Oto fragment innego opowiadania. Nadrabiam teraz, bo tak jak mówiłam w tamtej notce, zawieszam bloga. Za jakiś tydzień może dam wam znać, co dalej. A na razie Enjoy :)
*********************************************************************
*********************************************************************
-Rose,
bierzesz dzisiaj Damona?
-Damona?
Liz, proszę cię. Wiesz, że jeżdżę tylko na Castielu.
-Ty i ten
twój arab. No dobrze, ale weź dzisiaj kowbojskie siodło, okej?
-Niech ci
będzie.
Dobra. Może
od początku. Na imię mam Rose, nazwisko Morgan. Wiek? Dwadzieścia lat. W
związku? Nie. Faceci mnie odrzucają. No, może nie wszyscy. Ja i moja
przyjaciółka Liz uwielbiamy Brad’a Pitt’a. Hobby? Jeździectwo. Mój tata jest
producentem muzycznym, więc mamy pieniądze. W stajni mam swojego konia.
Castiela. Jest to czarny koń Arabski.
-Rose. Mogę
cię prosić?- mój zaprzyjaźniony instruktor.
-Słucham
Pana.
-Chyba
wiesz, że stajnia ma problemy finansowe, prawda?
-Wiem.
-Jutro
przyjdzie pewien człowiek. Obejrzy ją i może zechce nam pomóc. Oprowadzisz go,
dobrze?
-Dobrze.
-Okej. To
miłej jazdy.
-Dziękuję.
Po
trzygodzinnej jeździe wróciłam do domu.
-Jak było?-
zapytał mnie tata.
-Świetnie.
Castiel jest coraz silniejszy.
Położyłam
się do łóżka i zasnęłam. Następnego dnia koło trzynastej, czyściłam Castiela.
Wtedy usłyszałam:
-Śliczny
koń.
Odwróciłam
się i zobaczyłam młodego, ciemnoskórego mężczyznę z kręconymi włosami w kolorze
nocy.
-Dziękuję.
-Ma jakieś
imię?
-Castiel. A
pan to…?
-Michael
Jackson. Przyszedłem obejrzeć stajnię.
-A, to pana
miałam oprowadzić.
-Żaden pan.
Po prostu Michael- uśmiechnął się słodko.
-Dobrze,
więc to ciebie miałam oprowadzić.
-Na to
wygląda.
Wyszłam z
boksu Castiela i zaczęłam chodzić z Michaelem po ośrodku.
-Tu jest
hala, gdzie jeździmy w czasie złej pogody.
Poszliśmy na
dwór.
-Tu jest padok,
a tam dalej trzymamy siano. Z drugiej strony mamy parkour.
-Hm. Bardzo
tu fajnie. A macie tor wyścigowy?
-Jest z
drugiej strony ulicy.
-To zrobimy
tak: jeżeli ze mną wygrasz, to dofinansuję utrzymanie stajni, zgoda?
-Zgoda. Ile
okrążeni?
-Cztery. Spotkamy
się przy starcie.
Wzięłam
Castiela, osiodłałam go, ubrałam toczek i poszłam w umówione miejsce. Michael
już tam czekał na Zeusie.
-Gotowa?
Wsiadłam.
-Jeszcze
jak.
-Trzy, dwa,
jeden… START!
Polecieliśmy
cwałem. Michael był na początku na prowadzeniu, ale pod koniec trzeciego
okrążenia przegoniłam go.
-No ładnie.
Gratuluję- podał mi rękę.
-To co?
Rozumiem, że…
-Tak. Będę
dofinansowywał stajnię. Czyli będziemy się widywali częściej- puścił mi oczko.
-Najwyraźniej.
Nagle
Castiel popchnął mnie lekko bokiem i wpadłam na Mika.
-Ostrożnie
księżniczko- złapał mnie i założył kosmyk włosów za ucho. Mimowolnie się
zarumieniłam. Stanęłam prosto.
-To co?
Widzimy się…
-Jutro-
dokończył.
