środa, 30 lipca 2014

Rozdział IX

Michael:
Siedziałem u siebie w sypialni i robiłem sobie okład na oko. Weszła mama i usiadła naprzeciw mnie.
-Przepraszam cię za niego.
-Nie możesz od niego odejść?
-To nie jest takie proste synku. Uwierz mi.
-Mamo. Mam pieniądze. Pomogę ci z utrzymaniem domu.
-To nie o to chodzi. A jak z tobą i Rose?
-Szczerze? Wszystko popsułem... Obiecałem jej coś, a potem nie dotrzymałem słowa. Jest na mnie wściekła. W sumie to się jej nie dziwię.
-Ja też nie.
Zaśmiałem się.
-Może powinieneś ją przeprosić?
-Boję się, że tylko pogorszę sprawę.
-No wiesz... Kto nie ryzykuje, nie jedzie. To twój wybór, ale szkoda by było, jakbyś ją stracił. To dobra dziewczyna.
Puściła mi jeszcze oczko i wyszła. Wziąłem do ręki telefon.
-Rose?
-Michael? Czego chcesz?
-Przeprosić... Ja... Żałuję tego, co zrobiłem.
-Nie sądzisz, że już trochę za późno?
Nie odezwałem się.
-Obiecałeś mi coś. Nie mogę ci już zaufać. Wybacz...
-Ale...
Rozłączyła się. Rzuciłem telefonem o ścianę ze złości. To moja wina. Cholera jasna! Gdybym nie był takim dupkiem... Może bylibyśmy już nawet razem... Co ja gadam... Już więcej jej nie zobaczę...

Rose:
Zeszłam do salonu, tak jak poprosił mnie tata. 
-Rose. Musimy porozmawiać. Sądzę, że jesteś na tyle dojrzała, że powinnaś już wiedzieć...
-O co chodzi tato? 
Zawahał się przez chwilę. 
-Nie jestem twoim biologicznym ojcem.
Myślałam, że się przesłyszałam. 
-Żartujesz, prawda? 
-Niestety nie. Twoja biologiczna matka zmarła przy porodzie, a ojciec parę lat pózniej. Oddał cię, bo nie stać go było samego na utrzymanie. A nie chciał, żeby czegoś ci brakowało. Dlatego powierzył cię nam. 
-I nie powiedziałeś mi wcześniej? Jak mogłeś?! 
-Zrobiłem to, co uznałem za słuszne...
-Wcale że nie! Zrobiłeś to, co ci pasowało!
-Rose...
-Zostaw mnie!
Wzięłam Zeusa i wyjechałam z posesji. Gdzie mogłam się podziać? Pierwsza myśl, to Michael. Wiem, że byłam na niego zła, ale potrzebuję go. Właśnie w tej chwili.

