam posprzątać
Kara na komputer i marsz kurwo do kąta 
Zbuku odpala jointa , ile Ty Zbuku jarasz ?
Ej, pierdol ile jaram, kiwa nawet Twoja stara, joł
Kabina w oparach, wiesz ? Studio jest nasze,
Przynajmniej tak zwykłem mówić na to poddasze
Raperzy, malarze, tancerze, DJ'e,
Beatbox’owcy, freestyle’owcy i każdy kto ma wenę,
Zajawkę, natchnienie, przede wszystkim jest szczery,
Walczy o wolność słowa i legalizację merry
Zbuku trzyma jego plery, wiesz ?
Pójdę nawet w ogień
Nie pierdol człowieku, ja naprawdę to robię .



Towar poszedł w obieg, ej teraz chce go każdy
Gdyby ten rap miał zapach to holenderskiej ganji
Nastaw swoje hi-fi najgłośniej jak możesz 
Naciśnij ,, repeat '' i dzwoń po pogotowie . x2



Wbij na koncert ziomek i zobacz jak to robię
Moje wersy to iskry, wzniecam na beatach ogień
Stoisz w benzynie człowiek, ej
Zgadnij, co mam w ręku
Ten majk jest jak zippo - odpala bez błędu
Nie słucham boy’s bandów i często zmieniam dupy
Nagrywam ten towar i jak chcesz to go kupisz
I nie dasz mi na ciuchy, tylko dasz mi na studio
Jak nie dasz i tak pewnie ściągniesz to gówno
Jak musisz to zrób to kolo, ja zwinę grube lolo
Grubą zwrotę nawinę tu z zwykłą ikoną
I co z tym hip-hop polo ? Chada odjebał Donia
Resztę mogę udusić i to gołymi rękoma
Strzał z precyzją snajpera, ziomal
Cięcia chirurga, choć łapy mi się trzęsą jak japońskie suburbia
To towar dla podwórka, rap najlepszej marki
To Zbuku, skurwysynu, no i kto się teraz martwi ?


Towar poszedł w obieg, ej teraz chce go każdy
Gdyby ten rap miał zapach to holenderskiej ganji
Nastaw swoje hi-fi najgłośniej jak możesz 
Naciśnij ,, repeat '' i dzwoń po pogotowie . x2




Napierdalam szesnastki, nie liczę na oklaski
Nie masz się o co martwić, ziom - nie przelecę Ci laski
Nie zgrywam żadnej gwiazdy, żadną gwiazdą nie jestem
Towar poszedł w obieg, ej słychać go na mieście
W domach siedzą leszcze i opada kopara 
Nigdy byś tak nie nagrał, więc nawet się ziom nie staraj
Ta rap gra jest dość stara, po to tu właśnie jestem
Niosę świeże powietrze, jestem dla rap gry deszczem
Hejterzy czują presję, macie to nowa postać :
,, Zbuku jestem, cześć hejterzy '' – możecie mi possać
Piszcie o mnie w postach, jak dla mnie to promocja
Jak dla mnie wywiesiłbym was na opolskich mostach
Nawijka jest ostra, czujesz papryczki chilli ?
Towar poszedł w obieg, ej przypierdol ten chilling
Z głośników się dymi man, tak się robi hip hop
Towar poszedł w obieg, powiedz co z tym zrobisz dziwko?


Towar poszedł w obieg, ej teraz chce go każdy
Gdyby ten rap miał zapach to holenderskiej ganji
Nastaw swoje hi-fi najgłośniej jak możesz 
Naciśnij ,, repeat '' i dzwoń po pogotowie . x2


Z głośników się dymi man, tak się robi hip hop (x3)

Wzniosły się wiwaty. Potem podał mikrofon Chrisowi. Puścili mu bit.


Zet, Zet, Zet, Zet, Be, U, Ka Skurczybyku
Ej, to Torreador Bitów
W kurniku kurwa
Masz to, aj POW!

Dla mnie taki bit to byk, no to pyk nowa zwrotka
Zaczyna się corrida, więc zapraszam do środka
To uderzenie młotka, w najsłabsze miejsce ciała
Dostajesz rapem w skronie i czujesz jak to działa
Dzieciak bit rozpierdala, pora bym go ujarzmił
ZBUKU to torreador, będę się z bitem drażnił
To dreszczyk w środku czaszki, jakbyś przyjebał grzyby
Daj to gówno tak głośno, żeby pękały szyby
Tu nic nie jest na niby, to nie jest Nibylandia
Tu jak już zapierdalasz to po prostu nie zwalniasz
Maciek z Klanu ma Downa, a Ja stale mam Hip-Hop
I co by nie mówili on nie zginął i nie zniknął
Od 5 lat z nawijką, która urywa ręce
Jaram się tą muzyką jak ziołem, muszę więcej
Adrenalina w serce, wychodzimy na scenę
Zróbcie prawdziwy hałas, tak to robi podziemie

Refren
Czujesz! Kto ma wenę!
Czujesz! Kto ma przekaz!
Czujesz! Kto w ten polski Hip-Hop z buta wjechał!
Bit jak huki petard!
Hałas! W górę ręce!
Torreador Bitów dziś u Ciebie w mieście! (x2)

Ziomek teraz tak bez kitu, kiedyś będę w Empiku
Jak nie to będę grał to gówno na rynku z głośników
Jest parę zawodników, jest parę takich kapel
Co wciąż dbają o przekaz w przekazywanym rapie
To czy ten przekaz łapiesz, czy omijasz go łukiem
To tylko Twoja sprawa, przecież Ja Cię nie zmuszę
To corrida ze ZBUKiem, bit dostał w serce szpadę
Co jest? Witam Cię w Polsce, ziomek nie spełnisz marzeń
Tu albo jesteś błazen, albo jesteś normalny
I albo walisz konia, albo idziesz z tym do panny
Wódkę piję na wanny, zioło jaram na tony
Niektórzy przez to twierdzą, że jestem popierdolony
Jeden majk, gramofony, milion flow, jeden ZBUKU
Jeden strzał z mikrofonu i wypierdalam z butów
Ręce w górę, salutuj, Hip-Hop wrócił nie umarł
3, 2, 1 corrida tak się gra teraz u nas!

Refren
Czujesz! Kto ma wenę!
Czujesz! Kto ma przekaz!
Czujesz! Kto w ten polski Hip-Hop z buta wjechał!
Bit jak huki petard!
Hałas! W górę ręce!
Torreador Bitów dziś u Ciebie w mieście! (x2)

Typek rozjebał na wejście, dajcie to gdzieś do druku
W każdej Polskiej gazecie tak napiszcie o ZBUKU
Że nienawidzę lamusów, pozabijałbym EMO
Jestem nietolerancyjny, gdy chłopaki się kleją
Biję piątkę DJ'om, za ten rap na imprezach
Za to, żeby żaden DJ nigdy nie grał już Meza
Dopisz że szczerze śpiewa, może raper Kukulska
My robimy tu rap, który słuchają podwórka
Nadal nabita lufka i pobite butelki
To Torreador Bitów, corrida nie koncerty
Wysyłamy te dźwięki, co kręci te panienki
A one przypadkowo podwijają te sukienki
Ziomek nie jestem miękki, mój kompleks to nie kutas
Kompleksem jest to czego Ty w ogóle kurwa słuchasz
Jeszcze raz Zet Be U Ka, wjeżdżam tutaj na byku
Zrób to człowieku głośniej to Torreador Bitów

Refren
Czujesz! Kto ma wenę!
Czujesz! Kto ma przekaz!
Czujesz! Kto w ten polski Hip-Hop z buta wjechał!
Bit jak huki petard!
Hałas! W górę ręce!
Torreador Bitów dziś u Ciebie w mieście! (x2)

Wiwaty dla Chrisa były większe, niż dla jego przeciwnika. Wzięli mojego kuzyna na ręce i nieśli przez całe podwórko, skandując jego imię. 
-Mówiłem, że dam radę- zwrócił się do mnie. 
-No dobrze. Miałeś rację. Jedziesz z nami do domu?
-Nie dzieki. Dam sobie radę. 
-To my już pójdziemy. 
Mike i ja weszliśmy do auta i pojechaliśmy do domu. Był wieczór, więc wzięłam prysznic i położyłam się spać. Michael położył się obok, bo dalej śniły mi się koszmary z psychiatrykiem. Ułożyłam głowę na jego piersi i wsluchiwałam się w miarowy rytm jego serca. 
-Chris nieźle dokopał Brandonowi. 
-Tak muszę przyznać, że dobrze mu poszło. 
-Chodźmy już może spać. Jest późno, a niedługo mecz. Dobranoc Rose. 
-Dobranoc Mike. 
Przytuliłam się do niego i zamknęłam oczy. Brakowało mi ciepła drugiej osoby przez te sześć piekielnych miesięcy... 

czwartek, 22 maja 2014

Rozdział IV

Taki mały przerywnik. Postanowiłam dodawać do każdego rozdziału pasującą (według mnie) piosenkę. Piszcie, czy taki pomysł się wam podoba. A teraz bez zbędnych pierdół zaczynamy. Przepraszam, że taki krótki, ale muszę jeszcze ogarnąć temat ze szkołą. W końcu za miesiąc koniec roku. Trzeba popoprawiać oceny itp. No, ale koniec z tym. Zapraszam do czytania

