Ujrzeliśmy Josepha.
-Co tu się dzieje?!
Michael stanął między nami.
-Co ona tu robi?!
-Rose jest moim gościem.
-Co takiego?! Wynoś się!- zwrócił się do mnie.
-Nie!- uparł się Mike.
Joseph spojrzał na swojego syna.
-No no. Widzę, że komuś głosik siada. A wiesz co to znaczy, prawda?
Mike spuścił głowę.
-Wiem, ale mam to w nosie! Tak samo, jak twoje polecenia!
-Jeszcze się doigrasz!
Michael zamknął mu drzwi przed nosem. Podeszłam do niego powoli i położyłam dłoń na jego ramieniu.
-Michael? Co on miał na myśli?
Westchnął, obrócił się w moją stronę, złapał mnie za ręce i spojrzał mi w oczy.
-On świetnie wie, że może zniszczyć moją karierę...
-Co? Nie pozwolę na to!
-Spokojnie.
-Spokojnie? Michael! On zniszczy to, w co zawsze wierzyłeś! On zniszczy muzykę!
-Nie zależy mi...
-Jak to ci nie zależy?! A gdyby chodziło mu o mnie?!
-Rose... To nie to samo...
-Michael, chociaż raz musisz pomyśleć o sobie.
-Ja tak nie potrafię...
-Potrafisz. Wierzę w ciebie...
Powiedziawszy to, pocałowałam go w policzek i wyszłam. W końcu nadeszły święta. Mieliśmy je spędzić u Michaela. Jego głos się polepszył. Zapukałam do drzwi. Otworzył mi mój przyjaciel.
-Wchodź, bo zmarzniesz.
-Rose, jak miło cię widzieć!- zakrzyknęła Pani Jackson.
-I wzajemnie.
-Chodź do salonu.
Całe rodzeństwo Jacksonów było w komplecie. Brakowało tylko ojca Michaela. Nie ukrywałam, że wcale mi to nie przeszkadzało. Usiadłam z Mikiem na kanapie. Przyniósł mi kakao i patrzyliśmy, jak jego bratankowie rozrywają kolorowy papier, okrywający zawartość prezentu.
-Dla ciebie mam coś na górze- szepnął mi do ucha.
Kiedy wszyscy byli zajęci, Mike wziął mnie za rękę i zaprowadził na piętro. W jego pokoju było ciemno. Paliła się tylko mała świeczka, która dodawała wyłącznie nastroju. Stanęliśmy pod oknem.
-Spójrz w górę- szepnął.
Mój wzrok powędrował ku górze i zatrzymał się na jemiole. Potem skierowałam spojrzenie na Michaela.
-Wesołych świąt Rose.
-Wesołych świąt Mike.
Nachylił się delikatnie i lekko mnie pocałował. Nieśmiało chciał objąć mnie w pasie, ale widziałam, że się wahał. Złapałam jego dłonie i je tam położyłam, a sama zarzuciłam mu ręce na szyję. Przycisnął mnie mocniej do siebie i westchnął zadowolony. Kiedy czuł, że nasz pocałunek ma zaraz się skończyć, całował mnie jeszcze raz. W końcu odsunęliśmy się od siebie. Jednak dalej pozostawałam w jego objęciach.
-Może zejdźmy do nich. Mama zacznie się martwić- uśmiechnął się.
Wziął mnie za rękę i razem poszliśmy do salonu. Usiedliśmy i słuchaliśmy opowieści świątecznych. Oparłam głowę na ramieniu Michaela.
-Śpisz?- zapytał mnie.
-Nie...- odparłam zmęczona.
-Widzę, że jesteś padnięta. Chodź.
Mike zaprowadził mnie do swojego pokoju. Dał mi swoją koszulę, która po ubraniu sięgała mi do połowy ud. Oczywiście wcześniej wzięłam prysznic. Położyłam się w łóżku obok niego. Spojrzał mi w oczy i pogłaskał po policzku.
-Nie żałujesz?- zapytał.
-Niby czego?
-No wiesz... Naszego pocałunku...
-Nie, nie żałuję. A ty?
-Ja też nie.
Nagle zza okna usłyszeliśmy:
-Boże! Pocałujecie się w końcu, czy nie?!
Michael wstał, otworzył okno i zobaczył Janet.
-A ty co tu robisz?!
-Ja? Nic... Tak tylko... Zrywam gruszki!
Zatrzasnął okno i usiadł na brzegu łóżka.
-Skarbie, co się stało?- zapytałam.
-Wszyscy mi mówili, że nigdy nikt mnie nie pokocha... Mieli rację...
-Słucham? O czym ty mówisz?
-O czym? Rose, czy ty naprawdę mnie kochasz? Traktujesz nas poważnie?
-Oczywiście. Sądzisz, że gdybym cię nie kochała, to pocałowałabym cię w wigilię?
-Może zrobiłaś to tylko z powodu jemioły.
-Jemioła tylko pomogła mi w wyznaniu ci uczuć.
-Serio?
-Oczywiście, że tak. Udowodnić ci, że cię kocham?
Mike zawahał się, więc przysunęłam się do niego i namiętnie pocałowałam.
-Teraz już mi wierzysz?
-Teraz już tak...
-I jeżeli kiedykolwiek powiesz, że nie zasługujesz na miłość, to więcej cię nie pocałuję. Jasne?
-Nie żałujesz?- zapytał.
-Niby czego?
-No wiesz... Naszego pocałunku...
-Nie, nie żałuję. A ty?
-Ja też nie.
Nagle zza okna usłyszeliśmy:
-Boże! Pocałujecie się w końcu, czy nie?!
