wtorek, 23 grudnia 2014

Rozdział XV

Witajcie. Jednak nie zamykam bloga. Przepraszam Was, że ciągle marudzę o tym zawieszaniu i zamykaniu. No ale dobra. Miłego czytania. Dzisiaj krócej, bo jutro Wigilia. Pochwalcie się potem co dostaliście ;)
********************************************************************
-Chciałeś ze mną porozmawiać?
-Tak. Dlaczego nie chcesz się do mnie zbliżać?
-Przecież siedzimy obok siebie.
-Wiesz w jakim sensie.
Westchnęła.
-Wstydzę się. Wstydzę się swojego ciała. Po ciąży jest... inne... Nie chcę ci go pokazywać, bo... boję się, że mnie zostawisz...
Spojrzałem na nią z troską.
-Kochanie. Popatrz na mnie.
Podniosła wzrok.
-Nie zostawię cię. Rozumiesz? Za bardzo cię kocham, żeby to zrobić. Jesteś moim całym światem. Razem z Lucasem.
-Mike...
-Tak kotku?
-Nie umiem... zaakceptować Lucasa... Za każdym razem, kiedy na niego patrzę, przypomina mi się ten straszny ból...- z jej oczu pociekły łzy. Niepewnie ją objąłem. Wtuliła się we mnie.
-Ciiii. Jestem przy tobie. Jakoś razem damy sobie radę. Może pójdziemy dzisiaj we trójkę na spacer?
-Sądzisz, że to dobry pomysł?
-No jasne. Ubiorę Lucasa i idziemy. Ubierz się.
Poszedłem do pokoiku naszego synka i ciepło go ubrałem. Potem wziąłem wózek i wyszedłem przed dom. Rose już tam czekała.
-Chcesz poprowadzić wózek?
-Sama nie wiem...
-Oj no weź. Będzie super.
Złapała rączki wózeczka i zaczęła nim kierować. Byłem z niej bardzo dumny. Lucas spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać. Na twarzy mojej żony też dostrzegłem cień uśmiechu. Poprowadziłem nasza trójkę nad rzekę. Rozłożyłem koc i usiedliśmy na ziemi. Wyjąłem Lucasa z wózka i posadziłem sobie na kolanie. Rose zajęła miejsce blisko mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Pośmialiśmy się i wróciliśmy pod wieczór do domu. Położyłem Lucasa do łóżka i wziąłem prysznic. Zająłem miejsce w łóżku i zamknąłem oczy. Nagle poczułem, jak ktoś mnie obejmuje. Zaskoczony, odwróciłem głowę. Ujrzałem Rose.
-Kocham cię, Michael- wyszeptała.
Odwróciłem się do niej całkowicie, wziąłem w ramiona i odrzekłem, całując ją w czoło.
-Ja też cię kocham, skarbie. Dobranoc.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. W duchu byłem bardzo szczęśliwy, że Rose powoli dochodziła do siebie. Zasnąłem. Otworzyłem oczy i zdziwiony, że mojej żony nie ma ze mną, zszedłem na dół do kuchni. Ona już tam była i robiła śniadanie. Kiedy mnie zobaczyła, podeszła radośnie i delikatnie mnie pocałowała.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się.
-Dzień dobry.
-Jak się czujesz misiu?
-Dobrze. Co tak pachnie?
-Naleśniki.
Usiadłem przy stole, a moja żona zajęła miejsce na moich kolanach.
-A później zrobimy razem deser, co ty na to?
-Z chęcią.
Objęła mnie za szyję i namiętnie pocałowała.
-Takie śniadania to ja rozumiem.
-Poczekaj na kolację- szepnęła mi do ucha.
Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Zeszła z moich kolan i podała mi śniadanie. Przez kilka godzin zajmowaliśmy się Lucasem. Rose mniej, ale zawsze coś. Przyszła pora na kolację. Czekałem na to cały dzień. Zjedliśmy coś i Rose zaprowadziła mnie do sypialni.
-Jesteś pewna?- zapytałem, bo wiedziałem w jakim jest stanie.
-Jakbym nie była, to bym cię tu nie zaciągnęła.
Uśmiechnąłem się. To była wyjątkowa noc. Obudziłem się z moją miłością w ramionach. Było już późno. Mieliśmy tylko dwie godziny do wizyty u p. Marley. Musiałem ją obudzić.
-Rose. Koteczku- szeptałem- Kochanie, obudź się.
Zaczęła się kręcić, aż w końcu otworzyła oczy.
-O co chodzi?
-Za dwie godziny wizyta u p. Marley.
-Nie chce iść- wtuliła się w mój bok, dotykając zmysłowo ustami mojej szyi.
-Musimy. No chodź. A potem pójdziemy do teatru. Co sądzisz?