*********************************************************************************

-Zaproszenie na przyjęcie.
-Na kiedy?
-Na... pojutrze.
-Masz zamiar iść?
-Tak, ale nie sam.
-A z kim?
-Z tobą.
-Ze mną?! Mike, ja jestem przeciętną dziewczyną, a ty gwiazdą popu.
-Może i tak, ale zrobiłaś dla mnie więcej, niż ktokolwiek inny. Chcę, żebyś to ty ze mną poszła.
-Ale... Ale ja nie mam się nawet w co ubrać.
To była nieprawda. Wiedziałam, że na tym przyjęciu będzie mnóstwo sławnych osób i aparatów. Nie chciałam stać się sławna, jak mój ojciec. Wolałam moją przeciętność.
-To nic. Kupimy coś. Proszę Rose.
Kiedy dalej nic nie mówiłam, padł na kolana i złożył ręce jak do modlitwy.
-Proszę, proszę, proszę. Błagam cię.
-Michael, nie rób scen.
-Pliiiiis- zrobił wielkie oczy.
-O nie! Nie pójdę na wzrok szczeniaczka!
Im dłużej mnie błagał, tym ciężej mi było odmówić. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że boję się sławy i tak dalej.
-Jeden, jedyny raz- powiedziałam.
Wstał, podpierając się o kulę i przytulił mnie.
-Jesteś świetna.
Nagle ktoś zapukał. Michael poszedł otworzyć. Stała tam zapłakana dziewiętnastoletnia Janet.
-Janet? Co się stało?
-Joseph... On...
-Uderzył cię?!
Kiwnęła głową i wpadła w ramiona brata. 
-Ciiii. Już wszystko dobrze. Ze mną jesteś bezpieczna. On cię więcej nie uderzy. Rose, weź ją do pokoju. Muszę załatwić jedną sprawę. 
-Chodź Janet. 
Zaprowadziłam ją do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i podkuliła nogi pod brodę. Zeszłam do Michaela. Ubierał właśnie płaszcz. 
-Co niby masz zamiar zrobić?
-Dostanie za swoje. Nie pozwolę mu bić Janet. 
Zagrodziłam mu drogę. 
-Mike. Chodzisz o kuli. On powali cię jednym ciosem. 
-Pójdę z nim- powiedział Chris. 
-Oboje zwariowaliście?!
-Spokojnie- pogłaskał mnie po policzku Mike- Będzie dobrze. Obiecuję. 
-Nie wierzę w to. Jadę z wami i może uda się z nim na spokojnie porozmawiać. 
Kiwnął głową. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu Michaela. Mike bez pukania wszedł. Jego mama siedziała w kuchni. 
-Gdzie on jest?!- krzyknął. 
-Kto?
-Joseph! Gdzie ten sukinsyn?!
-Michael, ale co się stało?
-Uderzył Janet! Nie daruję mu tego! Gdzie on jest?!
-Ojca nie ma. Pojechał na konferencję. Nie wiem kiedy wróci. 
Nagle drzwi się otworzyły. Joseph spojrzał na nas i się uśmiechnął chytrze. Michael zerwał się w jego stronę. Na szczęście zdążyłam zagrodzić mu drogę. 
-Ty skurwielu! Zabiję cię! Puść mnie Rose!
-Nie Mike. On nie jest tego wart. 
W końcu stanął spokojnie. Był wyższy od swojego ojca o głowę. Poszedł do niego spokojnie i zasadził mu cios w brzuch. 
-Uderzyłeś Janet! Jak w ogóle śmiałeś?!
-Należało jej się. 
Mike ponowił cios w brzuch, po czym wyszedł bez słowa. Wsiedliśmy do auta i wróciliśmy do domu. Przez resztę dnia Michael był strasznie zły. Siedział wieczorem w salonie i się smucił. Zaskoczyłam go, siadając mu na kolanach. 
-Ej, Mike. 
Spojrzał na mnie. 
-Wszystko w porządku?
-Jak on mógł ją uderzyć?
-Spokojnie. Dałeś mu już to, na co zasłużył. Nie myśl o tym- pogłaskałam go po włosach. Nie był przekonany- Dla mnie.
-Niech ci będzie. Dla ciebie- uśmiechnął się. 
Nagle zadzwonił jego telefon. 
-Halo?
-...
-Kiedy?
-...
-Jutro?!
-...
-Tak, jasne. Będę na sto procent. Cześć. 
-Michael, o co chodzi?
-Dzwonił Quincy. Jutro rano muszę wyjechać do Hollywood. 
-Na długo?
-Pół roku...
-Pół roku?!
-Niestety. Będę tęsknił księżniczko. 
-Ja też. Zabiorę ze sobą Janet i Ginę. 
Przez resztę wieczoru siedziałam do niego przytulona. Z samego rana pojechaliśmy na lotnisko. Przytuliłam go mocno. Z moich oczu pociekły łzy. 
-Nie płacz. Niedługo się zobaczymy. Będę dzwonił. Obiecuję. 
Pocałował mnie w czoło i wszedł do samolotu. Pomachałam mu na pożegnanie i pojechaliśmy do domu. Przed naszymi drzwiami stało dwóch mężczyzn. 
-Mogę panom w czymś pomóc?- zapytał ojciec. 
-Panna Rose Morgan?
-Owszem- odpowiedziałam. 
-Jesteśmy ze szpitala psychiatrycznego. Dostaliśmy cynk, że potrzebuje pani naszej pomocy. 
-Słucham? To nieporozumienie. 
-Przykro mi. Takie mamy zasady. Musimy panią zabrać. 
-Co?! Nie! Tato!
-Nie zgadzam się!
-Nie może pan już zrezygnować. 
-Ja nawet do was nie dzwoniłem!
-To już nie nasza sprawa kto dzwonił. Wysłał nas szpital i mamy zabrać pańską córkę. 
Wzięli mnie pod ręce i wnieśli do auta. 
-Nie martw się Rose. Jakoś to odkręcę. Wyciągnę cię stamtąd. 
-Spróbuj. 
Odjechaliśmy. Po jakimś czasie dojechaliśmy do szpitala. Zamknęli mnie w białym pokoju. Mijały miesiące, a ojcu nadal nie udało się mnie wyciągnąć. Zafarbowałam tam włosy na czarno i robiłam sobie ciemny gotycki makijaż. Zmieniłam się kolosalnie. Przez pół roku nie usłyszałam słodkiego głosu Michaela. Nie miałam tam komórki. Po sześciu miesiącach, usłyszałam zamek do moich drzwi. Zobaczyłam w nich Mika ze strażnikiem. Podbiegł do mnie i ukląkł przy moim łóżku, na którym siedziałam. 
-Rose. Pamiętasz mnie?
Kiwnęłam głową. 
-Zabieram cię do domu. Chodź. 
Wziął mnie na ręce. Moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zawiózł mnie do swojego mieszkania. A właściwie to apartamentu. Zaniósł mnie do pokoju i posadził na łóżku. Usiadł przede mną i złapał moje dłonie. Wtedy wszystkie łzy zaczęły wylewać się ze mnie strumieniami. Przytulił mnie mocno. 
-Tak bardzo tęskniłam...- wypłakałam. 
-Ja też królewno. Przepraszam. Nie wiedziałem, że cię tam zamknęli. Twój tata mówił, że nie masz czasu, żeby ze mną rozmawiać. 
-Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś. 
-Nie dziękuj mi. Teraz muszę się tobą zaopiekować. Gdybym wiedział wcześniej... 
Mike przywiózł moje rzeczy z domu i Maksa. Nadszedł wieczór. Po kolacji położyłam się do łóżka. Obudziłam się w środku nocy z krzykiem. 
-Rose! Co się stało?!
-Miałam koszmar. Ten szpital... Nie chcę tam wrócić...
-Nie wrócisz. Nie pozwolę im cię zabrać... Teraz jesteś pod moją opieką. 
-Zostaniesz ze mną?
Kiwnął głową i położył się obok. Wtuliłam się w jego bok i chwilę rozmawialiśmy. 
-Zafarbowałaś włosy? 
-Tak...
-Ładne. Pasują ci. 
Nic nie odpowiedziałam, tylko ścisnęłam w dłoni jego koszulę. 
-Nie smuć się. Jestem tu z tobą i już nigdy cię nie zostawię. Boże, jak ja się stęskniłem.
-Ja też... Przez pół roku widziałam tylko te ściany. Tata miał mnie stamtąd wyciągnąć... Nie zrobił tego... Nikomu już nie ufam...
-A mi? Mi ufasz?- zapytał Michael, patrząc mi głęboko w oczy.
-Tylko tobie... Nikomu innemu.
Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
-Chodźmy już spać. Jest północ- oznajmił.
Objął mnie ramieniem i zasnęliśmy. Rano obudziłam się sama w łóżku. Michael był pewnie na dole. Nie myliłam się. Szykował nam śniadanie.
-Cześć.
-Hej...
-Na co masz ochotę?- zapytał, poprawiając fartuszek.
Wzruszyłam ramionami i usiadłam ponura przy stole. Po chwili wskoczył na niego czarny kot. Potem usiadł mi na ramionach tak, że przednia część jego ciała była na moim lewym, a tylna na prawym.
-To jest Ellie.
-Milutka- podrapałam ją za uchem. Zaczęła mruczeć.
-Owszem. Chyba cię polubiła.
Zanim się obejrzałam, Mike położył przede mną stos naleśników.
-Smacznego- uśmiechnął się.
-Dzięki...
Po śniadaniu przyszedł Chris.
-Hej. Jak się trzymasz?- zapytał. Mike siedział ciągle obok mnie i trzymał za rękę.
-Dobrze... Tak sądzę... A ty?
-Też. Przez cały ten czas nic nie zbroiłem.
-Widzę, że czynisz postępy- wymusiłam uśmiech.
-Najwyraźniej. Posłuchaj Rose. Twój ojciec bardzo chciał cię przeprosić, że mu się nie udało. Próbował cały ten czas.
-Wierzę.
-Czyli... wrócisz do domu?
-Nie. Nie teraz. Przy Michaelu czuję się bezpiecznie. Chcę zostać z nim tutaj. Oczywiście, jeśli się zgodzisz- zwróciłam się do Mika.
-To żaden problem. Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz.
Uśmiechnęłam się do niego. Tym razem to był szczery uśmiech do mężczyzny, którego nie obchodziła moja przeszłość i który zrobiłby wszystko, żeby mi pomóc.
-To ja chyba będę się zbierał- odrzekł Chris- Wpadnę do ciebie niedługo. Pa Rose- przytulił mnie.
-Pa Chris.
Kiedy wyszedł, Michael powiedział:
-Pojedziesz ze mną do studia?
Pokiwałam głową. Mike pomógł wejść mi do auta i pojechaliśmy. Kiedy szliśmy po budynku, ciągle trzymał mnie za rękę. Potem posadził na kanapie, klęknął przede mną i powiedział:
-To nie potrwa długo. Obiecuję. Dasz sobie radę?
Przytaknęłam.
-Zaraz wrócę. Poczekaj tu na mnie. Nagramy to szybko i wrócimy do domu.
Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Czekałam na niego może pół godziny.
-To co? Jedziemy?- uśmiechnął się do mnie.
-Tak...
Spróbowałam wstać, ale nogi mi zdrętwiały.
-Rose? Wszystko gra?
-Nie. Nogi mam zdrętwiałe.
Michael bez chwili namysłu wziął mnie na ręce jak dziecko w przedszkolu i zaniósł do auta. Na wycieraczce przed drzwiami leżał list. Bez nadawcy.
-Co to?- zapytałam.
Przez chwilę go czytał.
-To nic...- odrzekł.
-Przecież widzę. Pokaż mi to.
Nie poruszył się, więc wyrwałam mu list.
-Michael, oni ci grożą.
-To pewnie ci, których spotkaliśmy w parku.
-Może wejdźmy do domu.
Zgodził się ze mną. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Michael wyszedł powoli. Przed nim pojawiła się postać. Poznał ją od razu.
-To ty?...