Michael:
Siedziałem przy oknie w pokoju, kiedy zobaczyłem, jak Rose podjeżdża pod mój dom na Zeusie. Szybko wybiegłem. Ledwo się trzymała. Była cała zapłakana.
-Rose?! Co się stało?!
Nie mogła nic powiedzieć. Wziąłem ją do domu i usiadłem z nią w swoim pokoju na łóżku. Przytuliła się mocno.
-Oszukiwali mnie przez całe życie...
-Kto?
-Moi rodzice. Mój tata nie jest moim tatą...
-W jakim sensie?
-Nie jest moim biologicznym ojcem...
-Ale jak to?
-Normalnie! Moja matka zmarła jak mnie rodziła, a biologiczny tata mnie oddał!
-Ciiii. Spokojnie. Jestem przy tobie. 
Po chwili ciszy odrzekłam:
-Przepraszam, że wtedy tak na ciebie nakrzyczałam. Nie powinnam. Chciałeś mi tylko pomóc...
-To ja nie powinienem łamać słowa. Obiecałem ci coś i liczyłaś, że dotrzymam obietnicy. Zawiodłem cię...
Pogłaskałam go po policzku. 
-Ty nigdy mnie nie zawiodłeś. 
Uśmiechnął się lekko. Nagle wpadł na pomysł:
-Zapraszam cię dzisiaj na kolację. I nie przyjmuję odmowy. 
-Ale ja... Nie wiem czy dam radę...
-Spokojnie. Mojego ojca dzisiaj w nocy nie będzie. Urządzę to tutaj. 
-Nie chcę ci robić kłopotu...
-Ależ to żaden kłopot.
Po chwili przestała już płakać. Najwyraźniej zapomniała o tej całej sprawie. Pod wieczór przygotowałem z pomocą mamy romantyczną kolację. Miałem zamiar wreszcie powiedzieć jej co czuję. Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzie wszystko stało. Zakryła usta dłońmi.
-Boże... Michael... To jest piękne...
Usiedliśmy przy stole. Nalałem nam wina i zapaliłem świeczki. Wreszcie wziąłem głęboki oddech i już miałem powiedzieć, że ją kocham, kiedy też zaczęła coś mówić. Oboje urwaliśmy.
-Mów pierwszy.
-Nie nie. Ty mów pierwsza.
-No dobrze. Chciałam ci powiedzieć, że jesteś moim najlepszy przyjacielem. Nikt tyle dla mnie nie zrobił. Wszyscy moi przyjaciele, w sensie mężczyźni, najpierw byli przyjaciółmi, a potem chcieli czegoś więcej. Denerwowało mnie to, bo zawsze okazywało się potem, że to idioci. Miałam już tego serdecznie dość.
Ups... Teraz na pewno jej nie powiem. Zniechęci się do mnie.
-A ty co chciałeś powiedzieć?
-Ja? A nie, nic. Już nieważne.
-Na pewno?
-Tak, nie przejmuj się.
Położyłem swoja dłoń na jej i zacząłem gładzić ją kciukiem. Spojrzałem jej głęboko w oczy, chcąc wyczytać, o czym myśli. Nie udało mi się jednak. Po zjedzeniu, przyszła pora na sen.
-Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka.
Zaprowadziłem ją tam. Wzięliśmy prysznic (ja oczywiście w innej łazience) i położyłem się do łóżka. Zasypiałem, kiedy nagle przyszła Rose.
-Michael...?
-Tak?
-Mogę się z tobą położyć?
Zawahałem się przez chwilę. W końcu nie chciała pakować się w związki. No ale była dla mnie bardzo ważna. Zrobiłbym wszystko dla niej.
-Jasne.
Zrobiłem koło siebie miejsce. Wcisnęła się obok.
-Przytulisz mnie?
Zdziwiła mnie ta prośba. Ale położyłem rękę na jej talii.
-Wiesz... Jestem zagubiona. Nie wiem, co mam zrobić z tym, że nie jestem córką mojego taty...
-Nie mów tak. Jesteś jego córką, a wiesz dlaczego?
Pokręciła głową.
-Bo on cię kocha, a ty kochasz jego. Geny w tym przypadku nie mają nic do rzeczy.
Całkiem się do mnie odwróciła.
-Naprawdę?
-No jasne, że tak.
Uśmiechnęła się.
-Chodźmy już spać- odrzekła.
Wtuliła się we mnie i zasnęła. Czyli przez resztę życia będę tylko jej przyjacielem? Najwyraźniej miłość nie jest przeznaczona dla mnie...

