sobota, 1 listopada 2014

Rozdział XIII

Obudziłam się rano. Michaela niestety przy mnie nie było. Ubrałam więc szlafrok i zeszłam na dół. Akurat szykował śniadanie.
-Dobry- uśmiechnął się.
-Dobry- odrzekłam, siadając na krześle barowym, przy mini barku. Podstawił mi przed nos talerz naleśników.
-Smacznego skarbie- ucałował mnie w policzek.
Po śniadaniu pojechaliśmy na zawody jeździeckie.
-Zawodnicy proszeni są o wprowadzenie koni do boksów startowych!- rozległo się z głośników.
Zobaczyłam tylko z widowni, jak Chris wprowadza konia. Po chwili wszyscy wystartowali. Mój kuzyn był na prowadzeniu.
-Ciekawe czy wygra- zastanawiał się Mike.
-Jasne, że tak. Wierzę w niego.
I miałam rację. Zajął pierwsze miejsce. Po wszystkim poszliśmy odwiedzić go w stajni.
-Cześć Chris.
-O, cześć Rose. Mike- kiwnął mu.
-Gratulacje. Byłeś świetny. I twój wierzchowiec również. Jak się nazywa?
-Cosmo.
-Śliczny- pogłaskałam go.
-Dzięki. A co tam u was?
-A wiesz...

W domu:
-Dzisiaj idziemy na kolację.
-My?
-No tak, a kto?
Wzruszyłam ramionami.
-O której?
-Hmmm, Za jakieś trzy godziny. Przekażesz Janet?
-Janet? Ona też idzie?
-Nie, głuptasku. Tylko jej powiedz, a ona będzie wiedziała co robić- puścił mi oczko.
Poszłam więc do Janet.
-Hej. Mike kazał ci przekazać, że idziemy na kolację za trzy godziny.
Nagle zerwała się z krzesła, na którym siedziała.
-Trzy godziny?!
-No... tak.
-Trzeba działać! Toya!
Młodsza siostra Michaela w tym czasie zabrała mnie do łazienki i kazała umyć włosy.
-Co się stało?- przyszła Toya.
-Mamy tylko trzy godziny.
-CO?! Oooo nie. Michaelowi się oberwie. Trzy godziny! Pomyślałby kto!
W końcu zaczęły majstrować coś przy mojej fryzurze. Sprężyły się i zrobiły mi pasemka, po czym wyprostowały mi moje włosy.
-Teraz szybko! Sukienka!
Zrobiły mi totalny chlew w pokoju, ale kiedy chciałam to sprzątnąć, to zaczęły mnie wyganiać z pokoju.
-Rose?! Jesteś gotowa?!- zawołał z dołu Mike.
-Już schodzi!- odpowiedziała za mnie Janet- Ślicznie wyglądasz.
-Dziękuję.
-Spóźnimy się!- krzyczał Michael.
Najpierw zeszły dziewczyny, a po nich ja. Kiedy mój chłopak mnie zobaczył, zaniemówił. Podszedł do mnie i odrzekł:
-Ślicznie wyglądasz.
Nachylił się i delikatnie mnie pocałował.
-Michael, durniu! Uważaj na makijaż!- krzyczała Toya.
-Jej nie jest potrzebny.
-Idźcie już lepiej, bo zaraz nakopię ci do tego chudego tyłka.
Mike zaśmiał się i ruszyliśmy do auta.
-Gdzie jedziemy.
-Na kolację.
-Tyle to wiem. Ale gdzie.
-Zobaczysz- uśmiechnął się.
Zabrał mnie na małą polanę. Była tam restauracja pod gołym niebem.
-Życzą sobie państwo wina?
-Tak. Poprosimy.
Kelner odszedł. Rozmawialiśmy przez jakiś czas, aż ujrzałam deszcz meteorów.
-Jak pięknie- zachwyciłam się.
Mike odchrząknął.
-Ekhm. Rose... Ten, co prawda, krótki czas, który spędziliśmy razem dał mi do myślenia. I zrozumiałem... zrozumiałem, że... moje życie bez ciebie nie ma sensu. Tak więc...- ukląkł na jedno kolano i wyciągnął z kieszeni małe pudełeczko- Rose, kochanie... Wyjdziesz za mnie?
Przez chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Aż w końcu spojrzałam na innych gości. Patrzyli na nas uśmiechnięci. Zerknęłam na Michaela. Ręce mu się trzęsły.
-Tak Michael. Wyjdę- z oczu pociekły mi łzy szczęścia.
Założył mi obrączkę i przytulił mocno.
-Zgodziła się! Zgodziła!- krzyczał.
Wszyscy wstali i zaczęli klaskać.
-Całuj! Całuj! Całuj!
Zaśmiałam się i pocałowałam Mika. Wróciliśmy do domu. Wszyscy już spali.
-Pójdę pod prysznic- odrzekłam.
-Dobrze skarbie.
Szybko się wykąpałam i wróciłam do sypialni. Mike wziął kąpiel w drugiej łazience. Przytuliłam się do niego.
-Dobranoc kochanie.
-Dobranoc misiaczku- odrzekłam i udałam się w krainę snów...


Pół roku później...