środa, 21 maja 2014

Rozdział III

Kiedy otworzyłam oczy, Michael dalej spał. Tulił się do mnie jak małe dziecko. Nagle zadzwonił mój telefon. Wyślizgnęłam się z jego objęć i wyszłam z pokoju.
-Halo?
-Rose? Bogu dzięki. Gdzie jesteście?
-W szpitalu. Michael miał... wypadek. Spadł... ze schodów i połamał sobie żebra. Musieli je mu poskładać, ale już jest dobrze.
-Mam przyjechać?
-Nie. Zajmij się Maksem i Giną. Damy sobie radę.
-Dobrze. Kocham cię. Pa.
-Ja ciebie też. Papa.
Rozłączyłam się i weszłam do Michaela. Już nie spał i uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył. Usiadłam obok niego na łóżku.
-Cześć. Jak się czujesz?
-Lepiej. Już mnie aż tak nie boli. Działasz na mnie, jak lek przeciwbólowy. Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
-Zaraz lekarz powinien przynieść ci tabletki.
-Chciałbym, żeby mnie już wypuścili.
-Ja też. Współczuję ci.
-Nie ma czego. Przynajmniej ze mną jesteś- ścisnął moją dłoń. Nagle weszła Janet.
-Cześć braciszku.
-Cześć młoda.
Usiadła na krześle obok łóżka, na którym siedziałam razem z Michaelem.
-Jak u was, gołąbeczki?
Zarumieniłam się, a Michael zaczął się trochę jąkać.
-Znaczy... Ekhem... My... Tego... A co u ciebie?- zmienił temat.
-Średnio. Ojciec jest dalej zły.
-On mnie już nie obchodzi. A co u mamy?
-Właśnie. Ona...
-Mikuś!
W drzwiach pojawiła się starsza kobieta. Domyśliłam się, że to była mama Michaela. Podbiegła do niego i zaczęła całować po policzkach i czole.
-Kochanie, nawet nie wiesz, jak się martwiłam!
-Mamooo... proszę cię.
-Nie przesadzaj. To chyba normalne, że bałam się o swoje dziecko, prawda?
-Tak, ale nie rób scen. Mamo. To jest Rose. Rose, to jest moja mama.
Wstałam i podałam jej rękę.
-Miło mi poznać- odrzekłam.
-Mi również.
Nagle wszedł lekarz.
-Dobre wieści, Panie Jackson. Wypuścimy Pana za jakieś cztery godziny...
-Nareszcie- powiedział uradowany.
-Ale...
-Ale?
-Ale, jeżeli wystąpią jakieś problemy, to będzie Pan musiał zostać dłużej. Rozumiemy się?
-Tak, oczywiście.
-Cieszę się.
Na szczęście wypuścili Michaela tak, jak mówili. Musiał chodzić o kuli, żeby nie nadwyrężać przy okazji kręgosłupa. Oglądaliśmy wieczorem film w salonie. Tata już spał.
-Rose, zaśpiewaj mi coś- poprosił.
-Wybacz Michael...
-Możesz mówić mi Mike.
-Więc... Wybacz Mike, ale nie śpiewam publicznie.
-Dlaczego? Masz piękny głos.
-Ale również i tremę. Przepraszam cię- spuściłam wzrok. Ujął mnie pod brodę i zmusił, abym na niego spojrzała.
-Już dobrze. Nic się nie stało. Może kiedy indziej.
-Obiecuję, że kiedyś ci zaśpiewam.
-Jeżeli nie chcesz, to nie musisz...
-Chcę, ale muszę się do tego przygotować.
-Rozumiem. Nie będę cię naciskał.
Nagle zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Rose? To ja, Chris.
-Cześć Chris. Co u ciebie?
-Nie mam teraz czasu na pogaduchy. Możesz mnie odebrać z aresztu?
-Znowu?- westchnęłam.
-Tak. Przyczepili się do mnie o byle co. Przyjedziesz?
-Tak. Zaraz będę.
Rozłączyłam się.
-Muszę pojechać do aresztu.
-Słucham?!- zaniepokoił się Mike.
-Spokojnie. Jadę po kuzyna.
-Jadę z tobą.
-Nie. Musisz odpoczywać.
-Rose. Nie kłóć się ze mną. A co, jak jakiś zbir cię napadnie, tak jak nas ostatnio, a mnie nie będzie?
-Michael. Chodzisz o kuli. Zostań w domu.
-Nie. Jadę z tobą i koniec.
-Straszny jesteś.
-Wiem.
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na komendę.
-Dzień dobry.
-Witam. W czym mogę panience pomóc?
-Przyjechałam po kuzyna. Christopher Morgan.
-A, o tego gagatka chodzi. Już go przyprowadzam.
Komendant przyprowadził dziewiętnastoletniego chłopaka z czarnymi włosami.
-To on?
-Tak. To on- założyłam ręce na piersi- A co tak właściwie zrobił?
-Niszczył mienie państwowe.
-Chris, znowu?
Wzruszył ramionami.
-Dziękuję. Już ja z nim porozmawiam.
-Dobranoc- pożegnał nas policjant.
-Dobranoc.
Kiedy wsiedliśmy do auta, nikt nie odezwał się słowem. W końcu Chris powiedział:
-To nie była moja wina...
-To w takim razie czyja?
Nie odpowiedział. Ja z Michaelem siedzieliśmy z przodu, a Chris z tyłu. Ja oczywiście za kierownicą. Kiedy weszliśmy do domu usiedliśmy na kanapie w salonie. Zaczęłam prowadzić z nim poważną rozmowę.
-Mam nadzieję, że już nie handlujesz tymi prochami- powiedziałam surowo.
-A co? Chcesz działkę?
Mike spojrzał na mnie wielkimi oczami.
-Nie chcę. Dobrze wiesz, że nie ćpam.
-Jeszcze.
Michael nie wytrzymał. Wstał gwałtownie i powiedział:
-Rose nie ćpa i nigdy nie będzie! Już ja tego dopilnuję! A jeżeli zamotasz jej w głowie, to urwę ci łeb! ZROZUMIAŁEŚ?!
Oboje patrzyliśmy na niego zszokowani. Nigdy się tak nie zachowywał. Co prawda, zaimponowało mi to. Chris nie mógł ze strachu wydusić słowa.
-Pytałem, czy zrozumiałeś?- powiedział ciszej i spokojniej.
Mój kuzyn kiwnął tylko głową.
-Świetnie. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętał.
Pociągnęłam Michaela za rękaw. Spojrzał na mnie i usiadł z powrotem na miejsce.
-Chris, musisz zrozumieć, że narkotyki, to nie jest dobre rozwiązanie.
-A cięcie się?!
Patrzyłam na niego bez słowa.
-Tak, wiem o tym. Wiem, że się tniesz, że miałaś depresję i że nadal to robisz!
-Skończyłam z tym!
-Kogo chcesz oszukać?! Mnie?! Siebie?! Jego?! Odsłoń lewą rękę!
Nie zrobiłam nic. Wstał, złapał mój nadgarstek i podciągnął rękaw.
-I co?! Skończyłaś z tym, tak?!
Zasłoniłam rękę, wstałam i pobiegłam do swojego pokoju. Usiadłam pod oknem i zaczęłam cicho płakać. Z dołu dobiegały krzyki. Usłyszałam skrzypienie drzwi i poczułam, jak ktoś mnie obejmuje.
-Ciiii. Wszystko dobrze. Nie płacz- uspokajał mnie Mike.
Kurczowo złapałam się jego koszuli. Wziął mnie na ręce i usiadł ze mną na łóżku. Posadził mnie na swoich kolanach i kołysał lekko jak małe dziecko. W pewnej chwili zaczął nucić "I'll be there". Kiedy na niego spojrzałam, uśmiechał się do mnie. Otarł łzy z moich policzków i delikatnie przytulił do piersi, żeby nie uszkodzić sobie żeber.
-Przepraszam...- powiedziałam cicho.
-Za co?
-Za siebie. Za to, że się cięłam, miałam depresję... Za wszystko...
-To nie twoja wina. Miałaś ciężkie życie i rozumiem to.
-Pewnie widzisz we mnie ciężar...
Spojrzał mi w oczy.
-Wiesz kogo widzę?
Pokręciłam głową.
-Widzę piękną dziewczynę, która ma na tyle odwagi, że powie prosto w twarz Wielkiemu Michaelowi Jacksonowi, co o nim myśli.
-To tylko świadczy o mojej głupocie...
-Nie. To świadczy, że masz swój charakter i honor. Nie pozwolisz, żeby ktoś ci w kaszę dmuchał. Jesteś wytrwała i uparta. Nigdy się nie poddajesz. To najbardziej cenię u ludzi. Jesteś wyjątkowa.
Uśmiechnęłam się lekko i objęłam go za szyję, tuląc go lekko.
-Dziękuję.
-To ja dziękuję- odrzekł.
-Ty? Za co?
-Że pokazałaś mi, jak naprawdę powinienem żyć. Wcześniej muzyka była dla mnie najważniejsza, a dzięki tobie zrozumiałem, że jest ktoś ważniejszy w moim życiu.
-Szczęściara- powiedziałam.
-Nie. To ja jestem szczęściarzem.
-Mam nadzieję, że wam się ułoży.
-Tak, ja też. Ale nie płacz już. Pogadałem sobie z Chrisem.
-Mam nadzieję, że go nie pobiłeś.
-Aż tak to nie. Ale pamiętaj, że zawsze będę przy tobie.
Cmoknęłam go w nos.
-Kochany jesteś, dziękuję.
-Nie ma za co. To co? Zejdziemy na dół?
Kiwnęłam głową. Mike podszedł ze mną do Chrisa.
-Chris chciałby ci coś powiedzieć. Prawda Chris?- powiedział stanowczo.
-Tak. Przepraszam Rose. Nie powinienem nawiązywać do twoich problemów. Wybaczysz mi?
Zastanawiałam się przez chwilę.
-Niech ci będzie- odrzekłam w końcu.
Przytuliłam go i zrobiłam mu czochrańca.
-Ej, moje włosy- zaśmiał się.
-Widzę, że mam dwóch mężczyzn, którzy mają hopla na punkcie swoich fryzur.
Przytuliłam ich obu.
-To co chcecie na kolację?- zapytałam.
-Pizzę- odpowiedzieli chórem.
Zamówiliśmy pizzę i kupiliśmy lody. Po zjedzeniu pizzy, Chris całkiem odleciał. Chrapał i nic by go nie obudziło.
-Czyli deser został dla nas- zaśmiał się Mike.
Poszłam do kuchni nałożyć nam lodów do miseczek. Nagle wszedł Michael. Zaczęliśmy rzucać się posypkami, oblewać polewą i innymi słodkościami. Na koniec podeszłam do niego i zgarnęłam na palec sos czekoladowy, który ściekał mu z policzka.
-Słodki jesteś- zaśmiałam się.
Potem on starł kciukiem plamę z lodów, ściekającą mi z czoła.
-Ty jeszcze bardziej.
-To ja może pójdę pod prysznic, zanim zacznę się cała lepić.
Mike pocałował mnie w czoło i oblizał wargi z polewy. Poszłam pod prysznic. Umyłam głowę i resztę ciała, po czym położyłam się do łóżka. W nocy obudził mnie cichutki głosik.
-Rose. Rose.
-Mike? Czemu nie śpisz?
-Nie mogę zasnąć.
Zrobiłam mu miejsce. Położył się obok.
-Zadowolony?
-Owszem- nawet w ciemności widziałam jego białe kiełki.
-Dobranoc- odwróciłam się plecami.
-Dobranoc księżniczko.
Czułam jego ciepło i oddech na karku. Jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam, jak tej nocy. Kiedy otworzyłam oczy, Michael był wtulony w moje plecy i obejmował mnie w pasie. Obudził się chwilę po mnie.
-Cześć...- zarumienił się i lekko ode mnie odsunął.
-Hej- przeciągnęłam się i przytuliłam go- To co? Wstajemy?
-A co ty taka radosna?
-Bo jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam.
-To witaj w klubie. Chodźmy na śniadanie.
Kiedy zeszliśmy do kuchni, na stole stał stos naleśników.
-I jak?- zapytał Chris.
-Genialnie! Wow!
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć- powiedział Mike.
Po chwili wrócił z listem.
-To do mnie- powiedział.
-To czemu wysłali go do mojego domu?
-Nie wysłali. Najpierw listonosz był u mnie w domu, ale odesłali go tu.
-A co piszą?
-To zaproszenie.
-Na co?
-Ucieszysz się...