Rose:
Leżałam tak przytulona do Michaela przez całą noc. Kiedy otworzyłam oczy, właśnie ubierał koszulkę. Miał taką klatę, że... Ach! Kiedy zobaczył, że nie śpię, uśmiechnął się.
-Hej. Jak się spało?
-Dobrze. Wybacz, że przeze mnie ty się nie wyspałeś.
-Powiem ci szczerze, że spałem lepiej, niż kiedykolwiek- na ostatnim słowie zachrypiał. Kaszlnął parę razy i spojrzał na mnie przerażony. Spróbował zaśpiewać kawałek piosenki i znów to samo.
-Michael, twój głos...
Szybko pobiegł do łazienki. Przemył twarz wodą i spojrzał w lustro.
-Wszystko dobrze?- zapytałam.
-Nie. Przez to moja kariera może się skończyć.
-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz- przytuliłam go od tyłu. Nagle usłyszeliśmy:
-Dzieci! Śniadanie!
Michael westchnął.
-Wszyscy się będą śmiać. Zobaczysz- wychrypiał.
-Wcale nie. Będę tam z tobą i będę cię wspierać.
Uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Zeszliśmy razem na dół.
-Witaj Rose. Jak ci się spało?- zapytała mnie Pani Jackson.
-Dobrze, dziękuję.
Po chwili przyszła Janet. Po niej cała reszta. Oprócz ojca Michaela oczywiście. Kiedy jego bracia mnie zobaczyli, zaczęli napierać na mnie ze wszystkich stron.
-Chłopaki! Dość!- krzyknęła Janet- Dajcie jej spokój.
Wszyscy usiedli zmieszani.
-Mike, a jak praca nad piosenką?- zapytał Jermaine.
Michael spojrzał na mnie wystraszony lekko. Nie wiedział, czy się odezwać, czy nie. W końcu wziął głęboki oddech.
-Powolutku.
Bracia spojrzeli na niego wielkimi oczami, aż wybuchli śmiechem.
-Jezu! Braciszku! Darłeś się na stadionie, czy przechodzisz w końcu mutację?- chichrał się Jerm.
-Odszczekaj to!
-Szczekasz, to ty dzisiaj.
Zanim się obejrzeliśmy, chłopcy zaczęli się szarpać i bić.
-Chłopcy dość!- krzyknęłam. Michael się uspokoił.
-Ta twoja dziewczyna ci nie pomoże!
Nagle znów wpadł w furię. Złapał Jerma za koszulkę, przycisnął do ściany i lekko uniósł.
-JESZCZE RAZ COŚ O NIEJ POWIESZ, A TWÓJ ŁEB BĘDZIE WISIAŁ NAD KOMINKIEM! ZROZUMIAŁEŚ?!
Przerażony braciszek kiwnął lekko głową na znak, że dotarły do niego te słowa. W końcu Michael go puścił. Spojrzał na resztę i wyszedł z domu z hukiem. Założyłam kurtkę i pobiegłam za nim.
-Michael!
-Zostaw mnie Rose. Muszę się przejść.
-Mogę iść z tobą?
Spojrzał na mnie i nic nie zrobił. Uznałam to za tak. Szliśmy tak przez park nie odzywając się do siebie, kiedy Michael zobaczył małego kotka. Był strasznie sponiewierany i brudny. Miauczał, bo pewnie był głodny. Wziął go na ręce i schował pod kurtkę, żeby nie zmarzł, po czym wróciliśmy do domu.
-Mamo, zobacz co znalazłem.
Pani Jackson wytarła ręce o ściereczkę i podeszła do nas.
-Jaki słodki.
-Mam zamiar się nim zająć.
-Dobry pomysł. Najpierw obejrzyj go, czy nie ma żadnych ran i kleszczy.
Michael posadził go sobie na kolanach i dokładnie sprawdził. Potem wyczyścił jego biało-czarne futerko i poszliśmy do kuchni go nakarmić. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Nagle zeszła do nas Janet.
-Mamo, nie widziałaś... AAAAAAA!
Klęknęła przy kotku.
-Jaki słodziak! Możemy go zatrzymać?
-Wiesz... Właściwie to jest kot Michaela.
-Ou...
-Spokojnie. Zatrzymam go. Będzie też twój.
Przytuliła go z całej siły.
-Udusisz mnie...- wychrypiał.
-Dziękuję! Kocham cię!
-Ale niech najpierw odpocznie. Jest pewnie zmęczony. 
Kiedy kotek zjadł, Michael wziął go do pokoju i posadził na łóżku. Klękneliśmy przed nim i zaczęliśmy się bawić. 
-Słodki jest- odrzekłam. 
-Bardzo. 
-Jak go nazwiesz? 
-Ją. To kotka. 
-To jak nazwiesz ją? 
-Myślałem o małej Rose. 
-Małej Rose? Nie będzie ci się myliło?- zaśmiałam się- A może Millie? 
-Podoba mi się. Co malutka? 
Zamiauczała i przyczłapała do niego. Zaczęła się łasić i mruczeć. Nagle w drzwiach stanęła pewna osoba... 