Spojrzała na mnie zawadiacko i usiadła na mnie okrakiem. Przejechała dłońmi po moim torsie i zaczęła całować szyję.
-Nie idźmy dzisiaj. Zostańmy tutaj w łóżku. Przed nami jeszcze cały dzień. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Nagle oprzytomniałem.
-O nie! Nie omamisz mnie. Idziemy i koniec.
Opadła obok mnie z bezsilności. Zaśmiałem się i wstałem, żeby się ubrać. Kiedy wyszedłem z łazienki, Rose leżała dalej naga w łóżku (pod kołdrą oczywiście) i uśmiechała się do mnie. Podszedłem, ukucnąłem obok i zapytałem:
-A pani co?
-A co ja co?
-Jak to, co ty co? Ubieraj się.
-Oj kotku. Odpuśćmy sobie dzisiaj.
-Nie ma. Idziemy i nie będę się z tobą kłócił. Ubierzesz się, czy mam ci pomóc?
Westchnęła i wyszła z łóżka. Czekałem na dole na nianię dla Lucasa. Przyszła w końcu.
-Pieluszki są w pudle obok łóżka. Przyjdziemy na pewno przed piątą.
-Dobrze. Niech się pan nie martwi.
Zeszła moja żona. Wziąłem ją za rękę.
-Idziemy kochanie?- zapytałem ją.
-Eh... Idziemy...
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do przychodni.
-Dzień dobry. Mamy wizytę u Pani Marley.
-Nazwisko?
-Jackson.
Po chwili...
-A tak. Pani Marley już czeka.
Weszliśmy do sali. Pani Psycholog stała do nas tyłem.
-Rocky! Nie wolno gryźć moich papierów! Są bardzo ważne! A gdybym ja gryzła twoje zabawki?!
-Pani Marley? Można?
Zwróciła się do nas.
-Moje dwa kochane Miśki! Pewnie, że można. W tym miejscu nie można robić tylko dwóch rzeczy: palić i współżyć- mówiąc to, odpaliła papierosa- To jak sytuacja?
-Rose w stosunku do mnie o wiele bardziej się otworzyła. Co do Lucasa... trochę lepiej, ale dalej nie tak, jak byśmy chcieli.
-Dobrze, że z czasem się to poprawia. A, właśnie! Wiecie co dostałam od jednego pacjenta? Labradora. Znacie ten film "Marley i ja"? Chyba do tego nawiązał. No ale dobra. Zajmijmy się wami. Czy współżyliście ostatnio?
Spojrzeliśmy na siebie wymownie z Rose i pokiwaliśmy głowami.
-Okay. A mogę wiedzieć kiedy dokładnie?
Przełknąłem ślinę.
-Zeszłej nocy...
-Łoł. Czyli świeże wrażenia. Dobra. A czy Miśki były zaspokojone?
Nie odezwaliśmy się.
-O mój Boże- westchnęła- Inaczej. Czy Pani Misiowa zaspokoiła Pana Misia?
-Oczywiście. Jak zawsze- odrzekłem.
-A czy Pan Miś zaspokoił Panią Misiową? Czy jego kabel się spisał? Było małe przeładowanie?- mrugnęła do nas.
-Było...- speszyła się Rose.
-Oh, niech Pani Misiowa się tak nie wstydzi. To normalne. No dobra, ale koniec tych pytań. Radzę wam gdzieś pojechać. Podkreślam, że bez Lucasa. Na spokojnie. Może... tydzień w Paryżu?
-Co ty na to kochanie?- zapytałem.
-Paryż? Chyba może być...
-Świetnie. Wyjedziemy już jutro!- zakrzyknąłem.
-No już, spokojnie. Niech się Pan Misiak tak nie jara, bo mi farba ze ścian poschodzi. Na dzisiaj to koniec. Jak wrócicie z wycieczki, to się do mnie zgłoście. Tylko nie jedzcie tych ich rogali. Croissantów czy jak im tam. Po pierwsze są ohydne, a po drugie też są ohydne. Fuj! A jak człowiek się ich nażre, jak świnia, to potem kratery w ziemi zostawia. No, już was nie zatrzymuję. Pa Misiaczki. Pozdrówcie wasze małe Misiątko.
-Do widzenia.
Kiedy tylko wyszliśmy, zadzwoniłem do mojego przyjaciela Jim'a, który załatwi wszystko.
-Halo? Jim?
-Michael! Kopę lat!
-Posłuchaj, mam prośbę.
-Wal śmiało.
-Załatwisz mi na jutro dwa bilety do Paryża?
-Ty i samolot? Nie prywatny?
-Tak. Moja żona nie lubi tak się chełpić pieniędzmi. To jak?
-Masz jak w banku.
-Dzięki stary.
-Nie ma sprawy, tylko przyślij mi jakąś pocztówkę.
-Przyślę na pewno. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się i spojrzałem na moją żonę.
-Jutro lecimy.
-Damy radę się spakować?
-Jesteśmy Jacksonowie. Nie wierzysz w nas?- mrugnąłem do niej.
Od razu, jak weszliśmy do domu, zaczęliśmy układać rzeczy w walizkach. Paryżu, nadchodzimy!

