-On naprawdę ją zgwałcił?- zapytałem, wchodzą do kuchni, kiedy położyłem już Rose do łóżka.
-Niestety tak- odrzekł pan Morgan.
-Gdzie mogę go znaleźć?
-Jesteś pewien Mike?
-Pomszczę Rose.
-Steven nie gra czysto. Musisz na niego uważać...
-Dam sobie radę. Gdzie może być?
-Prawdopodobnie w ich podziemiu. Mają tam taką jakby bazę. Miejsce spotkań.
Wziąłem namiary i wsiadłem w auto. Poszedłem do tego podziemia. Szedłem wściekły w stronę siedzącego Stevena.
-Co ty tu robisz?
-Przyszedłem odpłacić ci się za Rose.
Wstał.
-Kogoś obchodzi ta szmata?- zaśmiał się.
Złapałem go za kołnierz.
-Spokojnie bokserze. Jak chcesz się bić, to na moich zasadach.
-Twoich, czyli jakich?
Nagle trzech jego kolegów otoczyło mnie.
-Wszyscy na jednego.
Złapali mnie pod ręce, powalili na kolana, a trzeci złapał mnie za włosy tak, żeby Steven mógł mnie uderzyć w twarz. Jeden cios, drugi, trzeci. Potem padła seria na brzuch. Z rozciętej wargi poleciała mi krew, tak samo jak ze skroni.
-Dalej chcesz bronić tej suki?!
-Powiedz tak jeszcze raz, a obiecuję, że znajdę cię i zabiję!
Cios w brzuch.
-Taki jesteś odważny?!
Po godzinie katowania mnie, leżałem na ziemi cały we krwi i siniakach. Nie podniosłem się przez całą noc. Byłem tam sam. W końcu usłyszałem samochód. Po chwili wbiegł pan Morgan.
-Michael! Wszytko dobrze?! Żyjesz?!
-Żyję...- wyszeptałem, plując krwią.
-Chodź- przełożył sobie moje ramię przez szyję i pomógł wstać.
Zaprowadził mnie do auta i przywiózł do domu. Potem położył mnie na kanapie w salonie.
-Michael. Ile widzisz palców?
-Cztery...
-Dobrze. Poczekaj, przyniosę apteczkę.
Zniknął w kuchni za rogiem. Nagle poczułem cholernie mocny ból w brzuchu. Zgiąłem się w pół. Nagle przybiegł pan Morgan.
-Co się dzieje?
-Brzuch...
Obejrzał go i stwierdził, że mam go mocno obitego i poranionego. Nagle z góry zeszła Rose.
-Boże Michael, co ci się stało?!
-Pobił się ze Steven'em.
-Co? Dlaczego?
-Myślę, że sam powinien ci to wytłumaczyć.
Wyszedł. Rose usiadła na skraju łóżka i zaczęła czyścić mi ranę na skroni.
-Dlaczego to zrobiłeś?
Westchnąłem.
-Nie mogłem słuchać, jak cię obraża.
-Niech zgadnę. Zagrał nieczysto i ty dostałeś w kość, a on wyszedł z tego bez szwanku?
-Jakbyś tam była- słabo się uśmiechnąłem.
-To było głupie z twojej strony.
-Wiem. Przepraszam.
Po chwili lekko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w czoło.
-No już nic się nie stało. Dziękuję, że chciałeś mnie bronić. Teraz poczujesz lekkie pieczenie.
Zacisnąłem zęby. Ono wcale nie było takie "lekkie". Piekło strasznie. Kiedy skończyła, dalej siedziała ze mną i trzymała za rękę. Miałem strasznie mało siły. Oczy ledwo trzymałem otwarte.
-Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
-Obiecuję.
-Z ręką na sercu.
Wziąłem jej dłoń, przyłożyłem do swojego serca i powiedziałem:
-Z ręką na sercu.
Odetchnęła z ulgą.
-Obejrzysz ze mną jakiś film?
-Dasz radę?- zapytała z troską.