poniedziałek, 21 lipca 2014

Rozdział VIII

Michael:
-On naprawdę ją zgwałcił?- zapytałem, wchodzą do kuchni, kiedy położyłem już Rose do łóżka. 
-Niestety tak- odrzekł pan Morgan.
-Gdzie mogę go znaleźć?
-Jesteś pewien Mike?
-Pomszczę Rose. 
-Steven nie gra czysto. Musisz na niego uważać...
-Dam sobie radę. Gdzie może być?
-Prawdopodobnie w ich podziemiu. Mają tam taką jakby bazę. Miejsce spotkań.
Wziąłem namiary i wsiadłem w auto. Poszedłem do tego podziemia. Szedłem wściekły w stronę siedzącego Stevena. 
-Co ty tu robisz?
-Przyszedłem odpłacić ci się za Rose.
Wstał. 
-Kogoś obchodzi ta szmata?- zaśmiał się.
Złapałem go za kołnierz. 
-Spokojnie bokserze. Jak chcesz się bić, to na moich zasadach.
-Twoich, czyli jakich?
Nagle trzech jego kolegów otoczyło mnie. 
-Wszyscy na jednego.
Złapali mnie pod ręce, powalili na kolana, a trzeci złapał mnie za włosy tak, żeby Steven mógł mnie uderzyć w twarz. Jeden cios, drugi, trzeci. Potem padła seria na brzuch. Z rozciętej wargi poleciała mi krew, tak samo jak ze skroni.
-Dalej chcesz bronić tej suki?!
-Powiedz tak jeszcze raz, a obiecuję, że znajdę cię i zabiję!
Cios w brzuch. 
-Taki jesteś odważny?!
Po godzinie katowania mnie, leżałem na ziemi cały we krwi i siniakach. Nie podniosłem się przez całą noc. Byłem tam sam. W końcu usłyszałem samochód. Po chwili wbiegł pan Morgan. 
-Michael! Wszytko dobrze?! Żyjesz?!
-Żyję...- wyszeptałem, plując krwią.
-Chodź- przełożył sobie moje ramię przez szyję i pomógł wstać. 
Zaprowadził mnie do auta i przywiózł do domu. Potem położył mnie na kanapie w salonie. 
-Michael. Ile widzisz palców?
-Cztery...
-Dobrze. Poczekaj, przyniosę apteczkę. 
Zniknął w kuchni za rogiem. Nagle poczułem cholernie mocny ból w brzuchu. Zgiąłem się w pół. Nagle przybiegł pan Morgan.
-Co się dzieje?
-Brzuch...
Obejrzał go i stwierdził, że mam go mocno obitego i poranionego. Nagle z góry zeszła Rose.
-Boże Michael, co ci się stało?!
-Pobił się ze Steven'em. 
-Co? Dlaczego?
-Myślę, że sam powinien ci to wytłumaczyć.
Wyszedł. Rose usiadła na skraju łóżka i zaczęła czyścić mi ranę na skroni. 
-Dlaczego to zrobiłeś?
Westchnąłem.
-Nie mogłem słuchać, jak cię obraża.
-Niech zgadnę. Zagrał nieczysto i ty dostałeś w kość, a on wyszedł z tego bez szwanku?
-Jakbyś tam była- słabo się uśmiechnąłem.
-To było głupie z twojej strony.
-Wiem. Przepraszam. 
Po chwili lekko się uśmiechnęła i pocałowała mnie w czoło. 
-No już nic się nie stało. Dziękuję, że chciałeś mnie bronić. Teraz poczujesz lekkie pieczenie.
Zacisnąłem zęby. Ono wcale nie było takie "lekkie". Piekło strasznie. Kiedy skończyła, dalej siedziała ze mną i trzymała za rękę. Miałem strasznie mało siły. Oczy ledwo trzymałem otwarte. 
-Obiecaj, że więcej tego nie zrobisz.
-Obiecuję. 
-Z ręką na sercu. 
Wziąłem jej dłoń, przyłożyłem do swojego serca i powiedziałem:
-Z ręką na sercu. 
Odetchnęła z ulgą.
-Obejrzysz ze mną jakiś film?
-Dasz radę?- zapytała z troską.
-Tak. Jestem silny. Popatrz jakie mam muskuły.
Naprężyłem rękę. Zaśmialiśmy się oboje.
-Zgoda. A jaki film chcesz zobaczyć?
-Hmmm... Może.. "Gwiezdne Wojny"?
-Oki.
Rose włączyła telewizor i położyła się obok mnie. W końcu zasnęła. Po paru dniach mogłem już chodzić. Nie mogłem pozwolić, aby Stevenowi uszło to na sucho. Ale Rose nie mogła się o niczym dowiedzieć. Pewnego dnia znów poszedłem do ich podziemia. Kiedy mnie zauważył, krzyknął:
-A ty Jackson, co? Mało ci?!
-Chcę zemsty.
-O proszę. Czyli chcesz tak zwany wpierdol?!
-Jeszcze się okaże.
Kiedy tylko do mnie podszedł, zasadziłem mu cios w twarz. Wywrócił się na plecy i złapał za podbródek.
-Co? Jak nie masz obstawy, to już nie jesteś taki twardy?!
Wstał, a ja uderzyłem go w brzuch i twarz. Parę razy jeszcze go uderzyłem, po czym usłyszałem Rose:
-Mike! Wystarczy!
-Rose? Co ty tu robisz?
-Pojechałam za tobą! Obiecałeś mi! Obiecałeś, że tego nie zrobisz!
-Przepraszam ja...
-Złamałeś słowo! Martwiłam się o ciebie! Przyrzekłeś mi z ręką na sercu! Zaufałam ci, a ty co?!
-Rose...
-Nie odzywaj się do mnie...
Przeszła obok mnie i odjechała. Wsiadłem do swojego auta i wróciłem do ich domu. Kiedy wszedłem, w salonie zastałem pana Morgana.
-Rose jest zła. Lepiej jej nie drażnić.
-Tak... wiem...
Poszedłem do kuchni. Stała tam i robiła sobie kakao. Wyminęła mnie, ale złapałem ją delikatnie za łokieć.
-Nie dotykaj mnie...
Odsunąłem rękę. Westchnąłem. Co ja zrobiłem? Jak mogłem? Oszukałem ją. A ona mi zaufała... Wrócę do domu... Nie będę jej przeszkadzał. Zabrałem swoje rzeczy i ruszyłem z powrotem do siebie. Kiedy otworzyłem drzwi, usłyszałem:
-Gdzie żeś był?!
-Byłem u Rose...
-Ile razy ci mówiłem, że masz dać sobie z nią spokój?!
-Wybacz Joseph...
-Nie ma już wybaczania!
Podszedł do mnie i uderzył. Już czułem, że będę miał śliwę na oku. Czekałem, aż to się skończy. Po tym wszystkim powlekłem się do łóżka.

