Witajcie. Jednak nie zamykam bloga. Przepraszam Was, że ciągle marudzę o tym zawieszaniu i zamykaniu. No ale dobra. Miłego czytania. Dzisiaj krócej, bo jutro Wigilia. Pochwalcie się potem co dostaliście ;)
********************************************************************
-Chciałeś ze mną porozmawiać?
-Tak. Dlaczego nie chcesz się do mnie zbliżać?
-Przecież siedzimy obok siebie.
-Wiesz w jakim sensie.
Westchnęła.
-Wstydzę się. Wstydzę się swojego ciała. Po ciąży jest... inne... Nie chcę ci go pokazywać, bo... boję się, że mnie zostawisz...
Spojrzałem na nią z troską.
-Kochanie. Popatrz na mnie.
Podniosła wzrok.
-Nie zostawię cię. Rozumiesz? Za bardzo cię kocham, żeby to zrobić. Jesteś moim całym światem. Razem z Lucasem.
-Mike...
-Tak kotku?
-Nie umiem... zaakceptować Lucasa... Za każdym razem, kiedy na niego patrzę, przypomina mi się ten straszny ból...- z jej oczu pociekły łzy. Niepewnie ją objąłem. Wtuliła się we mnie.
-Ciiii. Jestem przy tobie. Jakoś razem damy sobie radę. Może pójdziemy dzisiaj we trójkę na spacer?
-Sądzisz, że to dobry pomysł?
-No jasne. Ubiorę Lucasa i idziemy. Ubierz się.
Poszedłem do pokoiku naszego synka i ciepło go ubrałem. Potem wziąłem wózek i wyszedłem przed dom. Rose już tam czekała.
-Chcesz poprowadzić wózek?
-Sama nie wiem...
-Oj no weź. Będzie super.
Złapała rączki wózeczka i zaczęła nim kierować. Byłem z niej bardzo dumny. Lucas spojrzał na nią i zaczął się uśmiechać. Na twarzy mojej żony też dostrzegłem cień uśmiechu. Poprowadziłem nasza trójkę nad rzekę. Rozłożyłem koc i usiedliśmy na ziemi. Wyjąłem Lucasa z wózka i posadziłem sobie na kolanie. Rose zajęła miejsce blisko mnie i oparła głowę na moim ramieniu. Pośmialiśmy się i wróciliśmy pod wieczór do domu. Położyłem Lucasa do łóżka i wziąłem prysznic. Zająłem miejsce w łóżku i zamknąłem oczy. Nagle poczułem, jak ktoś mnie obejmuje. Zaskoczony, odwróciłem głowę. Ujrzałem Rose.
-Kocham cię, Michael- wyszeptała.
Odwróciłem się do niej całkowicie, wziąłem w ramiona i odrzekłem, całując ją w czoło.
-Ja też cię kocham, skarbie. Dobranoc.
Uśmiechnęła się i zamknęła oczy. W duchu byłem bardzo szczęśliwy, że Rose powoli dochodziła do siebie. Zasnąłem. Otworzyłem oczy i zdziwiony, że mojej żony nie ma ze mną, zszedłem na dół do kuchni. Ona już tam była i robiła śniadanie. Kiedy mnie zobaczyła, podeszła radośnie i delikatnie mnie pocałowała.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się.
-Dzień dobry.
-Jak się czujesz misiu?
-Dobrze. Co tak pachnie?
-Naleśniki.
Usiadłem przy stole, a moja żona zajęła miejsce na moich kolanach.
-A później zrobimy razem deser, co ty na to?
-Z chęcią.
Objęła mnie za szyję i namiętnie pocałowała.
-Takie śniadania to ja rozumiem.
-Poczekaj na kolację- szepnęła mi do ucha.
Momentalnie zrobiło mi się gorąco. Zeszła z moich kolan i podała mi śniadanie. Przez kilka godzin zajmowaliśmy się Lucasem. Rose mniej, ale zawsze coś. Przyszła pora na kolację. Czekałem na to cały dzień. Zjedliśmy coś i Rose zaprowadziła mnie do sypialni.