poniedziałek, 15 grudnia 2014

So...

Widząc, że najwyraźniej czytają 2 osoby blog prawdopodobnie zostanie zamknięty. Dam wam znac w najbliższym czasie czy na pewno. 

czwartek, 11 grudnia 2014

Wasze zdanie...

Więc tak. Zwracam się do was z prośbą. Czy moglibyście (każdy kto czyta) napisać pod tym postem czy chcecie abym zamknęła tego bloga? Bardzo mi zależy, bo chcę znac wasze zdanie. 

niedziela, 7 grudnia 2014

Ogłoszenie

Postanowiłam, że jeżeli do miesiąca czasu nic nie wstawię to blog zostanie zamknięty. Przykro mi, ale jest jeden powód, którego nie będę wyjawiać. To do zobaczenia (może)!

środa, 3 grudnia 2014

Rozdział XIV

Byłam już w piątym miesiącu ciąży. Miałam straszne humorki i często mieliśmy z Michaelem swoje osobne racje, co doprowadzało oczywiście do kłótni. A jakże by inaczej?
-Mogłeś mi powiedzieć, że wrócisz później!
-Sam o tym nie wiedziałem! Taka moja praca!
-To mogłeś spiąć tyłek i albo się wyrobić, albo postawić na swoim i dać im do zrozumienia, że skończycie jutro!
-Skończymy jutro?! Chciałbym! Tyle, że jak odłożę to na później, to wtedy będę miał więcej roboty! I zamiast wrócić godzinę później, to będę musiał spać w studiu! Tego chcesz?!
-Chcę tylko, żebyś spędzał ze mną więcej czasu, a jeżeli coś ci się przeciąga, to dawał znać!
-Ja sam chciałbym wiedzieć, kiedy tak będzie! Nie planuję sobie przedłużenia nagrań! Tak wychodzi i tyle!
-Jeszcze mi powiedz, że to nie ty decydujesz ile piosenek ma być na płycie!
-Dobra, mam dość tej głupiej gadki! Idę się przejść!
Wyszedł. Usiadłam na łóżku i pogładziłam swój brzuch. Nie lubiłam się z nim kłócić, ale samo tak wychodziło. Był już wieczór, więc wzięłam kąpiel i położyłam się do łóżka. Po jakimś czasie przyszedł Michael. Klęknął na ziemi przede mną i pogłaskał po głowie.
-Przepraszam skarbie. Nie chciałem, żebyś czuła się samotna.
-Nie szkodzi. Ja też nie powinnam robić ci awantur o byle co. Chodź już do mnie.
Uśmiechnął się i zajął miejsce obok. Przytuliłam się, a on położył dłoń na moim brzuchu. Zasnęliśmy. Rano obudziłam się bez Mika obok siebie. Kiedy zeszłam na dół, akurat ubierał płaszcz.
-Znów wychodzisz?
-Muszę. Ale wrócę dzisiaj szybciej. A potem zrobię nam kolację, zgoda?
-Zgoda.
Podszedł, pocałował mnie w czoło i wyszedł, rzucając "Pa! Kocham cię!". Zaczęłam potem wybierać kolor pokoiku dla dziecka. Postawiłam na standard. Czekałam i czekałam, aż się doczekałam. Mike wrócił. Rzuciłam mu się w ramiona.
-Nie było mnie... parę godzin.
-Wiem. Ale i tak się stęskniłam.
-Miło mi to słyszeć. To co? Pomiziamy się, a potem zjemy kolację?
Uśmiechnęłam się.
-Z miłą chęcią.