Rose:
-Michael mnie oszukał.
-Tak, ale zrozum, że zrobił to, bo się o ciebie martwił.
-Tato, on przyrzekł mi z ręką na sercu!
-Owszem, ale...
-Nie tato. Takiej obietnicy się nie łamie...
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku obok Maksa. Wyglądał na przybitego.
-Wiem Maksiu. Ja też za nim tęsknie. Ale złamał słowo. Nie mogę mu odpuścić...
Polizał mnie lekko po dłoni.
-Eh... Dobranoc piesku...
Zgasiłam lampkę i zapadłam w sen. Śnił mi się Michael. Bił się ze Stevenem. W końcu mój były wyciągnął nóż. Mike robił dobre uniki, ale w końcu potknął się i nabił brzuchem na ostrze. Zaczął mocno krwawić, aż ścisnął moją dłoń ostatni raz i umarł. Obudziłam się z krzykiem.
-Rose! Co się stało?!
-To tylko... zły sen...
-Śnił ci się Michael?
-Tak...
-Posłuchaj... Mike wrócił do domu... Ojciec go pobił...
-Słucham?
-Ojciec go pobił...
-To wszystko przez mnie...
-Nie możesz się obwiniać. Napisał mi, że da sobie radę...
-Miejmy nadzieję.
-Jest trzecia. Śpij dobrze kotku.
-Dobranoc...
Zamknęłam oczy. Resztę nocy nie spałam dobrze...

Rozdział VII

Michael:
Siedziałem sobie w wannie. Czy to zdarzyło się naprawdę? Zerwaliśmy kontakt? Dalej nie mogłem sobie tego uświadomić. Może to przeze mnie? Może zrobiłem coś nie tak? W mojej głowie myśli kłębiły się jak tornado. Zakochałem się w niej na zabój. Trzymałem w ręce telefon i tak długo wertowałem numery, dopóki dopóty nie znalazłem odpowiedniego. Jak widziałem naszą wspólną przyszłość? Planowałem jej się oświadczyć, potem wybudować dom i w końcu mieć dzieci. Rose była wyjątkowa. Czułem, że to ta jedyna. Kiedy była blisko mnie, to przeszywał mnie przyjemny dreszcz, a serce wywijało koziołka. Nie powinienem dać jej odejść. Powinienem złapać ją za rękę i powiedzieć: "Nie pozwolę ci odejść. Za wiele dla mnie znaczysz...". Nie, to głupie. Wyśmiałaby mnie. Ktoś taki, jak ja i taka piękność, jak ona? Wolne żarty. Księżniczka zasługuje na rycerza, a nie... jakiegoś prostaka. Eh... No cóż zrobić? Serce nie sługa. Pana swego słuchać nie będzie. Ale zadzwonić, czy nie? Hm... Nie. Niech ułoży sobie życie i będzie szczęśliwa. Zasługuje na to...