-Jesteś pewna?- zapytałem, bo wiedziałem w jakim jest stanie.
-Jakbym nie była, to bym cię tu nie zaciągnęła.
Uśmiechnąłem się. To była wyjątkowa noc. Obudziłem się z moją miłością w ramionach. Było już późno. Mieliśmy tylko dwie godziny do wizyty u p. Marley. Musiałem ją obudzić.
-Rose. Koteczku- szeptałem- Kochanie, obudź się.
Zaczęła się kręcić, aż w końcu otworzyła oczy.
-O co chodzi?
-Za dwie godziny wizyta u p. Marley.
-Nie chce iść- wtuliła się w mój bok, dotykając zmysłowo ustami mojej szyi.
-Musimy. No chodź. A potem pójdziemy do teatru. Co sądzisz?
Spojrzała na mnie zawadiacko i usiadła na mnie okrakiem. Przejechała dłońmi po moim torsie i zaczęła całować szyję.
-Nie idźmy dzisiaj. Zostańmy tutaj w łóżku. Przed nami jeszcze cały dzień. Nie wiadomo, co się może zdarzyć.
Nagle oprzytomniałem.
-O nie! Nie omamisz mnie. Idziemy i koniec.
Opadła obok mnie z bezsilności. Zaśmiałem się i wstałem, żeby się ubrać. Kiedy wyszedłem z łazienki, Rose leżała dalej naga w łóżku (pod kołdrą oczywiście) i uśmiechała się do mnie. Podszedłem, ukucnąłem obok i zapytałem:
-A pani co?
-A co ja co?
-Jak to, co ty co? Ubieraj się.
-Oj kotku. Odpuśćmy sobie dzisiaj.
-Nie ma. Idziemy i nie będę się z tobą kłócił. Ubierzesz się, czy mam ci pomóc?
Westchnęła i wyszła z łóżka. Czekałem na dole na nianię dla Lucasa. Przyszła w końcu.
-Pieluszki są w pudle obok łóżka. Przyjdziemy na pewno przed piątą.
-Dobrze. Niech się pan nie martwi.
Zeszła moja żona. Wziąłem ją za rękę.
-Idziemy kochanie?- zapytałem ją.
-Eh... Idziemy...
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do przychodni.
-Dzień dobry. Mamy wizytę u Pani Marley.
-Nazwisko?
-Jackson.
Po chwili...
-A tak. Pani Marley już czeka.
Weszliśmy do sali. Pani Psycholog stała do nas tyłem.
-Rocky! Nie wolno gryźć moich papierów! Są bardzo ważne! A gdybym ja gryzła twoje zabawki?!
-Pani Marley? Można?
Zwróciła się do nas.
-Moje dwa kochane Miśki! Pewnie, że można. W tym miejscu nie można robić tylko dwóch rzeczy: palić i współżyć- mówiąc to, odpaliła papierosa- To jak sytuacja?
-Rose w stosunku do mnie o wiele bardziej się otworzyła. Co do Lucasa... trochę lepiej, ale dalej nie tak, jak byśmy chcieli.
-Dobrze, że z czasem się to poprawia. A, właśnie! Wiecie co dostałam od jednego pacjenta? Labradora. Znacie ten film "Marley i ja"? Chyba do tego nawiązał. No ale dobra. Zajmijmy się wami. Czy współżyliście ostatnio?
Spojrzeliśmy na siebie wymownie z Rose i pokiwaliśmy głowami.
-Okay. A mogę wiedzieć kiedy dokładnie?
Przełknąłem ślinę.
-Zeszłej nocy...
-Łoł. Czyli świeże wrażenia. Dobra. A czy Miśki były zaspokojone?
Nie odezwaliśmy się.