wtorek, 20 maja 2014

Rozdział II

-W wieku pięciu lat straciłam mamę. Zaczęłam się ciąć w wieku siedemnastu. Miałam z tym spore problemy. Popadłam w depresję. Mój były chłopak chciał namówić mnie na ćpanie. Kiedy odmówiłam, rozebrał mnie i... Po tym zdarzeniu nie byłam taka sama. Zamknęłam się w sobie. Nawet tata nie mógł mi pomóc. 
Odsłoniłam swoje lewe przedramię. Michael złapał je delikatnie i niepewnie. Spojrzał mi w oczy i lekko pociągnął skrawek bandaża. 
-Mogę?
Kiwnęłam głową. Michael zaczął mi go rozwiązywać. Kiedy skończył, spojrzał znów na mnie. 
-One są kilkudniowe- odrzekł zszokowany. 
-Tak. Ostatni raz pocięłam się w dzień, kiedy się poznaliśmy. 
-Gdybym wiedział...
-To byś nie chciał się ze mną zadawać...
-Co? Nie. To pomógł bym ci. 
Spojrzałam w te jego intensywne oczy. 
-Dziękuję. Jesteś kochany. 
Przytuliłam go. Wróciliśmy do domu. Usiedliśmy u mnie na dywanie i graliśmy w prawdę i wyzwanie. 
-Rose, masz jakiś kolczyk?
Podwinęłam koszulkę. Miałam kolczyk w pępku. 
-Kiedy go sobie zrobiłaś?
-Jak miałam szesnaście lat. Okej teraz ja. Dlaczego robisz sobie kreski?
-Podkreślam sobie oczy. Nie podobają ci się? 
-Muszę przyznać, że tobie akurat pasują. Podobają mi się. 
Uśmiechnął się. 
-Teraz ja. Dlaczego tak zareagowałaś, kiedy wszedłem cię posłuchać wtedy w studiu?
-Nie chciałam się przed nikim wtedy otwierać. Byłam samotnikiem i dopóki cię nie poznałam myślałam, że to się nie zmieni. Mam u ciebie dług. 
-Ty się mną zaopiekowałaś. Jesteśmy kwita. 
Zaczęłam ziewać. 
-Komuś chce się spać. 
-Wcale nie. 
Poczułam, jak Michael bierze mnie na ręce i kładzie na łóżko. 
-Dobranoc księżniczko. 
Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Następnego dnia, tata powiedział:
-Rose, kojarzysz wujka Louisa?
-No jasne. Kuzynkę Amandę też. 
-Kupili mieszkanie i poprosili nas o pomoc. 
-Nie ma sprawy. Zaraz po śniadaniu zbierzemy się i możemy jechać. 
Kiedy wszystkie kanapki zniknęły ze stołu, ubrałam jeansowe ogrodniczki i białą koszulkę oraz czarne trampki. Mike miał na sobie spodnie robocze mojego taty. Na szczęście miał dwie pary. 
-Zagipsujcie tu, a my pójdziemy na balkon montować zabezpieczenia. 
-Okej. 
Wzięłam szpachelkę i zaczęłam gipsować. Po jakimś czasie Spojrzeliśmy na siebie z Michaelem. Byliśmy cali brudni. 
-Do twarzy ci- zaśmiałam się. 
Nabrał na palec gipsu i nałożył mi go na nos. 
-O ty! Tak chcesz się bawić? 
Rzucaliśmy się pędzlami, farbami i innymi rzeczami, które mieliśmy pod ręką. W końcu założyłam Michaelowi wiadro na głowę, kończąc wojnę. 
-Wygrałam!
-Tak pogrywasz z Królem Popu?
-Biedy Król przegrał. Nie płacz z tego powodu. 
-Zobaczysz, jeszcze pożałujesz. 
-Już się boję. 
Podszedł do mnie i zaczął łaskotać. 
-Michael, błagam! Przestań!- powiedziałam przez łzy. 
Upadliśmy na ziemię. Oczywiście spadłam na niego. Delikatnie stykaliśmy się nosami. Patrzyłam głęboko w jego oczy. Pogłaskał mnie po policzku. Nagle weszła Amanda. Miała dwadzieścia lat, ale zachowywała się, jakby miała piętnaście. 
-Ekhem! Przepraszam! Ja tu haruję jak wół, a wy co? 
Zarumieniłam się i wstałam z Michaela. Zrobiliśmy sobie przerwę na kawę. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie. Amanda usiadła obok niego i zaczęła go podrywać. 
-Więc tańczysz, tak? 
-Owszem. 
-Musisz mieć wyrzeźbione mięśnie. 
Parsknęłam śmiechem. Amanda spojrzała na mnie, a ja spoważniałam. Widać było, że Michaela również to rozbawiło, bo chichotał cicho. 
-Amanda!- zawołał wujek- Pomożesz nam?!
-Eh. Już idę!
Kiedy odeszła od stolika, oboje się zaśmialiśmy. 
-Chyba jej się podobasz.  
-Tak, tylko że... Ja nic do niej nie czuję. 
-Podoba ci się Diana Ross, prawda?
-Diana? Nieee. Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Serce oddałem komuś innemu. 
Uśmiechnął się do mnie. 
-A czy twój ojciec nie bije wcale twoich braci?
-Czasami. Jednak ja byłem tym najzdolniejszym i ode mnie wymagał najwięcej. Czasami nawet w nocy zrzucał mnie z łóżka. 
-Współczuję ci. 
Zwinęliśmy się wcześniej do domu z Michaelem. 
-Pójdę wziąć prysznic- powiedziałam. 
-To ja zrobię kolację. 
-Okej. Zaraz wrócę. 
Kiedy wyszłam w szlafroku, Michael zrobił wielkie oczy. 
-No co? Nigdy nie widziałeś kobiety w szlafroku?
-Znaczy... Ja... Tego... Pójdę pod prysznic może...
-Poczekam na ciebie w kuchni. 
Kiedy weszłam, zobaczyłam świece i piękna zastawę. Wszędzie leżały płatki róż. W końcu zszedł Michael w koszuli i spodniach jeansowych. 
-Podoba ci się?
-Jest pięknie. Pójdę się przebrać. 
Wbiegłam na górę i ubrałam sukienkę. Zeszłam potem do kuchni. Michael zaniemówił, kiedy mnie zobaczył. 
-Ślicznie wyglądasz- odrzekł w końcu. 
-Dziękuję. 
Kiedy usiedliśmy, zapytałam:
-Po co to wszystko?
-Chciałem zrobić ci niespodziankę. 
Nalał nam wina i zaczęliśmy rozmawiać. Po tym wszystkim, odprowadził mnie do pokoju. 
-Dziękuję za miły wieczór. 
-Nie ma za co. Musimy to kiedyś powtórzyć. 
Uśmiechnęłam się, stanęłam na palcach i dałam mu buziaka w policzek. 
-Dobranoc. 
-Dobranoc księżniczko. 
Następnego dnia szliśmy sobie wieczorem po parku. Nagle zza rogu wyszła grupka mężczyzn. 
-Ej, szefie. Mamy tu zakochaną parę. 
-Nie szukamy kłopotów- powiedział Michael. 
Jeden z nich złapał mnie za ramię, a drugi walnął Michaela w twarz i pierś. Nagle Michael uderzył jednego faceta pięścią w twarz, potem drugiego, złapał mnie za rękę i zaczął biec. Uciekliśmy do domu, gubiąc ich po drodze. 