-Tak. Jestem silny. Popatrz jakie mam muskuły.
Naprężyłem rękę. Zaśmialiśmy się oboje.
-Zgoda. A jaki film chcesz zobaczyć?
-Hmmm... Może.. "Gwiezdne Wojny"?
-Oki.
Rose włączyła telewizor i położyła się obok mnie. W końcu zasnęła. Po paru dniach mogłem już chodzić. Nie mogłem pozwolić, aby Stevenowi uszło to na sucho. Ale Rose nie mogła się o niczym dowiedzieć. Pewnego dnia znów poszedłem do ich podziemia. Kiedy mnie zauważył, krzyknął:
-A ty Jackson, co? Mało ci?!
-Chcę zemsty.
-O proszę. Czyli chcesz tak zwany wpierdol?!
-Jeszcze się okaże.
Kiedy tylko do mnie podszedł, zasadziłem mu cios w twarz. Wywrócił się na plecy i złapał za podbródek.
-Co? Jak nie masz obstawy, to już nie jesteś taki twardy?!
Wstał, a ja uderzyłem go w brzuch i twarz. Parę razy jeszcze go uderzyłem, po czym usłyszałem Rose:
-Mike! Wystarczy!
-Rose? Co ty tu robisz?
-Pojechałam za tobą! Obiecałeś mi! Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
-Przepraszam ja...
-Złamałeś słowo! Martwiłam się o ciebie! Przyrzekłeś mi z ręką na sercu! Zaufałam ci, a ty co?!
-Rose...
-Nie odzywaj się do mnie...
Przeszła obok mnie i odjechała. Wsiadłem do swojego auta i wróciłem do ich domu. Kiedy wszedłem, w salonie zastałem pana Morgana.
-Rose jest zła. Lepiej jej nie drażnić.
-Tak... wiem...
Poszedłem do kuchni. Stała tam i robiła sobie kakao. Wyminęła mnie, ale złapałem ją delikatnie za łokieć.
-Nie dotykaj mnie...
Odsunąłem rękę. Westchnąłem. Co ja zrobiłem? Jak mogłem? Oszukałem ją. A ona mi zaufała... Wrócę do domu... Nie będę jej przeszkadzał. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem z powrotem do siebie. Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem:
-Gdzie żeś był?!
-Byłem u Rose...
-Ile razy ci mówiłem, że masz dać sobie z nią spokój?!
-Wybacz Joseph...
-Nie ma już wybaczania!
Podszedł do mnie i uderzył. Już czułem, że będę miał śliwę na oku. Czekałem, aż to się skończy. Po tym wszystkim powlekłem się do łóżka.
Rose:
-Michael mnie oszukał.
-Tak, ale zrozum, że zrobił to, bo się o ciebie martwił.
-Tato, on przyrzekł mi z ręką na sercu!
-Owszem, ale...
-Nie tato. Takiej obietnicy się nie łamie...
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku obok Maksa. Wyglądał na przybitego.
-Wiem Maksiu. Ja też za nim tęsknie. Ale złamał słowo. Nie mogę mu odpuścić...
Polizał mnie lekko po dłoni.
-Eh... Dobranoc piesku...
Zgasiłam lampkę i zapadłam w sen. Śnił mi się Michael. Bił się ze Stevenem. W końcu mój były wyciągnął nóż. Mike robił dobre uniki, ale w końcu potknął się i nabił brzuchem na ostrze. Zaczął mocno krwawić, aż ścisnął moją dłoń ostatni raz i umarł. Obudziłam się z krzykiem.
-Rose! Co się stało?!
-To tylko... zły sen...
-Śnił ci się Michael?
-Tak...
-Posłuchaj... Mike wrócił do domu... Ojciec go pobił...
-Słucham?
-Ojciec go pobił...
-To wszystko przez mnie...
-Nie możesz się obwiniać. Napisał mi, że da sobie radę...
-Miejmy nadzieję.
-Jest trzecia. Śpij dobrze kotku.
