Notka namber cztery. Ta mi się w ogóle nie udała. Masakra jakaś. Mimo tego... Zapraszam do czytania i komentowania.
**************************************************
-Znów? Był wczoraj- nie ukrywałem, że nie przepadałem za zabieraniem go tam.
-Proszę.
Spojrzałem na niego. Mój starszy brat złożył ręce, jak do modlitwy i czekał na moją decyzję.
-Eh. No dobra.
-Dzięki Mike. Jesteś wielki.
Wziąłem TJ'a na plac zabaw. Kiedy usiadłem na ławce, zobaczyłem, że poszedł się bawić z jakaś dziewczynką. Mały podrywacz. Dostrzegłem, że kurteczka spadała mu z ramion, więc podszedłem do niego, kucnąłem i zacząłem mu ją poprawiać. Niestety coś z zamkiem się zacięło.
-Pomóc?- usłyszałem nad głową. Spojrzałem tam i ujrzałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Uśmiechała się czarująco. Kucnęła obok mnie i zaczęła kombinować coś przy zamku. Potem wstaliśmy na równe nogi.
-Dziękuję- powiedziałem.
-To drobiazg. Widzę, że nasi podopieczni się polubili.
-Owszem. To pani siostra?
-Tak. Lilly zawsze wolała grać w piłkę niż bawić się lalkami. Ma to chyba po mnie. A to pana braciszek?
-Nie. To mój bratanek. A tak poza tym to jestem Michael. Michael Jackson.
-Rose Parker.
-Miło mi poznać.
-I wzajemnie.
-Usiądźmy.
Zajęliśmy miejsce na ławce i zaczęliśmy gawędzić.
-Czyli jesteś piosenkarzem?
-Powiedzmy. Nie jestem aż tak sławny. Ale staram się jak mogę. A ty czym się zajmujesz?
-Ja studiuję na Akademii Malarskiej. Wiem, że to nie jest dobry zawód ale robię to co kocham.
-O to chodzi. Ja tak samo. Mógłbym pójść na mechanika, konstruktora, nauczyciela albo informatyka ale to nie jest to, co sprawia mi radość.
Spojrzałem na zegarek. Była prawie dwudziesta.
-Trzeba by się zbierać- odrzekłem.
-Racja. Miło mi się z tobą rozmawiało.
-Mi z tobą również.
-Może się jeszcze spotkamy.
-Mam nadzieję. To cześć.
-Cześć...
Wbiegłem do domu cały w skowronkach.
-A tobie co się stało?- zapytał mnie brat.
-A nic. Będę zabierał TJ'a na plac, kiedy będziesz chciał. Tylko daj znać. Mogę nawet jutro.
Patrzył na mnie zszokowany. Poszedłem pod prysznic i położyłem się spać. Następnego dnia również zabrałem bratanka do piaskownicy. Rose już tam siedziała.
-Cześć.
-O hej.
-Mogę się dosiąść?
-Jasne. Do tej pory strasznie się nudziłam. Miła odmiana.
Uśmiechnąłem się.
-Jesteś tutaj codziennie?
-Owszem. Mamy z Lilly taki mały układ. Ja zabieram ją codziennie do parku, a ona nie podbiera mi rzeczy i nie wchodzi do pokoju. Proste.
-I pomysłowe.
-Owszem.
Niedługo miał być sylwester. A gdyby tak...
-Może wpadniesz do nas na sylwestra?- uprzedziła mnie.
-Z TJ'em?
-Jasne.
-Z miła chęcią. O której mam być?
-Myślę, że koło dwudziestej drugiej wystarczy.
-Zgoda.
Pogadaliśmy jeszcze i wróciliśmy do domu. Nadszedł ten dzień. 31 grudnia. Zakładałem koszulę i krawat. TJ siedział grzecznie i oglądał bajkę.
-No maluchu. Idziemy dzisiaj do Rose. Proszę. Zachowuj się. Byle jak ale się zachowuj- puściłem mu oczko. Podjechałem pod wskazany adres i zapukałem. Otworzyła mi Rose. Miała na sobie sweter i jeansy. Ja czarne rurki i koszule z czarnym krawatem.
-Wreszcie jesteście. Wchodźcie.
Weszliśmy i TJ od razu poszedł bawić się z Lilly. Miałem dla Rose super drogiego szampana. Kiedy zamknęła drzwi, wyjąłem go zza pleców.
-O matko. Michael, nie musiałeś.