-Wszystko w porządku?- zapytał mnie Michael. 
-Boli mnie ramię. 
-Usiądź na kanapie. Zaraz cię obejrzę. 
Mike wrócił z apteczką i klęknął przede mną. 
-Zdejmij koszulkę. 
Spojrzałam na niego i uniosłam brew. 
-Przecież jesteś w staniku, prawda?
-No niby tak. 
-No właśnie. Zdejmij koszulkę. Muszę cię obejrzeć. 
Zaczęłam podwijać ją powoli od dołu. 
-Pomogę ci. 
Kiedy zdjęłam ją, Michael zobaczył siniaka na ramieniu. Obejrzał go i powiedział:
-Nie jest tak źle. Będzie cię trochę bolał, ale nie potrzebujesz bandaża ani nic.
-Teraz ty siadaj.
-To nic takiego. Nic mi nie jest.
-Michael, uderzyli cię w pierś i na dodatek masz rozcięty policzek. Siadaj i nie dyskutuj.
Usiadł posłusznie na kanapie i ściągnął koszulę, a ja zajęłam miejsce na jego kolanach, żeby było mi łatwiej obejrzeć ranę na jego twarzy. Delikatnie przemyłam ją spirytusem i założyłam plaster. Potem spojrzałam na jego klatkę piersiową. Miał wielkiego fioletowego siniaka.
-Będzie cię bolało.
Delikatnie go dotknęłam. Syknął z bólu.
-Przepraszam.
-Nic się nie stało. Rób co musisz- uśmiechnął się.
-Spróbujesz wstać?
Kiwnął głową. Zeszłam z jego kolan i złapałam za rękę. Nagle złapał się za klatkę piersiową i upadł.
-Michael! Co się dzieje?!
-Boli...
Pomogłam mu usiąść na łóżku.
-Poczekaj, zadzwonię po lekarza.
Po piętnastu minutach przyszedł. Osłuchał go i zbadał.
-Co z nim?- zapytałam.
-Podejrzewam, że Pani chłopak może mieć połamane żebra. Ale żeby się upewnić, musimy pojechać do szpitala i zrobić rentgen.
-Tak właściwie, to my nie jesteśmy razem.
-Na początku każdy tak mówi. Potem dzieje się, to co musi. To co? Jedziemy?
-Tak, oczywiście- powiedziałam.
-Rose, to nie jest konieczne...- odrzekł ciężko Michael.
-Nawet nie próbuj się ze mną kłócić.
Pomogliśmy mu wstać i wejść do auta, po czym pojechaliśmy do szpitala. Zrobili Michaelowi prześwietlenie i podłączyli do kroplówki. Leżał w sali szpitalnej. Kiedy wszedł chirurg, zapytałam:
-I co?
-Pan Jackson będzie musiał mieć operację. Musimy poskładać mu parę żeber. Możemy zrobić to teraz?
-Niech da Pan nam pięć minut- powiedział Michael.
Kiwnął głową i wyszedł.
-Boję się- szepnął.
-Wszystko będzie dobrze. Jestem tu z tobą. Nie zostawię cię.
-Ja nie chcę mieć tej operacji- jego oczy się zaszkliły.
Usiadłam na skraju łóżka, a on przytulił głowę do mojej piersi. Wsłuchiwał się w miarowy rytm mojego serca. Zaczęłam nucić mu spokojną melodię, żeby się uspokoił. Wszedł lekarz.
-Panie Jackson. Możemy zaczynać?
Spojrzał na mnie. Widziałam w tych brązowych oczach strach i obawę. Kiwnęłam głową, że już czas.
-Tak. Możemy... Rose. Weź mój telefon i zadzwoń do Janet. To moja siostra. Niech tu przyjedzie. Stęskniłem się za nią- uśmiechnął się do mnie.
-Nie ma sprawy. Będziemy tu, kiedy się obudzisz- pogłaskałam go po policzku- Dasz radę- ścisnęłam jego dłoń.
Weszły pielęgniarki i zabrały łóżko z Michaelem do sali operacyjnej. Odblokowałam jego telefon i wybrałam numer jego siostry.
-Michael? Boże, wiesz jak się martwiłam?! Nigdy więcej tak nie znikaj bez uprzedzenia. Gdzie jesteś?
-To nie Michael. Z tej strony Rose. Jestem jego znajomą. Michael jest w szpitalu na Black Street. Prosił, żebym do Pani zadzwoniła.
-Okej, już tam jadę.
Po dwudziestu minutach przyszła jakaś kobieta. Sądziłam, że to Janet i nie myliłam się.
-Ty jesteś Rose?- zapytała.
-Tak. Rosaline Kathrine Morgan. Ale możesz mówić mi Rose.
-Janet Jackson. Mów mi po prostu Janet. Co z Michaelem?
-Pobili go. Teraz operacyjnie składają mu żebra.
-W co on się znowu wpakował? Z nim to, jak z małym dzieckiem.
-Coś o tym wiem.
-Jak się poznaliście?
-Jestem córką dyrygenta, który pomaga Michaelowi z nagraniem "We are the world". Poznaliśmy się przez mojego ojca.
-Córka Pana Morgana?
-Zgadza się.
-Twój tata to niezła szycha.
-Taka praca.
Po jakimś czasie łóżko z Michaelem wjechało do jego sali.
-Doktorze, i jak z nim?- zapytała Janet.
-Dobrze. Poskładaliśmy go i teraz przez jakąś godzinę będzie spał. Kiedy podaliśmy mu narkozę, przez jeszcze dobrych pięć minut mówił "Rose, Rose", a potem zasnął.
Zarumieniłam się.
-Dziękujemy.
Poszedł. Janet spojrzała na mnie z uśmiechem.
-No no. Widzę, że mój starszy braciszek się zakochał.
-No coś ty. Jesteśmy przyjaciółmi. To niemożliwe.
-Niby dlaczego? Jesteś piękną dziewczyną. I pasujesz do niego na dodatek.
Znów się zarumieniłam i weszłyśmy do niego. Siedziałyśmy godzinę, a on dalej się nie wybudzał. W końcu otworzył oczy.
-Rose...?
-Jak się czujesz?
-Dobrze...- pogłaskał mnie kciukiem po policzku.
-Cześć braciszku- odrzekła Janet i usiadła po drugiej stronie.
-Cześć młoda. Wybacz, że cię tu ściągnąłem.
-Nie ma o czym mówić. Porozmawiałyśmy sobie z Rose. Wiesz, że ojciec nie będzie zadowolony, że odszedłeś.
-Wiem. Nie mam zamiaru wracać. Nie zmusi mnie.
-Ale Mike...- zaczęła.
-Nie ma prawa mnie zmusić. Jestem już dorosły.
-Eh... Jak uważasz. Muszę lecieć. Wpadnę do ciebie jutro. Tito kupuje sobie samochód i muszę go przypilnować, żeby nie wydał całej kasy. Pa.
Przytuliła go.
-Pa Rose.
-Cześć.
Wyszła.
-Długo mnie kroili?- zaśmiał się Michael.
-Nie aż tak. Może trzy godziny.
-To długo.
-Na ciebie mogę czekać ile trzeba.
-Dziękuję.
Uśmiechnęłam się. Nadszedł wieczór. Położyłam się obok Michaela i zasnęłam...