-Dobranoc...
Zamknęłam oczy. Resztę nocy nie spałam dobrze...
-A ty Jackson, co? Mało ci?!
-Chcę zemsty.
-O proszę. Czyli chcesz tak zwany wpierdol?!
-Jeszcze się okaże.
Kiedy tylko do mnie podszedł, zasadziłem mu cios w twarz. Wywrócił się na plecy i złapał za podbródek.
-Co? Jak nie masz obstawy, to już nie jesteś taki twardy?!
Wstał, a ja uderzyłem go w brzuch i twarz. Parę razy jeszcze go uderzyłem, po czym usłyszałem Rose:
-Mike! Wystarczy!
-Rose? Co ty tu robisz?
-Pojechałam za tobą! Obiecałeś mi! Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
-Przepraszam ja...
-Złamałeś słowo! Martwiłam się o ciebie! Przyrzekłeś mi z ręką na sercu! Zaufałam ci, a ty co?!
-Rose...
-Nie odzywaj się do mnie...
Przeszła obok mnie i odjechała. Wsiadłem do swojego auta i wróciłem do ich domu. Kiedy wszedłem, w salonie zastałem pana Morgana.
-Rose jest zła. Lepiej jej nie drażnić.
-Tak... wiem...
Poszedłem do kuchni. Stała tam i robiła sobie kakao. Wyminęła mnie, ale złapałem ją delikatnie za łokieć.
-Nie dotykaj mnie...
Odsunąłem rękę. Westchnąłem. Co ja zrobiłem? Jak mogłem? Oszukałem ją. A ona mi zaufała... Wrócę do domu... Nie będę jej przeszkadzał. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem z powrotem do siebie. Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem:
-Gdzie żeś był?!
-Byłem u Rose...
-Ile razy ci mówiłem, że masz dać sobie z nią spokój?!
-Wybacz Joseph...
-Nie ma już wybaczania!
Podszedł do mnie i uderzył. Już czułem, że będę miał śliwę na oku. Czekałem, aż to się skończy. Po tym wszystkim powlekłem się do łóżka.
Rose:
-Michael mnie oszukał.
-Tak, ale zrozum, że zrobił to, bo się o ciebie martwił.
-Tato, on przyrzekł mi z ręką na sercu!
-Owszem, ale...
-Nie tato. Takiej obietnicy się nie łamie...
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku obok Maksa. Wyglądał na przybitego.
-Wiem Maksiu. Ja też za nim tęsknie. Ale złamał słowo. Nie mogę mu odpuścić...
Polizał mnie lekko po dłoni.
-Eh... Dobranoc piesku...
Zgasiłam lampkę i zapadłam w sen. Śnił mi się Michael. Bił się ze Stevenem. W końcu mój były wyciągnął nóż. Mike robił dobre uniki, ale w końcu potknął się i nabił brzuchem na ostrze. Zaczął mocno krwawić, aż ścisnął moją dłoń ostatni raz i umarł. Obudziłam się z krzykiem.
-Rose! Co się stało?!
-To tylko... zły sen...
-Śnił ci się Michael?
-Tak...
-Posłuchaj... Mike wrócił do domu... Ojciec go pobił...
-Słucham?
-Ojciec go pobił...
-To wszystko przez mnie...
-Nie możesz się obwiniać. Napisał mi, że da sobie radę...
-Miejmy nadzieję.
-Jest trzecia. Śpij dobrze kotku.
-Dobranoc...
Zamknęłam oczy. Resztę nocy nie spałam dobrze...
Droga Autorko!
OdpowiedzUsuńTo co piszesz jest wprost zachwycające. Od czasu do czasu są chwile smutku, chwile romantyzmu, chwile radości. Umiesz zaskakiwać czytelnika. Cieszy mnie to, ponieważ w niektórych innych blogach aż leje się słodkością, co jest nie zbyt zdrowe. Pisz tak dalej i życzę wszystkiego co najlepsze :)
Z poważaniem
My Life Is A Movie :D