Cztery miesiące później...

-Michael! Powiem ci, jak będę rodzić.
-Ale na pewno?
-Tak! Na pewno. Z resztą usłyszysz moje krzyki.
-Ej. Nie żartuj tak. Jestem ojcem i to normalne, że się martwię- odwrócił się i zaczął wyliczać- Chcę być odpowiedzialny, kochający...
Złapałam się za brzuch, bo poczułam potworny ból. Krzyknęłam.
-Michael!
-Tak, tak wiem. Nie mogę się tak przejmować.
-MICHAEL, DO JASNEJ CHOLERY, ZAWIEŹ MNIE DO SZPITALA!
-Do szpitala? Ale po c... ROSE?! NIE MÓW MI, ŻE RODZISZ!
-TO NIE POWIEM, ALE BĘDZIE CIĘŻKO MI POKAZAĆ! RUSZ SIĘ!
Zanim się obejrzałam, byłam na sali porodowej. Bolało okropnie. Z oczy ciekły mi łzy i czułam tylko ból. Nagle straciłam przytomność Kiedy się obudziłam, zobaczyłam Michaela rozmawiającego z lekarzem. Potem wszedł do mojej sali.
-Cześć skarbie. Jak się czujesz?
-Dobrze... Chyba...
-Poczekaj tu.
Wyszedł, ale nie na długo.
-Spójrz.
Ujrzałam mojego synka. Tylko... nie wiedząc dlaczego... nie zachwyciłam się tym.
-Dziecko... Nic wielkiego...
-Rose. Co ty mówisz?
-To tylko niemowlę.
-Tak. To nasz dzidziuś.
Nic nie odpowiedziałam. Odwróciłam tylko głowę.
-Panie Michaelu. Mogę prosić?- usłyszałam głos lekarza. Przez jakiś czas byłam sama. Potem wrócił mój mąż.
-Rose. Koteczku.
Spojrzałam na niego.
-Już późno. Wrócę do domu, a jutro do ciebie przyjdę, dobrze?
-Obiecujesz?
-Obiecuję. Byłaś bardzo dzielna. Kocham cię.
-Ja ciebie też...
Wziął kurtkę, pomachał mi i wyszedł.