Rose:
Michael ani razu się nie odezwał. Zupełnie, jakby go nie było. Chyba bardzo poważnie wziął sobie do serca moje słowa. Miałam jednak nadzieję, że da jakiś znak życia. A może jest na mnie zły? Już wiem! Zadzwonię do niego. Wykręciłam numer. Jeden sygnał, drugi, trzeci...
-Halo?
-Michael?
Nastąpiła chwila ciszy.
-Tak?
-Jak się czujesz?
-Sponiewierany, ale nadal żyję. A ty?
-Tak samo.
Cisza...
-Dlaczego odeszłaś?
-Bo nie chciałam cię ranić...
-Ranić? W jaki sposób?
-No wiesz... Mam trudny charakter. Przeszkadzałam ci...
-Wcale, że nie. Uwielbiałem twoje humorki. Mogłem się wtedy trochę wykazać.
Zaśmialiśmy się.
-Posłuchaj. Tęsknie za tobą. Strasznie.
-Ja za tobą też. Spotkamy się?
-Z tym będzie problem. Bo widzisz... Przeprowadziłam się.
-Co? Gdzie?
-Niedaleko. Jakieś półtorej do dwóch godzin na zachód autostradą.
-Przyjadę tam.
-Nie chcę ci robić kłopotu. ..
-Nie opowiadaj głupot. Spotkamy się jutro rano?
-No dobrze. 36 Blackwaves. Zapamiętasz?
-Oczywiście. Już mam to w głowie.
-To do zobaczenia.
-Do zobaczenia Rose.
Moje serce znów zabiło. Byłam szczęśliwa, że go zobaczę...

Michael:
Nie mogłem się nacieszyć faktem, że znów ją zobaczę. Jej piękne oczy, włosy, usta... I że usłyszę jej głos. To jak najpiękniejsza muzyka. Nawet ja nie umiałbym stworzyć czegoś równie cudownego. Moje życie znów nabrało sensu. Muszę w końcu powiedzieć jej, co czuję. Ale z drugiej strony, boję się, że mnie wyśmieje. W końcu wyszedłem z łazienki. Poszedłem do sypialni i usiadłem na łóżku. Chwila... W co ja się ubiorę? Nie mogę przecież pojechać tam w byle jakich ciuchach. Muszę powalić ją na kolana. Zacząłem przebierać w szafie, poszukując czegoś przyzwoitego. Kiedy kładłem się spać, myślałem o niej...

Rose:
Przez resztę dnia szukałam jakiś ciuchów. Nie mogłam pokazać mu, się tak, jak chodzę na co dzień. Kiedy obudziłam się rano, szybko się wyszykowałam, po czym wyszłam przed dom, aby móc przywitać Michaela. Przyjechał czerwonym kabrioletem. Wysiadł z niego, a ja stanęłam jak wryta. Miał na sobie błękitną koszulę, lekko rozpiętą na piersi, i czarne jeansy. Podszedł do mnie z uśmiechem.
-Ślicznie wyglądasz- powiedział
-Ty również.
-Proszę, to dla ciebie.
Wyciągnął zza pleców bukiet róż.
-Dziękuję. Są śliczne. Chodźmy.
Złapałam go za rękę i już miałam odejść, kiedy ktoś podjechał czarnym autem pod bramę. Wysiadł z niej chłopak.
-Nie... To nie może być prawda...- wyszeptałam.
-Rose?
Podszedł do mnie.
-Steven?
-We własnej osobie. Pamiętasz mnie?
-Niestety tak...
Michael wyglądał na lekko zmieszanego.
-Nie udawaj, że źle ci ze mną było.
-Wcale nie muszę udawać.
-Już nie pamiętasz naszych upojnych nocy? Zawsze ci się podobały. Prosiłaś mnie o więcej- mówił, aby mnie zdenerwować.
-Steven! Przestań! Wcale tak nie było!
-Okłamujesz samą siebie!- złapał mnie mocno za ramię.
-Zostaw mnie!
-Dalej sobie tego nie przypominasz?!
-Puść ją!- zareagował Mike.
-Nie wtrącaj się!
-Powiedziałem PUŚĆ JĄ!
Michael złapał Stevena za przedramię tak mocno, że mnie puścił. Schowałam się za niego.
-Jeżeli odejdziesz bez krzyku i zostawisz Rose w spokoju, to nic ci nie zrobię- ostrzegł mój obrońca.
Steven zamachnął się na niego. W ostatniej chwili Mike złapał jego rękę.
-Ostrzegałem.
Pierwszy cios z jego strony padł na brzuch, potem na twarz. Mój były cofnął się o trzy kroki.
-Bronisz tej szmaty?!
-COŚ TY POWIEDZIAŁ?!
-Dobrze słyszałeś! To wredna dziwka!
-SPIERDALAJ STĄD, ZANIM NAKOPIĘ CI DO DUPY! I JEŻELI ZNÓW CIĘ TU ZOBACZĘ, TO URWĘ CI ŁEB!
Nagle znikąd pojawił się mój tata.
-Co on tu robi?!
-Przyszedłem do Rose! Jednak teraz żałuję! Okazało się, że to zwykła suka!
-TY SKURWIELU! CHODŹ TUTAJ!
Mike zaraz by za nim pobiegł, ale mój ojciec go zatrzymał.
-Stój. Nie warto.
Steven wsiadł do swojego auta i odjechał. Popatrzyłam w ziemię. Czułam się okropnie.
-Rose? Wszystko w porządku?- zapytał mnie Mike.
Nie odpowiedziałam. Odwróciłam się tylko i poszłam w kierunku domu.
-O co chodzi, tak w ogóle?- usłyszałam głos Mika.
-Chodź do salonu. Wytłumaczę ci wszystko...