-To prawda. Ale sylwester powinien być udany.
-Co racja to racja. Chodź do salonu.
W pokoju stała kanapa, a przed nią palił się kominek z powieszonym nad nim telewizorem.
-Chcesz coś do picia?
-Nie dziękuje.
W końcu Rose wyszła z kuchni i dołączyła do mnie.
-Przepraszam, że zapytam ale... Gdzie są wasi rodzice?
-Opiekuje się nami tylko mama. Musiała zostać dzisiaj w pracy. Ma nocny dyżur w szpitalu.
-Przykro mi.
-E tam. Ty mi to rekompensujesz.
Uśmiechnąłem się szeroko.
-Michael?
-Tak?
-Czy ty masz kreski?
-Owszem. Nie podobają ci się?
-Są genialne! Ja nawet nie umiem takich zrobić. Może ty jesteś makijażystą, co?
-Nic mi o tym nie wiadomo.
Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy sobie przez jakiś czas.
-Michael. Za dziesięć dwunasta. Może przyszykuje kieliszki.
-Pomogę ci.
Poszliśmy do kuchni. Nagle zadzwonił jej telefon.
-Halo? Co? Tak. Już lecę.
Rozłączyła się.
-Michael przepraszam. Muszę jechać do szpitala.
-Pojadę z tobą.
Wzięliśmy dzieciaki i wsiedliśmy do auta. Kiedy byliśmy juz w szpitalu, Rose wbiegła do jakiegoś pokoju i wyszła z niego w fartuchu. Poszedłem za nią i zobaczyłem... Jakieś małe dziecko. Reanimowali je. Po chwili zrezygnowali i zaczęli wychodzić z sali. Nie wytrzymałem. Ze łzami w oczach Wbiegłem tam, zamknąłem drzwi i zacząłem je reanimować na własną rękę. Nagle podeszła do mnie Rose. Nie zdążyła jeszcze wyjść razem z matką.
-Michael, co robisz?!
-Nie dam mu tak odejść! Dawaj mały! Żyj! No dalej! Rose, daj mi defibrylator! Strzelam! Uwaga!
Nagle jego serce zaczęło pracować. Odpadłem na ziemię cieżko oddychając.
-Nieźle mały. Chodź ze mną- powiedziała jej mama.
Zabrała mnie do pokoju dla lekarzy i dała wody.
-Skąd wiedziałeś co zrobić?
-Mam zrobiony kurs pierwszej pomocy. Taki bardziej zaawansowany.
-Eh. No dobrze. Rose, możecie juz wracać. Damy sobie radę.
Przebrała się i wróciliśmy.
-To było bardzo głupie z twojej strony.
Spuściłem głowę.
-Wiem... Ale mi się udało.
-Niby racja. Zepsułam ci sylwestra. Przepraszam.
-To nic. Szampan nie zniknął.
Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy wróciliśmy, dzieciaki poszły spać, a my usiedliśmy w salonie na kanapie z rozpalonym kominkiem i szampanem.
-Za udany rok- wzniosła toast.
-Za udany rok- zawtórowałem jej.
Zanim się obejrzałem, było już rano. Leżałem na kanapie opatulony kocem. Wyczułem z kuchni miły zapach. Wstałem i poszedłem za nim.
-Dzień dobry- uśmiechnęła się.
-Dzień dobry. Co tam pichcisz?
-Jajecznicę z bekonem.
-Pomóc ci?
-Nie musisz. Siadaj. Zaraz skończę.
Zająłem miejsce przy stole.
-Dzieciaki jeszcze śpią?
-Tak. Aniołeczki zasnęły i dalej śpią.
-Śpiochy małe.
Rose podała mi śniadanie i usiadła naprzeciwko.
-Smacznego.
-Wzajemnie- posłałem jej uśmiech.
Po jakimś czasie usłyszałem TJ'a.
-Obudził się. Zaraz wrócę.
Wziąłem mojego bratanka na ręce i zszedłem z nim na dół. Rose podeszła i wzięła go ode mnie.
-A kto to się obudził? Jesteś głodny?
-On zawsze jest- zaśmiałem się.
Trzepnęła mnie żartobliwie w brzuch. Oczywiście zrobiła to delikatnie.
-Co on lubi jeść?
-Rożnie. Najczęściej jada owoce.
-Zaraz coś znajdziemy.
Oparłem się o blat i obserwowałem ją. Zafascynowało mnie jej podejście do dzieci...