niedziela, 18 maja 2014

Rozdział I

Zastanawiając się nad sensem naszego życia, odkryłam, że moje je straciło. Teraz pewnie świta wam w głowie myśl "Czy się tnę". Odpowiedź jest prosta i jednoznaczna. Tak. Moje brązowe, proste włosy i styl ubierania, czarne koszulki, jeansy i trampki albo glany, mówiły same za siebie. Nie byłam modnisią. Nigdy nie chciałam. Moja mama zmarła jak byłam mała. Tata jest dyrygentem i muzykiem. Niedługo ma dyrygować dla "USA for Africa".
-Idę tylko na zakupy, a ty nic sobie nie zrób, okej?- powiedział.
-Okej. I tak nie chce mi się aktualnie wstawać- zaśmiałam się.
-Grzeczna dziewczynka. Niedługo wrócę- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Kiedy zniknął za zakrętem, wbiegłam do góry i wyjęłam żyletkę. Jedna linia, druga, trzecia. Koniec. Wtedy wrócił tata.
-Zapomniałem pieniędzy... Rose, znowu? Ech- zapytał zniechęcony.
-Tak tato.
-Chodź do kuchni.
Usiadłam przy stole i zabandażował mi lewe przedramię.
-Jedziesz ze mną Rose. Maks, zostań- powiedział do mojego brązowego labradora.
-Pa Maksiu- pogłaskałam go. Był moim największym skarbem.
-Rose! Wsiadaj do auta!
Zajęłam miejsce z przodu i pojechaliśmy na zakupy. Od razu potem tata pojechał do studia.
-Mówię ci. Ten Michael to bardzo utalentowany chłopak. Ma dwadzieścia siedem lat. Dwa lata starszy od ciebie. A jak dobrze jest wychowany. Bystry, a na dodatek bardzo przystojny. Mam nadzieję, że się polubicie.
-Tato, nie potrzebuję swatki.
W końcu dojechaliśmy.
-Mogę zostać w samochodzie?- zapytałam.
-Nie. Wyłaź. Poznasz całą ekipę. Tylko zachowuj się proszę.
-Nie ma sprawy- westchnęłam.
Kiedy weszliśmy do pokoju nagraniowego, czekała tam spora grupa osób.
-Rose, to jest Diana, Tina...- wymieniał po kolei mój ojciec- Zaczynamy za dziesięć minut. Gdzie Michael?
-Gdzieś łazi, znając go- odrzekła Tina.
-To niech lepiej się pośpieszy. Rose, jak chcesz to idź do bufetu na kawę czy coś. 
-Spoko. Mam nadzieję, że mnie trochę rozgrzeje.
Poszłam po kawę i usiadłam przy stoliku. Po wypiciu jej, zaczęłam rozglądać się po studiu. Znalazłam drugi pokój nagraniowy. O wiele mniejszy od tamtego. Zauważyłam też konsolę z nagranymi piosenkami i podkładami. A może by tak... Jedna piosenka nie zaszkodzi. Zaczęłam śpiewać. Kiedy skończyłam, zobaczyłam mężczyznę, opartego bokiem o framugę drzwi. Miał na sobie czarną marynarkę ze złotymi szlaczkami, jeansy i okulary przeciwsłoneczne.
-Mogę w czymś pomóc?- zapytałam.
-Nie, usłyszałem śpiew, więc wszedłem.
-Czyli nie widziałeś czerwonego światełka z napisem "Nie wchodzić"?- powiedziałam lekko poirytowana- Widzę, że nie nauczyli cię kultury i szacunku, co?
-Przepraszam, jeżeli powiedziałem coś nie tak.
-Nie powiedziałeś, ale zrobiłeś, zanim zdążyłeś pomyśleć. A teraz przepraszam, ale już pójdę.
Minęłam go i poszłam pooglądać resztę budynku. W końcu nic mi nie zostało i wróciłam do taty.
-O, Rose! W końcu jesteś. Chodź. Chcę, żebyś kogoś poznała. To jest Michael. Mike, to jest moja córka Rose.
Wyciągnął do mnie dłoń, ujął moją i delikatnie ją ucałował.
-Miło mi poznać- uśmiechnął się.
-Wzajemnie- wymusiłam uśmiech.
-Usiądź z tyłu, a my zabierzemy się do pracy- powiedział tata.
-Oki. Ja już wam nie przeszkadzam. Połamania nóg.
-Dziękuję- uśmiechnął się Michael.
-Nie masz za co. To było dosłowne- odwróciłam się i usiadłam na krześle.
Mój ojciec nagle zaczął dyrygować. Wszystkie instrumenty rozbrzmiały, a piosenkarze zaczęli śpiewać. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Ale muszę przyznać, że oczy miał zniewalające. W kolorze ciepłej czekolady. Kiedy nadeszła jego partia, moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Po wszystkim wróciliśmy do domu. Wzięłam prysznic i razem z Maksem położyłam się spać. Następnego dnia, tata przy śniadaniu oznajmił:
-Dzisiaj na obiad przyjdzie Michael.
Wyplułam sok, który miałam w buzi.
-Słucham?!
-Michael dzisiaj przyjdzie- powtórzył spokojnie.
-Ale po co?
-Chcę z nim pogadać o paru sprawach, a poza tym to miły dzieciak.
Super. Po prostu świetnie. No dobra Rose. Jeden obiad. Wytrzymasz. Poszłam sobie do ogrodu z Maksem. Zaczęłam rzucać mu patyk.
-Dobry Maksiu- podrapałam go za uchem.
-Rose! Za godzinę przyjdzie Michael. Jeżeli chcesz poćwiczyć, to zrób to teraz!- wykrzyczał do mnie tata z okna.
-Już idę.
Ćwiczyłam taniec. Tak, taniec. Hip hop głównie. Czasem też śpiewałam. Ubrałam trampki, krótkie szorty i koszulkę na ramiączkach, po czym poszłam do naszej sali tanecznej. Ojciec był nadziany. Ale nie puszyłam się z tego powodu jak paw. Puściłam z wieży "C'mon" Keshy i zaczęłam tańczyć. Układ był bardzo łatwy, więc nie miałam z nim większych problemów. Potem zaczęło się "Rather be" Clean Bandit. Tu musiały pracować nogi. Było też więcej podskoków. Co prawda małych, ale jednak. I znowu. Stał oparty o framugę z rękami na piersi, szczerząc się od ucha do ucha.
-Co ty tu robisz?!- krzyknęłam.
-Słyszałem muzykę, więc...- wzruszył ramionami.
-Jesteś bezczelny! Rządzisz się w moim domu. Ciebie naprawdę chyba nie wychowali! Nie pozwalasz sobie za dużo?!
-Nie wiem.
-A ja wiem! I owszem, przeginasz troszkę!
Wzięłam ręcznik i poszłam wziąć kąpiel. Wróciłam przebrana w koszulkę z krótkim rękawem, oczywiście czarną, jeansowe szorty i czarne trampki za kostkę. Usiadłam przy stole i założyłam ręce na piersi.
-Rose, proszę. Zachowuj się- poprosił tata.
Po obiedzie, poszłam położyć się na trawniku przed domem. Maks leżał obok mnie. Nagle coś zasłoniło mi światło.