-Rose! Jak ty ślicznie wyglądasz!- krzyknęła Toya, kiedy zobaczyła mnie w sukni ślubnej.
-Dziękuję. Ty również.
-Czas iść, Gotowa?
-Jak nigdy dotąd- uśmiechnęłam się.
Wszedł mój tata.
-Idziemy?
Wzięłam głęboki oddech.
-Idziemy- przytaknęłam.
Złapałam go pod ramię i poszliśmy w stronę sali. Rozległa się muzyka i drzwi się powoli otworzyły. Na końcu stał Michael. Tak, mój Michael. Stanęliśmy już naprzeciw siebie. Ksiądz dopełnił formalności i...:
-Czy ty, Michaelu Josephie Jacksonie, bierzesz tę oto kobietę za żonę?
-Biorę- posłał mi czarujący uśmiech.
-A czy ty, Rose Morgan, bierzesz tego oto mężczyznę za męża?
-Tak, biorę.
Chwilka ciszy.
-A więc ogłaszam was mężem i żoną! Możesz pocałować pannę młodą.
Spojrzał mi głęboko w oczy.
-Czy pozwoli pani...?
Pokręciłam ze śmiechem głową.
-Nie gadaj, tylko całuj.
Nachylił się i pocałował mnie delikatnie, lecz namiętnie. Goście zaczęli wiwatować. Potem pojechaliśmy do hotelu na imprezę.
-Zdrowie młodej pary!- krzyknął Chris.
Impreza trwała do czwartej w nocy. W końcu poszliśmy do pokoju. Mike wziął mnie na ręce i przeniósł przez próg.
-Ja pójdę się wykąpać, a ty bądź grzeczny- odrzekłam.
-Zawsze jestem.
-Mhm- zaśmiałam się.
-Sugerujesz mi coś?
-Ja? Skądże.
Zamknęłam się w łazience. Wzięłam kąpiel i wyszłam ubrana w koszulkę na ramiączkach i spodnie do kolan.
-Twoja kolej.
-Już idę, pani Jackson.
Uśmiechnęłam się szeroko. Rose Jackson. Świetnie to brzmi. Położyłam się do łóżka i zamknęłam oczy. Po chwili poczułam, jak Michael obejmuje mnie w pasie i delikatnie całuje po szyi. Odwróciłam się w jego stronę. Jego oczy były pełne powagi i miłości. Ale reszta jego twarzy nie wyrażała żadnych uczuć. Nachylił się i mnie pocałował. Spędziliśmy romantyczną moc, a Mike... Ah, Mike był wobec mnie taki czuły i delikatny. Obudziłam się przytulona do mojego męża. Leżeliśmy twarzą do siebie, a ja wtulałam się w jego klatkę piersiową. Delikatnie musnęłam palcem jego szyję. Otworzył oczy.
-Cześć kochanie. Jak spałaś?- zapytał mnie.
-W twoich ramionach? Świetnie. A ty?
-Ja też- pocałował mnie w czoło.
-Co chcesz na śniadanie?
-Hmmm. Może naleśniki- odrzekłam, przeciągając się.
-Dla mojej królowej wszystko.
W tym czasie, kiedy Michael zamawiał jedzenie, poszłam się ubrać i oporządzić. Tak minęły dwa tygodnie. Pewnego dnia gorzej się czułam. Miałam mdłości i zawroty głowy. Postanowiłam zrobić test ciążowy. Cóż, nigdy nie zaszkodzi, prawda? Poczekałam parę minut i spojrzałam na wynik. Dwie kreski, dwie kreski. Powtarzałam to jak mantrę. Trzeba powiedzieć Mikowi. Tylko czy się ucieszy? Zastałam go w salonie. Siedział nad nową piosenką.
-Michael?
-Tak kotku?
-Możemy porozmawiać?- zapytałam.
-Jasne. Siadaj- poklepał miejsce obok siebie- O co chodzi?
-Pamiętasz naszą noc poślubną?
-Oczywiście. Jak mógłbym zapomnieć?
-To... Teraz są tego efekty...
-O czym ty mówisz?- uśmiechnął się.
Wzięłam głęboki oddech.
-Jestem w ciąży.
-Naprawdę?
-Tak Michael. Będziesz tatusiem.
-Będę ojcem... O rany! Będę ojcem! Będę miał własne dziecko!
Zaczął skakać po pokoju i krzyczeć w niebo głosy.
-No już. Uspokój się. Bo zdemolujesz dom- zaśmiałam się.
-Boże, jak ja cię kocham.
-Ja ciebie też.
-Pójdę zadzwonić do rodziny.
I pobiegł. Kochałam tego wariata. Całym sercem. Myślałam, że będziemy szczęśliwi do końca świata. Myliłam się...

4 komentarze:

  1. Moja ty Pisarko <3

    Post jest cudowny. Chyba mój ulubiony <3 Och... te przygotowanie do ślubu xD Genialne :* Nom i ciągle się zastanawiam co będzie dalej, skoro podobno Rose się myliła... Jak to? Co dalej? Pisz mi, bo jak nie to.... idę się pociakać pociakiem xD <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu ja mam wrazenie ze ona poroni :/

    OdpowiedzUsuń
  3. #karmie NIE MOŻE PORONIĆ. Rozumiesz? ;----; jezuuu umarła normalnie <3

    OdpowiedzUsuń