sobota, 31 stycznia 2015

Przypadkowa Notka nr. 4

Notka namber cztery. Ta mi się w ogóle nie udała. Masakra jakaś. Mimo tego... Zapraszam do czytania i komentowania. 
**************************************************


-Weźmiesz go na plac, żeby się trochę pobawił?- zapytał mnie Tito. 
-Znów? Był wczoraj- nie ukrywałem, że nie przepadałem za zabieraniem go tam. 
-Proszę. 
Spojrzałem na niego. Mój starszy brat złożył ręce, jak do modlitwy i czekał na moją decyzję. 
-Eh. No dobra. 
-Dzięki Mike. Jesteś wielki. 
Wziąłem TJ'a na plac zabaw. Kiedy usiadłem na ławce, zobaczyłem, że poszedł się bawić z jakaś dziewczynką. Mały podrywacz. Dostrzegłem, że kurteczka spadała mu z ramion, więc podszedłem do niego, kucnąłem i zacząłem mu ją poprawiać. Niestety coś z zamkiem się zacięło. 
-Pomóc?- usłyszałem nad głową. Spojrzałem tam i ujrzałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Uśmiechała się czarująco. Kucnęła obok mnie i zaczęła kombinować coś przy zamku. Potem wstaliśmy na równe nogi. 
-Dziękuję- powiedziałem. 
-To drobiazg. Widzę, że nasi podopieczni się polubili. 
-Owszem. To pani siostra? 
-Tak. Lilly zawsze wolała grać w piłkę niż bawić się lalkami. Ma to chyba po mnie. A to pana braciszek? 
-Nie. To mój bratanek. A tak poza tym to jestem Michael. Michael Jackson. 
-Rose Parker. 
-Miło mi poznać. 
-I wzajemnie. 
-Usiądźmy. 
Zajęliśmy miejsce na ławce i zaczęliśmy gawędzić. 
-Czyli jesteś piosenkarzem? 
-Powiedzmy. Nie jestem aż tak sławny. Ale staram się jak mogę. A ty czym się zajmujesz? 
-Ja studiuję na Akademii Malarskiej. Wiem, że to nie jest dobry zawód ale robię to co kocham. 
-O to chodzi. Ja tak samo. Mógłbym pójść na mechanika, konstruktora, nauczyciela albo informatyka ale to nie jest to, co sprawia mi radość. 
Spojrzałem na zegarek. Była prawie dwudziesta.
-Trzeba by się zbierać- odrzekłem.
-Racja. Miło mi się z tobą rozmawiało. 
-Mi z tobą również. 
-Może się jeszcze spotkamy. 
-Mam nadzieję. To cześć. 
-Cześć...
Wbiegłem do domu cały w skowronkach. 
-A tobie co się stało?- zapytał mnie brat. 
-A nic. Będę zabierał TJ'a na plac, kiedy będziesz chciał. Tylko daj znać. Mogę nawet jutro. 
Patrzył na mnie zszokowany. Poszedłem pod prysznic i położyłem się spać. Następnego dnia również zabrałem bratanka do piaskownicy. Rose już tam siedziała. 
-Cześć. 
-O hej. 
-Mogę się dosiąść? 
-Jasne. Do tej pory strasznie się nudziłam. Miła odmiana. 
Uśmiechnąłem się. 
-Jesteś tutaj codziennie?
-Owszem. Mamy z Lilly taki mały układ. Ja zabieram ją codziennie do parku, a ona nie podbiera mi rzeczy i nie wchodzi do pokoju. Proste. 
-I pomysłowe. 
-Owszem. 
Niedługo miał być sylwester. A gdyby tak...
-Może wpadniesz do nas na sylwestra?- uprzedziła mnie. 
-Z TJ'em? 
-Jasne. 
-Z miła chęcią. O której mam być?
-Myślę, że koło dwudziestej drugiej wystarczy. 
-Zgoda. 
Pogadaliśmy jeszcze i wróciliśmy do domu. Nadszedł ten dzień. 31 grudnia. Zakładałem koszulę i krawat. TJ siedział grzecznie i oglądał bajkę. 
-No maluchu. Idziemy dzisiaj do Rose. Proszę. Zachowuj się. Byle jak ale się zachowuj- puściłem mu oczko. Podjechałem pod wskazany adres i zapukałem. Otworzyła mi Rose. Miała na sobie sweter i jeansy. Ja czarne rurki i koszule z czarnym krawatem. 
-Wreszcie jesteście. Wchodźcie. 
Weszliśmy i TJ od razu poszedł bawić się z Lilly. Miałem dla Rose super drogiego szampana. Kiedy zamknęła drzwi, wyjąłem go zza pleców. 
-O matko. Michael, nie musiałeś. 
-To prawda. Ale sylwester powinien być udany. 
-Co racja to racja. Chodź do salonu. 
W pokoju stała kanapa, a przed nią palił się kominek z powieszonym nad nim telewizorem. 
-Chcesz coś do picia? 
-Nie dziękuje. 
W końcu Rose wyszła z kuchni i dołączyła do mnie. 
-Przepraszam, że zapytam ale... Gdzie są wasi rodzice? 
-Opiekuje się nami tylko mama. Musiała zostać dzisiaj w pracy. Ma nocny dyżur w szpitalu. 
-Przykro mi. 
-E tam. Ty mi to rekompensujesz. 
Uśmiechnąłem się szeroko. 
-Michael?
-Tak?
-Czy ty masz kreski? 
-Owszem. Nie podobają ci się?
-Są genialne! Ja nawet nie umiem takich zrobić. Może ty jesteś makijażystą, co? 
-Nic mi o tym nie wiadomo. 
Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy sobie przez jakiś czas. 
-Michael. Za dziesięć dwunasta. Może przyszykuje kieliszki. 
-Pomogę ci. 
Poszliśmy do kuchni. Nagle zadzwonił jej telefon. 
-Halo? Co? Tak. Już lecę. 
Rozłączyła się. 
-Michael przepraszam. Muszę jechać do szpitala. 
-Pojadę z tobą. 
Wzięliśmy dzieciaki i wsiedliśmy do auta. Kiedy byliśmy juz w szpitalu, Rose wbiegła do jakiegoś pokoju i wyszła z niego w fartuchu. Poszedłem za nią i zobaczyłem... Jakieś małe dziecko.  Reanimowali je. Po chwili zrezygnowali i zaczęli wychodzić z sali. Nie wytrzymałem. Ze łzami w oczach Wbiegłem tam, zamknąłem drzwi i zacząłem je reanimować na własną rękę. Nagle podeszła do mnie Rose. Nie zdążyła jeszcze wyjść razem z matką. 
-Michael, co robisz?!
-Nie dam mu tak odejść! Dawaj mały! Żyj! No dalej! Rose, daj mi defibrylator! Strzelam! Uwaga! 
Nagle jego serce zaczęło pracować. Odpadłem na ziemię cieżko oddychając. 
-Nieźle mały. Chodź ze mną- powiedziała jej mama. 
Zabrała mnie do pokoju dla lekarzy i dała wody. 
-Skąd wiedziałeś co zrobić?
-Mam zrobiony kurs pierwszej pomocy. Taki bardziej zaawansowany. 
-Eh. No dobrze. Rose, możecie juz wracać. Damy sobie radę. 
Przebrała się i wróciliśmy. 
-To było bardzo głupie z twojej strony. 
Spuściłem głowę. 
-Wiem... Ale mi się udało. 
-Niby racja. Zepsułam ci sylwestra. Przepraszam. 
-To nic. Szampan nie zniknął. 
Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy wróciliśmy, dzieciaki poszły spać, a my usiedliśmy w salonie na kanapie z rozpalonym kominkiem i szampanem. 
-Za udany rok- wzniosła toast. 
-Za udany rok- zawtórowałem jej. 
Zanim się obejrzałem, było już rano. Leżałem na kanapie opatulony kocem. Wyczułem z kuchni miły zapach. Wstałem i poszedłem za nim. 
-Dzień dobry- uśmiechnęła się. 
-Dzień dobry. Co tam pichcisz?
-Jajecznicę z bekonem. 
-Pomóc ci? 
-Nie musisz. Siadaj. Zaraz skończę. 
Zająłem miejsce przy stole. 
-Dzieciaki jeszcze śpią? 
-Tak. Aniołeczki zasnęły i dalej śpią. 
-Śpiochy małe. 
Rose podała mi śniadanie i usiadła naprzeciwko. 
-Smacznego. 
-Wzajemnie- posłałem jej uśmiech. 
Po jakimś czasie usłyszałem TJ'a. 
-Obudził się. Zaraz wrócę. 
Wziąłem mojego bratanka na ręce i zszedłem z nim na dół. Rose podeszła i wzięła go ode mnie. 
-A kto to się obudził? Jesteś głodny?
-On zawsze jest- zaśmiałem się.  
Trzepnęła mnie żartobliwie w brzuch. Oczywiście zrobiła to delikatnie. 
-Co on lubi jeść?
-Rożnie. Najczęściej jada owoce. 
-Zaraz coś znajdziemy. 
Oparłem się o blat i obserwowałem ją.  Zafascynowało mnie jej podejście do dzieci...