Michael:
Wróciłem do domu z moim nowym synkiem Lucasem. Lekarz mówił, że Rose ma problem z matczyną miłością. Nie może jej odczuć co do Lucasa. Zostawili ją na obserwacji jakiś czas. Przewinąłem synka, nakarmiłem mlekiem z butelki i położyłem spać. W nocy wstawałem jakieś pięć razy. Rano poszedłem do Rose. Spała jeszcze. Nie wziąłem maluszka ze sobą. Moja mama powiedziała, że się nim zajmie. Usiadłem na krześle obok łóżka mojej żony. Pogłaskałem ją po dłoni. Otworzyła oczy.
-Przepraszam. Nie chciałem cię obudzić.
-Nie obudziłeś. Dzień dobry.
-Dzień dobry- uśmiechnąłem się.
-Jak się czujesz?- spytałem.
-Dobrze. Chyba dzisiaj mnie wypuszczą.
-To świetnie.
Jak mówiła, tak się stało. Wróciliśmy wieczorem do domu. Położyłem Lucasa spać i pożegnałem się z mamą. Kiedy wszedłem do sypialni, Rose stała w bieliźnie przed szafą. Chcąc nie chcąc moja wyobraźnia zaczęła działać. Podszedłem do niej, objąłem od tyłu i zacząłem obcałowywać jej szyję. Odsunęła się ode mnie i spojrzała przerażona.
-Michael. Co ty robisz...?
-No ja... myślałem, że...- zatkało mnie. Czy ona nie chciała iść ze mną do łóżka?
-Mike. Proszę cię. Nie chcę... Nie tym razem... A teraz przepraszam, ale pójdę się przebrać.
Minęła mnie i zamknęła się w łazience. Dziwne. Czy... ona się mnie bała? Kompletnie nie wiedziałem, co myśleć. Położyłem się do łóżka. Po jakimś czasie poczułem ciężar obok mnie. Odwróciłem się twarzą do niej i wtuliłem w jej plecy.
-Michael! Przestań!
Odsunąłem się zdziwiony.
-Co ja zrobiłem?
-Nie możesz uszanować, że nie mam ochoty na... kontakt fizyczny?!
-Nie mogę już przytulić własnej żony?
-Nie!
Chwila ciszy.
-Rose.
Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami.
-Co się dzieje?- zapytałem.
-Nic.
-Kochanie. Jestem po to, żeby ci pomóc. Mów o co chodzi.
-O nic. Tylko... nie chcę, żebyś mnie przytulał... całował...
-Nie kochasz mnie już, prawda?
-Nie wiem... Przepraszam cię... Ja po prostu nie wiem co czuję.
Nic nie odpowiedziałem. Wyszedłem tylko z pokoju i położyłem się gościnnym. Tej nocy wstawałem trzy razy, żeby uspokoić Lucasa. było mi cholernie smutno, że Rose waha się, co do swoich uczuć do mnie. Postanowiłem wziąć ją do psychologa. Wspólna terapia dobrze nam zrobi. Kiedy rano jedliśmy śniadanie, postanowiłem jej to powiedzieć.
-Zapisałem nas dzisiaj na wizytę u psychologa, który pomoże nam w związku.
-Słucham?! Nie idę do żadnego psychologa!
-Od tego zależy szczęście naszej rodziny, więc pójdziesz bez dyskusji!- uniosłem głos.
Nic już nie powiedziała. Po południu, kiedy moja mama przyszła zająć się Lucasem, ubraliśmy się i pojechaliśmy na spotkanie. Weszliśmy do wysokiego, oszklonego budynku. Rose usiadła na krześle, w czasie, kiedy ja poszedłem do rejestracji.
-Dzień dobry. Nazywam się Michael Jackson i byłem tu umówiony razem z żoną.
-O, pan Jackson. Już, momencik.
Zniknęła. Gdy wróciła, miała dla mnie informację.
-Pani Marley czeka już na państwa.
-Kochanie, idziemy- zawołałem Rose i wyciągnąłem do niej rękę. złapała ją o dziwo i weszliśmy do gabinetu.
-Dzień dobry...
-O, witajcie kociaczki! Siadajcie. Już się wami zajmuję, tylko znajdę te cholerne dokumenty! A, są! Tak się człowiek czasem zakręci, że ma wtedy większy odlot, niż po szkockiej. No, ale jaki macie problem?
-Ty powiedz- odrzekła do mnie Rose.
Wziąłem głęboki oddech.
-Rose ma problem z pokochaniem naszego synka, tak samo jak z kontaktem fizycznym. Na przykład dotyk, pocałunek. Utworzyła taką jakby barierę wokół siebie.
-Dziecko jest wasze wspólne? Oboje jesteście rodzicami biologicznymi?
-Tak.
-Hmmm- zastanawiała się- Pana poproszę, alby na chwilę wyszedł, a z Panią chcę sobie porozmawiać.
Ścisnąłem dłoń mojej żony i wyszedłem, posyłając jej uśmiech. Usiadłem w poczekalni i zastanawiałem się o czym rozmawiają. Po jakiś dziesięciu minutach Rose wyszła z gabinetu i powiedziała, że moja kolej. Wszedłem.
-Siadaj pan!
Usiadłem.
-Już wiem o co się rozchodzi.
-Naprawdę?
-Tak. Pan, Panie Misiaku, jest potwornie napalony, a Pana żona przechodzi trudny okres, więc niech Pan powstrzyma ten swój kabel od rażenia prądem, Okej? Ciężko zniosła poród i jest w takim jakby szoku. Wstydzi się też swojego ciała, więc nie chce, aby dochodziło między wami do jakiegokolwiek zbliżenia.
-Więc co mam zrobić?
-Nie naciskać. Ona potrzebuje czasu na to wszystko. Jest też strasznie rozdarta uczuciowo. Więc niech się Pan Misiak nie łamie, tylko cierpliwie czeka, aż dojdzie do siebie. Czaisz bazę, Misiek?
-Chy-chyba tak.
-Supcio. Następna wizyta za trzy dni. Zapamiętasz, czy mam ci napisać?
-Zapamiętam. Dziękuję.
Wyszedłem z gabinetu i złapałem Rose za rękę. Przynajmniej tyle. Pojechaliśmy do domu. Poprosiłem ją, aby usiadła w salonie, bo czekała nas bardzo poważna rozmowa...

Zapytanie...

Posłuchajcie (jeżeli ktoś czyta). Mam gotowy rozdział, ale nwm czy go wrzucić. Chcielibyście, abym go już opublikowała...? Dajcie znać :)