-Jutro?
-Tak.
Przyjadę podpisać papiery. Takie tam duperele. A właśnie. Nie zapytałem, jak
masz na imię.
-Rose.
-Więc miło
im poznać.
Uśmiechnęłam
się i odprowadziliśmy konie do boksów. Wróciłam do domu. Następnego dnia
szkoła. Spakowałam książki i położyłam się spać. Jutro nasz przyjaciel (mój i
Liz) Max, miał występ. Jaki? Męskich zespołów Acapella. Sami musieli być
instrumentami. Oglądaliście „Pitch Perfect”? No właśnie. Rano, kiedy otworzyłam
oczy, troszeczkę zbladłam. Była za piętnaście ósma. Szybko się ubrałam,
umalowałam i wybiegłam.
-Max, dasz
radę- mówiła mu Liz.
-No nie
wiem. A jak zapomnę kroków? Albo pomylę tonację?
Dała mu z
liścia w policzek.
-Nie mów
tak. Dasz radę i koniec.
-Podobno ma
być na widowni jakiś muzyk.
-Oj tam.
Spodoba mu się.
Zaczęła
lecieć muzyka. Max wbiegł na scenę, a ja i Liz zajęłyśmy miejsca dla widzów.
-Nieźle im
idzie, nieprawdaż?- usłyszałam męski głos nad swoim uchem. Odwróciłam się do
tyłu.
-Michael? Co
ty tu robisz.
-Wasza
szkoła mnie zaprosiła.
-Czekaj,
czekaj. Ty jesteś tym muzykiem?
-Zgadza się.
Jestem zachwycony tym występem.
-Heh. A Max
tak się bał, że ci się nie spodoba.
-Niepotrzebnie.
Ja nie gryzę. Nie ma się czego obawiać- uśmiechnął się.
-Miejmy
nadzieję.
-A właśnie,
Rose. Czy nie poszłabyś ze mną do kina w sobotę?
-Jasne. Z
miłą chęcią.
Przez resztę
pokazu nic nie mówiliśmy. Czasem tylko zerkałam na Mika, a on na mnie i
posyłaliśmy sobie uśmiechy. Co, jak co, ale jego był zniewalający. Po
wszystkim, ja i Liz poszłyśmy za kulisy do Maxa.
-Było
świetnie!- krzyknęła Liz i rzuciła się Maxowi na szyję. Odsunęli się od siebie
i zarumienili.
-Tylko mam
nadzieję, że temu muzykowi się podobało.
-I to jak-
usłyszeliśmy.
Odwróciłam
się. Michael szedł z rękoma za plecami.
-P-Pan
M-Michael Jackson… -mój przyjaciel zaniemówił.
-Zgadza się.
I powiem ci, że naprawdę masz talent.
Max nie mógł
wydusić słowa.
-On tak
zawsze?- szepnął mi do ucha.
-Raczej nie.
Chyba jest w szoku.
Podeszłam do
niego i trzepnęłam z liścia w twarz.
-Auć- syknął
pod nosem Mike, widząc jak Max obrywa.
-Max!
Ogarnij się!
-Nie
musiałaś tak mocno bić- rozmasowywał policzek.
-Jeżeli
uderzyłam, to znaczy, że musiałam...
Genialne opowiadanie. Naprawdę piszesz ciekawe opowiadania i z miłą chęcią je czytam.
OdpowiedzUsuńP.S A poprzednie opowiadanko dokończysz? Tak sie tylko pytam
Pozdrawiam. Mike
Może dokończę. Jeżeli będziecie chcieli to nie ma problemu. Tylko musicie mi dać znać :)
UsuńTo dokończ ja czekam. I z resztą na pewno wiele osób by chciało przeczytać ciąg dalszy, bo masz talent dziewczyno. Naprawdę masz dar. Więc czekamy,
UsuńPozdrawiam. MIke
To jutro postaram się coś popisać, jak wrócę z koni. :) miło mi, że jednak podobają wam się moje wypociny :3
Usuń