11 komentarzy:

  1. Co to za czary z kolorem tekstu? Jak blog się otwiera to jest czarny i prawie go nie widać, a jak w notkę się wchodzi to jest biały.

    OdpowiedzUsuń
  2. I Kolejne genialne opowiadanie. Mi aż jest wstyd. Ty masz taki talent a ja co, ach szkoda gadac. Cudowna i już sam nie wiem czy ta była lepsza czy ta pierwsza. Obie były genialne. WSZYSTKIE BYŁY GENIALNE.
    Pozdrawiam. Mike

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aj tam. Piszę z nudów. Ty też masz ogromny talent. Czekam i czekam, aż coś się w końcu u ciebie pojawi <3 uwielbiam go i Ciebie też. Jesteś dla mnie wzorem :3

      Usuń
    2. W takim razie zapraszam na http://true-and-big-love.blogspot.com/. Pojawiła sie nowa notka.

      Usuń
    3. Chętnie zajrzę :3 może się czegoś nauczę od cb :)

      Usuń
    4. To raczej ja powinienem się nauczyć czegoś od ciebie.
      Pozdrawiam. Mike

      Usuń
    5. Raczej na odwrót :3
      ~Bunia

      Usuń
    6. oboje mamy trohcę talentu lepiej, bo zaraz karatka będzie musiała mnie wywieź do szpitala, bo przez śmiech nie mogę oddychać.
      Więc i ty i ja mamy talent, teraz stoi?
      ~` Michael

      Usuń
    7. Stoi :) Dopowiedziałabym coś jeszcze, ale nie chcę ciągnąć tej "kłótni" XD Nowa notka będzie albo jeszcze dzisiaj albo jutro wcześnie, jakbyś był zainteresowany

      Usuń