-Ekhem. Przepraszam, ale zasłaniasz mi słońce- powiedziałam.
-Nie mogę pozwolić, żeby twoja śliczna buzia była potem spalona- uśmiechnął się.
Wstałam i spojrzałam mu w oczy.
-Tak? A twoja zaraz będzie obita.
-Nie uderzysz mnie- powiedział.
-A skąd wiesz?
-Nie masz tyle odwagi.
Walnęłam go pięścią w pierś. Nawet się nie zachwiał.
-Nic z tego, księżniczko.
Nagle coś przyszło mi do głowy.
-Oh, gdzie moje maniery. Poznałeś już Maksa?
-Nie wydaje mi się.
-Maks!- zawołałam.
W mgnieniu oka pies znalazł się przy mnie. Zaczął warczeć na Michaela. Nagle przybiegł inny psiak. Owczarek niemiecki. Stanął obok Jacksona i zawarczał na Maksa.
-Oh zapomniałem. To jest Gina- powiedział z chytrym uśmieszkiem.
-Ughhhhh!- warknęłam poirytowana i weszłam do domu. Michael wszedł za mną.
-Gina, zostań- powiedział.
Wpadłam na pomysł. Wyciągnęłam telefon i napisałam do mojej przyjaciółki Lilly, żeby przyszła. Była już po dziesięciu minutach.
-Co się stało?!- zapytała zdyszana.
-Nic- wpuściłam ją do domu.
-Napisałaś, żebym przyszła jak najszybciej.
-Wiem.
-Co ty tak krótko i cicho odpowiadasz?
-Mam w domu "gościa".
-No i? Boże, aż taka jesteś uprzedzona do ludzi? A może ona okażę się fajna i będzie ci głupio.
-Nie wiesz o co chodzi. I to nie ona- powiedziałam zniechęcona.
-Rose! Kto przyszedł?!- krzyknął z kuchni tata.
-To Lilly! Może zostać?!
-Tak, jasne. Jakby coś, to jesteśmy w kuchni!
-Chodź za mną- szepnęłam do niej.
Kiedy weszłyśmy i zobaczyła Michaela, zaniemówiła. Pierwsze wrażenie. Pff.
-A może ich sobie poznasz?- zaproponował ojciec.
Przewróciłam oczami, podeszłam bliżej i powiedziałam szybko:
-Lilly - Michael, Michael - Lilly. Już. Ogłaszam was mężem i żoną. Szczęśliwy?- zwróciłam się do taty.
-Bardzo, myszko.
Zrobiłam się czerwona.
-Tato! Prosiłam, żebyś tak nie mówił.
-Przepraszam zapomniałem. Rose, mogłabyś pojechać z Michaelem do sklepu? Zapomniałem kokosa do deseru.
Spojrzałam na Jacksona. Był ciągle uśmiechnięty.
-Muszę?- marudziłam.
-Tak. Ale szybko, bo zaraz nici z lodów.
Westchnęłam i wzięłam kluczyki.
-Pozwól, że Michael poprowadzi.
Mało nie posiadłam się ze złości. Nie dość, że się rządzi w moim domu, to jeszcze on ma prowadzić auto! Wsiadłam i trzasnęłam drzwiami.
-Nie złość się- odrzekł- Myszko- dodał z chichotem.
-Możesz się zamknąć? Nie mam humoru. 
Nagle w radiu zaczęła lecieć jego piosenka. Już miałam przełączyć, kiedy on to zrobił. Zdziwiło mnie to. Sądziłam, że wykonawcy lubią słuchać swoich wykonań.
-Nie lubisz swoich piosenek?- zapytałam.
-Nie lubię ich słuchać. Gdyby śpiewał je ktoś inny, to owszem, ale nie przepadam za swoim wykonaniem. Miło, że się sama do mnie odezwałaś.
-Ale to nie zmienia faktu, że cię nie lubię.
-Chyba będę musiał się do tego przyzwyczaić.
-No wiesz, gdybyś nie wszedł wtedy do pokoju nagraniowego, to miałabym o tobie zupełnie inne zdanie.
-Wiem i teraz tego żałuję.
-Trochę za późno, królewiczu.
Do końca drogi nie odezwaliśmy się słowem. Weszliśmy do sklepu. Od razu usłyszeliśmy "Michael Jackson!".
-Ups- powiedział.
Zobaczyliśmy tłum ludzi, biegnący w naszym kierunku. Zaprowadziłam Michaela do schowka na szczotki. Było tam bardzo ciasno. Pewnie jemu się podobało. Staliśmy do siebie twarzami i stykaliśmy się brzuchami.
-Długo to będzie trwało?- zapytałam.
-Zazwyczaj jest tak przez dwie godziny.
-Ile?!
-Mi to akurat nie przeszkadza- uśmiechnął się chytrze. 
Dałam mu z liścia w policzek. 
-Ej, a to za co?
-Ty już dobrze wiesz za co. A teraz szukaj sposobu na wydostanie się stąd. 
-Okej, okej. Hmmm... Może coś mi się uda wymyślić.
Wyciągnął telefon z kieszeni.
-Tito? Dobrze cię słyszeć braciszku. Posłuchaj... Mam mały problem. Mógłbyś przyjechać? Market na Green Street. Dzięki.
-I co?
-Mój brat zaraz przyjedzie. Odciągnie ich, a my szybko kupimy tego kokosa i uciekamy.
-Wiesz, że dziwnie to zabrzmiało, prawda?
-Później o tym porozmawiamy. Teraz się skup. Masz biec przed siebie i się nie zatrzymywać, jasne?
Kiwnęłam głową. 
-Okej. Raz, dwa... Trzy!
Biegłam prosto do wyjścia, żeby nie zostać stratowaną przez tłum fanek Michaela. Przed budynkiem czekał chyba jego brat. 
-Tito?
-Owszem. A ty to...?
-Rose Morgan. 
-Napalona psychofanka mojego brata?
-Nie. Wręcz przeciwnie. 
Nagle zobaczyliśmy jak Michael biegnie w naszym kierunku. 
-Tito! Odpalaj!
Wyskoczyliśmy do auta i jego brat odpalił silnik. Michael ledwo zdążył wsiąść. 
-Proszę- podał mi owoc. 
-Zamiast ratować tyłek, to poszedłeś po kokosa?
Kiwnął głową. 
-Dziękuje- odrzekłam. 
-Nie ma za co- uśmiechnął się. 
Tito odwiózł nas pod mój dom. Michael jeszcze na chwilę wszedł, po czym odprowadziłam go do drzwi. Stanęliśmy na zewnątrz. 
-Dziękuję za to w sklepie. 
-Nigdy bym nie pozwolił, żeby dziewczyna robiła coś za mnie. Nie dziękuj. 
-I przepraszam. No wiesz... Za ten policzek. 
-To drobiazg. Należało mi się. 
-Zawsze jesteś taki łagodny? 
-Najcześciej. Nie lubię bójek i takich innych- podał mi rękę. Myślałam, że ją tylko złapie, ale on ucałował ją. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz- Dobranoc Rose. 
-Dobranoc Michael- zarumieniłam się.
Zobaczyłam jak znika za rogiem i weszłam do domu. Lilly też już poszła. Zamknęłam się w pokoju, oparłam plecami o drzwi i wzięłam głęboki oddech. Potem wzięłam kąpiel i położyłam się, obejmując Maksa ramieniem. 
-A może Michael nie jest taki zły? Jak sądzisz?
Pomerdał ogonem. 
-Może powinnam dać mu drugą szansę. 
Szczeknął. Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości. 