Michael wstał, otworzył okno i zobaczył Janet.
-A ty co tu robisz?!
-Ja? Nic... Tak tylko... Zrywam gruszki!
Zatrzasnął okno i usiadł na brzegu łóżka.
-Skarbie, co się stało?- zapytałam.
-Wszyscy mi mówili, że nigdy nikt mnie nie pokocha... Mieli rację...
-Słucham? O czym ty mówisz?
-O czym? Rose, czy ty naprawdę mnie kochasz? Traktujesz nas poważnie?
-Oczywiście. Sądzisz, że gdybym cię nie kochała, to pocałowałabym cię w wigilię?
-Może zrobiłaś to tylko z powodu jemioły.
-Jemioła tylko pomogła mi w wyznaniu ci uczuć.
-Serio?
-Oczywiście, że tak. Udowodnić ci, że cię kocham?
Mike zawahał się, więc przysunęłam się do niego i namiętnie pocałowałam.
-Teraz już mi wierzysz?
-Teraz już tak...
-I jeżeli kiedykolwiek powiesz, że nie zasługujesz na miłość, to więcej cię nie pocałuję. Jasne?
-Jasne- zaśmiał się- Ale dlaczego akurat ja?
-Bo jesteś wyjątkowy.
-Wyjątkowy?
-Tak. Jako jedyny mój znajomy, nie chcesz mnie wykorzystać. No chyba że się mylę...
Spuściłam głowę. Michael przysunął się do mnie, złapał moją twarz w dłonie i powiedział:
-Nigdy bym tego nie zrobił. Kocham cię.
Przytuliłam się do niego i zasnęłam. Obudziłam się sama. W łóżku go nie było. Na stoliku leżała karteczka.
"Witaj kochanie. Wybacz, że uciekłem, ale musiałem jechać do studia. Wrócę niedługo. Śniadanie masz przyszykowane na dole. Kocham cię!
P.S. Uważaj na Jerma. Pewnie będzie chciał cię poderwać.
Uśmiechnęłam się do siebie w duchu i zeszłam ubrana do kuchni. Kiedy piłam kawę, poczułam czyjeś dłonie na biodrach. Z początku myślałam, że to Michael, ale się pomyliłam.
-Cześć piękna.
-Jermaine?
-Owszem. Dasz buziaczka swojemu chłopakowi?
-Nie jesteś moim chłopakiem.
-Tak? A kto nim jest. Podobno któryś z nas. To Tito? Randy?!
-To... Michael...
Spojrzał na mnie zdziwiony, a po chwili zaczął się śmiać.
-Michael?! Hahah! Dobre sobie! Przed sobą masz prawdziwego faceta. Zostaw go i chodź ze mną.
Zaczął się do mnie zbliżać. Nagle w drzwiach stanął Michael. Spojrzał na brata spojrzeniem mordercy. Szybko do niego podbiegłam i schowałam się za nim.
-Mike, to nie tak jak myślisz...- zaczęłam.
-Wszystko wiem skarbie. Nie musisz się tłumaczyć. Pozwól tylko, że obiję mu mordę.
-Nie! Michael, nie rób tego!
-Spokojnie. Idź do pokoju. To zajmie tylko chwilę.
-Nie!
Janet zaczęła mnie zabierać na górę. Zamknęła nas w pokoju. Zaczęłam cicho szlochać.
-Wszystko będzie dobrze. Oni muszą walczyć o swoje. Zawsze tak było.
-Ale boje się, że Michaelowi coś się stanie.
-Nie stanie. Wszystko z nim będzie w porządku.
Nagle drzwi do pokoju się otworzyły. Wszedł Mike. Rzuciłam mu się na szyję i mocno uściskałam.
-Nie rób tego wiecej, dobrze?
-Dobrze kochanie. Przepraszam. Zdenerwowałem się.
Głaskał mnie po włosach i uspokajał. Nagle zobaczyłam, że ze skroni leci mu krew.
-Chodź, pokażesz gdzie masz apteczkę.
Wzięłam go za rękę i zeszliśmy na dół. Zaczęłam mu przemywać ranę.
-Niech lepiej Jerm się tu nie pokazuje. Bo przysięgam, że jak go zobaczę...
-Obiecałeś mi.
-Wybacz. Teraz dotrzymam słowa.
-Mam nadzieję. Nieźle oberwałeś mój obrońco- cmoknęłam go w usta.
-Dla ciebie wszystko.
Nagle na blat wskoczyła Millie. Potem weszła Mikowi na ramiona. To było takie słodkie.
-Jak wy rozkosznie wyglądacie.
Kiedy zbierałam resztę plastrów do apteczki, Michael złapał mnie za rękę.
-Wyjedź ze mną.
-Dokąd?
-Jeszcze nie wiem. Ale napewno coś znajdę.
-A co z Millie?
-Janet się nią zajmie. Nie wyjedziemy na długo. Proszę.
Po dłuższym zastanowieniu pomyślałam, że warto by spędzić czas tylko we dwoje.
-Niech ci będzie.
-Kocham cię.
Cmoknął mnie gwałtownie w usta i pobiegł do auta.
-A ty gdzie?!
-Niedługo wrócę!
I odjechał. Usiadłam u niego w pokoju i zaczęłam szkicować jego, kiedy pierwszy raz się zobaczyliśmy. Nagle mój telefon zaczął dzwonić...
No to się nazywa mistrzowskie napisanie rozdziału <3
OdpowiedzUsuńSama słodycz, chcę dalej! Pisz bo mnie tak wciągnęło że wyjść nie umiem xD Pozdrawiam... wiesz kto xD