Michael:
Poszedłem za panem Morganem. Usiadłem na kanapie. On w fotelu.
-Rose była kiedyś w pewnej sekcie. Po stracie matki całkiem się zmieniła. Steven był tam ważniakiem. Wszyscy się go bali. Zaimponował tym Rose. Zostali parą. Najpierw był w stosunku do niej opiekuńczy i troskliwy. Potem zaciągnął ją do łóżka. Był brutalny. Rose była cała w siniakach, ale uparcie twierdziła, że się wywróciła. .
-Uwierzył jej pan?
-Skądże. Jestem jej ojcem. Czuję, kiedy coś jest nie tak. Pewnego razu przyszła do mnie. Powiedziała, że Steven ją zgwałcił. Nie byli już razem. Obiecaj mi, że nigdy jej tak nie skrzywdzisz.
-Nie mógłbym. Rose jest dla mnie bardzo ważna.
-Ufam ci Mike. Moja córka także.
-Schlebia mi to. Jest moją najlepszą przyjaciółką.
-Mi się jednak wydaje, że kimś więcej.
-Nie, nie. Tylko się przyjaźnimy.
-Ale przyznaj, że chciałbyś, aby coś z tego było.
-Szczerze? Rose jest piękna, mądra i dobra...
-Kochasz ją?
Zaskoczyło mnie, że zapytał tak bezpośrednio.
-Chyba tak...
-Żadnego "Chyba". Albo ją kochasz, albo nie.
-Kocham!- wyznałem.
Nagle z góry zeszła Rose.
-O czym rozmawiacie?
-O niczym kochanie- odrzekł pan Morgan.
Podeszła do nas i usiadła obok mnie, wtulając się w mój bok. Spojrzałem niepewnie na jej ojca. Uśmiechnął się i kiwnął głową. Objąłem ją ramieniem. Złapała się mocno mojej koszuli. Usłyszałem cichy płacz.
-Ciii. Jestem tutaj. Nie płacz.
-Tato, zostawisz nas samych?
Wstał i wyszedł.
-To... to co mówił Steven... To było dawno... już taka nie jestem...- wypłakała.
-Spokojnie. Wierzę ci.
-Naprawdę?
-Oczywiście. Ufam ci jak nikomu innemu.
-Dziękuję. Jesteś moim najlepszym przyjacielem- przytuliła się do mnie jeszcze mocniej i pocałowała w policzek.
-"Tak, przyjacielem"- pomyślałem...

niedziela, 13 lipca 2014

Pytania do mnie

Jeżeli macie do mnie jakieś pytania to po to stworzyłam tego posta, żebyście mogli wpisać w komentarzu to, co was ciekawi. Jeśli jest takie coś, to pytajcie śmiało ;)