-O mój Boże- westchnęła- Inaczej. Czy Pani Misiowa zaspokoiła Pana Misia?
-Oczywiście. Jak zawsze- odrzekłem.
-A czy Pan Miś zaspokoił Panią Misiową? Czy jego kabel się spisał? Było małe przeładowanie?- mrugnęła do nas.
-Było...- speszyła się Rose.
-Oh, niech Pani Misiowa się tak nie wstydzi. To normalne. No dobra, ale koniec tych pytań. Radzę wam gdzieś pojechać. Podkreślam, że bez Lucasa. Na spokojnie. Może... tydzień w Paryżu?
-Co ty na to kochanie?- zapytałem.
-Paryż? Chyba może być...
-Świetnie. Wyjedziemy już jutro!- zakrzyknąłem.
-No już, spokojnie. Niech się Pan Misiak tak nie jara, bo mi farba ze ścian poschodzi. Na dzisiaj to koniec. Jak wrócicie z wycieczki, to się do mnie zgłoście. Tylko nie jedzcie tych ich rogali. Croissantów czy jak im tam. Po pierwsze są ohydne, a po drugie też są ohydne. Fuj! A jak człowiek się ich nażre, jak świnia, to potem kratery w ziemi zostawia. No, już was nie zatrzymuję. Pa Misiaczki. Pozdrówcie wasze małe Misiątko.
-Do widzenia.
Kiedy tylko wyszliśmy, zadzwoniłem do mojego przyjaciela Jim'a, który załatwi wszystko.
-Halo? Jim?
-Michael! Kopę lat!
-Posłuchaj, mam prośbę.
-Wal śmiało.
-Załatwisz mi na jutro dwa bilety do Paryża?
-Ty i samolot? Nie prywatny?
-Tak. Moja żona nie lubi tak się chełpić pieniędzmi. To jak?
-Masz jak w banku.
-Dzięki stary.
-Nie ma sprawy, tylko przyślij mi jakąś pocztówkę.
-Przyślę na pewno. Do zobaczenia.
Rozłączyłem się i spojrzałem na moją żonę.
-Jutro lecimy.
-Damy radę się spakować?
-Jesteśmy Jacksonowie. Nie wierzysz w nas?- mrugnąłem do niej.
Od razu, jak weszliśmy do domu, zaczęliśmy układać rzeczy w walizkach. Paryżu, nadchodzimy!
Wreszcie jesteś!!
OdpowiedzUsuńTak się cieszę!
Mistrzowsko!
Ta babka mnie tak rozśmiesza, a Mike i Rose... Och! No i oczywiście mały Lucas co bym go z chęcią przytuliła xDD
Nie martw się :)
Ty już wiesz, o co mi chodzi xD
Hejka jestem nowy u ciebie więc, obiecuje, że będę tu zaglądał.
OdpowiedzUsuńNotka cudowna, i opowiadanie, też. Wszystkie częśći przeczytałem w jeden dzień i nie żałuje. Mam nadzieję, że szybko wrócisz, i dodam twojego bloga do ulubionych.
Pozdrawiam. Michael.
Dziękuję, bardzo mi miło z tego powodu. Nie wiem, czy coś wrzucę ale postaram się. Mam ostatnio problemy, żeby coś napisać. Może wena mnie nawiedzi. Kto wie? Ale bardzo mnie zmotywowałeś do działania :)
UsuńBardzo się z tego powodu cieszę bo masz talent. A do tego czy wena Cię nienawidzi? Sądze, że to tylko tymczasowa pustka, też tak mam. Całe dnie siedzę by napisac kolejną część opowiadania, i nic a gdy zasypiam odrazu mam pomysł. Ważne, żeby mieć swoją inspierację, bo ona zawsze pomaga a i słuchanie danej piosenki Mj też.
UsuńPozdrawiam. Michael
Jakbys chciała to zapraszam do siebie na http://another-story-of-michael-jackson.blogspot.com/.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam. Mike