"Dziękuję za miły dzień. Chciałbym go kiedyś powtórzyć. Obiad był świetny. 
P.S. Dasz się zaprosić jutro wieczorem do kina?
Michael"

Uśmiechnęłam się do siebie. Zasnęłam. Następnego dnia wyszłam z Maksem na spacer. Było chłodno, wiec założyłam swoją zieloną kurtkę. Wtem zobaczyłam Michaela, który pojawił się obok mnie. 
-Mogę się dołączyć?
-Jasne. 
-Nie odpisałaś wczoraj na mojego SMSa. 
-Wybacz. Zasnęłam. 
-Rozumiem. To jak? Dasz się skusić?
-Co proponujesz?
-Wieczorne wyjście do kina ze wschodząca gwiazdą Michaelem Jacksonem. 
-Niech ci będzie. 
-Przyjadę po ciebie o szóstej. 
Potem poszliśmy do swoich domów. Czekałam na szóstą. W końcu usłyszałam dzwonek. Zeszłam otworzyć. Michael miał na sobie błękitną koszulę i ciemne jeansy. 
-Idziemy?
-Tak. Idziemy. 
Pojechaliśmy do kina. Film bardzo nam się podobał. Wróciliśmy koło ósmej. 
-Miło było- stwierdził. 
-Zgadzam się. 
-Dobranoc Rose. 
-Dobranoc Michael. 
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać następny rozdział książki. Zanim się obejrzałam, minęły dwie godziny. Nagle usłyszałam:
-Rose! Zejdziesz na chwilę?
-Już idę!
Kiedy zeszłam do salonu, siedział tak Michael. Miał ze sobą walizkę, a na głowie czarny kapelusz, który zasłaniał mu oczy. 
-O co chodzi?- zapytałam zaniepokojona. 
-Michael zostanie u nas na jakiś czas- powiedział tata- pokaż mu pokój. P
Zaprowadziłam go na górę. Zeszłam na dół, w czasie kiedy Michael się wypakowywał. 
-Tato. O co chodzi?
Siedział zamyślony. Po chwili odrzekł:
-Pobił go. 
-Kto? Kogo?
-Ojciec Michaela go pobił. Ma podbite oko, dlatego miał kapelusz- westchnął- Niedługo kolacja. Przekaż mu. 
Poszłam do Michaela. Stał przy oknie i opierał się rękoma o parapet. 
-Michael- powiedziałam cicho. 
Chwila ciszy. 
-Tak?
-Niedługo kolacja. 
-Dziękuję. Nie jestem głodny. 
 Podeszłam do niego. Odwrócił się w moją stronę. Chciałam zdjąć mu kapelusz ale odsunął głowę. 
-Wszystko już wiem. Nie musisz tego ukrywać. 
Dał mi ściągnąć sobie nakrycie głowy. Zobaczyłam wielkiego fioletowego siniaka na lewym oku mojego gościa. Delikatnie złapałam jego podbródek i przekręciłam jego głowę delikatnie w swoje lewo. 
-Dlaczego on ci to zrobił?
-Bo zapomniałem jednego wersu piosenki. 
-Słucham? To idiotyczne. Pobić własnego syna za to, że zapomniał paru słów?
-Przyzwyczaiłem się już. 
-Chcesz powiedzieć, że to nie pierwszy raz?
-Owszem. Bił mnie całe moje dzieciństwo. 
-Twoch braci też?
-Nie. Ich nie. Zawsze tylko ja dostawałem. 
Nie wiedziałam co się później stało. Kiedy się ocknęłam, stałam przytulona do Michaela. 
-Tak mi przykro- pociągnęłam nosem. 
Odsunął mnie lekko od siebie. 
-Ej, proszę mi tu nie płakać- otarł z mojego policzka łzę- Wszystko bedzie dobrze. 
-Wybacz, że byłam dla ciebie taka niemiła. 
-Nic się nie stało. Miałaś powód. A poza tym zachowywałem się jak dupek. 
-Nieee... No może troszkę. 
Zaśmiał się. Zaczął nucić i kołysać mnie. W końcu puściłam go i poszłam do swojego pokoju. Następnego dnia siedziałam z Michaelem w kuchni, popijając kawę, kiedy wszedł ojciec. 
-Rosaline Kathrine Morgan. Powiesz mi łaskawie, dlaczego dzwoniła twoja wychowawczyni z pretensjami, że w ogóle się nie uczysz?!
-Aż tak źle nie jest. Pani Moore się czepia. 
-Dziecko drogie! Jesteś zagrożona z trzech przedmiotów. Jeżeli nie poprawisz ocen, to bedziesz musiała powtarzać klasę!
-Okej poprawię się. 
-No mam nadzieję. Jutro masz test z matmy. Jeżeli nie dostaniesz co najmniej czwórki, to pożegnaj się z koszem i tańcem. 
-Z koszykówką też?!
-Tak. Wiec się postaraj. 
Wyszedł. 
-No super. Po prostu genialnie. 
Przeć cały dzień siedziałam na dworze. Pod wieczór usiadłam w pokoju, wzięłam długopis i zaczęłam pisać ściągi. Usłyszałam pukanie. 
-Proszę. 
Wszedł Michael. 
-Cześć. Co robisz?- usiadł naprzeciw. 
-Ściągi na jutro. 
Zabrał mi kartkę i spojrzał na nią. Potem wyrzucił ją do kosza. 
-Ej! 
-Nie bedziesz ściągała. Daj mi książkę, pomogę ci. 
-Żartujesz, prawda?
-Nie. Nie żartuję. 
Wziął ode mnie podręcznik i usiadł obok. 
Ćwiczyliśmy do późnej nocy. Kiedy się obudziłam, siedziałam na fotelu z głowa opartą na ramieniu Michaela. Była siódma. Miałam godzinę do szkoły. Wstałam cicho, odświeżyłam się i wyszłam. Ledwo zdążyłam do szkoły. 
-Macie czterdzieści pięć minut. Powodzenia. 
Skupienie. Jedno zadanie, drugie dwudzieste. Koniec!
-Zaraz sprawdzę te testy i oddam je wam. 
Czekałam. Ręce mi się trzęsły. 
-Rose Morgan. Gratuluję. Piątka. 
Po dzwonku wybiegłam z klasy i rzuciłam się w ramiona czekającego na mnie Michaela. 
-Jak poszło?- zapytał po chwili. 
-Dostałam pięć!
-Gratuluję. Widzisz? Jak chcesz to potrafisz. 
-Bez ciebie nie dałabym sobie rady. 
-To drobiazg- zarumienił się. 
-Widzę, że użyłeś mojego pudru, żeby nie było widać tej śliwy, co?
Wyruszył ramionami. 
-Zawieziesz mnie na trening?
-Jasne. Wsiadaj kujonie- puścił mi oczko. 
Dałam mu kuksańca. Zawiózł mnie na halę taneczną. Poszłam się przebrać. Kiedy się rozciągałam, weszła nasza instruktorka. 
-Dziewczyny! Mam niespodziankę. Dzisiaj na zajęciach będziemy miały gościa. Świetny z niego tancerz. Tylko proszę, nie obskakujcie go dlatego, że jest sławny. Przedstawiam wam Michaela Jacksona. 
Michael wszedł w stroju do tańca. Czyli dresy i podkoszulek. 
-Witam. Jestem Michael Jackson. Dzisiaj będę prowadził zajęcia. Nauczę was niektórych moich choreografii. Dobierzcie sobie partnera. 
Zanim zdążyłam się obejrzeć, Michael podszedł do mnie, wyciągnął rękę i zapytał:
-Mogę prosić?
Ujęłam ją lekko. Przyciągnął mnie do siebie. Spojrzałam na resztę. Patrzyły na nas z zazdrością. 
-Na co czekacie? Zaczynamy- zaśmiał się Michael. 
Puścił "Blood on the dance floor" i zaczął prowadzić. Obracał mnie, kołysał i przechylał jak zawodowiec. Po piosence Stanęliśmy przodem do siebie i Spojrzeliśmy sobie w oczy. Puścił mnie, odsunął się krok w tył i skłonił. Nie pozostałam mu dłużna i rownież się ukłoniłam. Potem włączył "Beat it". Pod koniec nasza trenerka poprosiła, abyśmy zatańczyły coś co umiemy. 
-To co dziewczyny? Kesha?
-Jasne, to chyba umiemy najlepiej. 
Z głośników zaczęły wybrzmiewać pierwsze dźwięki piosenki "C'mon". Stałyśmy w formacji szachownicy. Ja byłam na przodzie. Michael z uwagą obserwował każdy mój ruch. Po zajęciach, razem z nim, udałam się do domu. Wieczorem ćwiczyłam w pokoju ruszanie biodrami, tak jak nam pokazywał. Nagle usłyszałam pukanie. 
-Proszę. 
Wszedł Michael. 
-Co porabiasz?
-Ćwiczę te biodra. 
Kiedy zobaczył, jak nieporadnie nimi wymachuję, podszedł do mnie od tylu i niepewnie położył na nich dłonie. 
-Spokojnie. Nie tak nerwowo. Musisz zrobić nimi lekki wymach od dołu. Przy okazji lekko opuść się na kolanach, a kiedy biodro będzie szło w górę, podnieś się z powrotem. 
Serce Michaela delikatnie nabijało nam obojgu rytm. 
-O to chodzi- uśmiechnął się. 
-Jak ty to robisz?
-Niby co?
-To...wszystko. Pomagasz dzieciom, planecie, zwierzętom... Mi...
Jego oczy zabłysły. 
-Mi nie zależy na pieniądzach, czy sławie. Tylko na szczęściu drugiego człowieka. Skoro mogę mu pomóc, to dlaczego mam tego nie zrobić? Dla mnie największą nagrodą jest uśmiech dziecka. 
Uśmiechnęłam się lekko. 
-Coś nie tak?- zapytał. 
-Nie, tylko...
-Tylko?
-Jutro opowiem ci moją historię. Chcę, żebyś wiedział parę rzeczy. 
Kiwnął głową. Przytulił mnie i poszedł spać. Następnego ranka wybraliśmy się na łąkę. Usiedliśmy na kocu. Spojrzawszy w te jego piękne oczy, nabrałam odwagi. 
-Gotowy?
-Jeżeli ty, to ja też. 
Wzięłam głęboki oddech. Już pierwsza informacja mocno nim wstrząsnęła...