sobota, 31 stycznia 2015

Przypadkowa Notka nr. 4

Notka namber cztery. Ta mi się w ogóle nie udała. Masakra jakaś. Mimo tego... Zapraszam do czytania i komentowania. 
**************************************************


-Weźmiesz go na plac, żeby się trochę pobawił?- zapytał mnie Tito. 
-Znów? Był wczoraj- nie ukrywałem, że nie przepadałem za zabieraniem go tam. 
-Proszę. 
Spojrzałem na niego. Mój starszy brat złożył ręce, jak do modlitwy i czekał na moją decyzję. 
-Eh. No dobra. 
-Dzięki Mike. Jesteś wielki. 
Wziąłem TJ'a na plac zabaw. Kiedy usiadłem na ławce, zobaczyłem, że poszedł się bawić z jakaś dziewczynką. Mały podrywacz. Dostrzegłem, że kurteczka spadała mu z ramion, więc podszedłem do niego, kucnąłem i zacząłem mu ją poprawiać. Niestety coś z zamkiem się zacięło. 
-Pomóc?- usłyszałem nad głową. Spojrzałem tam i ujrzałem najpiękniejszą dziewczynę na świecie. Uśmiechała się czarująco. Kucnęła obok mnie i zaczęła kombinować coś przy zamku. Potem wstaliśmy na równe nogi. 
-Dziękuję- powiedziałem. 
-To drobiazg. Widzę, że nasi podopieczni się polubili. 
-Owszem. To pani siostra? 
-Tak. Lilly zawsze wolała grać w piłkę niż bawić się lalkami. Ma to chyba po mnie. A to pana braciszek? 
-Nie. To mój bratanek. A tak poza tym to jestem Michael. Michael Jackson. 
-Rose Parker. 
-Miło mi poznać. 
-I wzajemnie. 
-Usiądźmy. 
Zajęliśmy miejsce na ławce i zaczęliśmy gawędzić. 
-Czyli jesteś piosenkarzem? 
-Powiedzmy. Nie jestem aż tak sławny. Ale staram się jak mogę. A ty czym się zajmujesz? 
-Ja studiuję na Akademii Malarskiej. Wiem, że to nie jest dobry zawód ale robię to co kocham. 
-O to chodzi. Ja tak samo. Mógłbym pójść na mechanika, konstruktora, nauczyciela albo informatyka ale to nie jest to, co sprawia mi radość. 
Spojrzałem na zegarek. Była prawie dwudziesta.
-Trzeba by się zbierać- odrzekłem.
-Racja. Miło mi się z tobą rozmawiało. 
-Mi z tobą również. 
-Może się jeszcze spotkamy. 
-Mam nadzieję. To cześć. 
-Cześć...
Wbiegłem do domu cały w skowronkach. 
-A tobie co się stało?- zapytał mnie brat. 
-A nic. Będę zabierał TJ'a na plac, kiedy będziesz chciał. Tylko daj znać. Mogę nawet jutro. 
Patrzył na mnie zszokowany. Poszedłem pod prysznic i położyłem się spać. Następnego dnia również zabrałem bratanka do piaskownicy. Rose już tam siedziała. 
-Cześć. 
-O hej. 
-Mogę się dosiąść? 
-Jasne. Do tej pory strasznie się nudziłam. Miła odmiana. 
Uśmiechnąłem się. 
-Jesteś tutaj codziennie?
-Owszem. Mamy z Lilly taki mały układ. Ja zabieram ją codziennie do parku, a ona nie podbiera mi rzeczy i nie wchodzi do pokoju. Proste. 
-I pomysłowe. 
-Owszem. 
Niedługo miał być sylwester. A gdyby tak...
-Może wpadniesz do nas na sylwestra?- uprzedziła mnie. 
-Z TJ'em? 
-Jasne. 
-Z miła chęcią. O której mam być?
-Myślę, że koło dwudziestej drugiej wystarczy. 
-Zgoda. 
Pogadaliśmy jeszcze i wróciliśmy do domu. Nadszedł ten dzień. 31 grudnia. Zakładałem koszulę i krawat. TJ siedział grzecznie i oglądał bajkę. 
-No maluchu. Idziemy dzisiaj do Rose. Proszę. Zachowuj się. Byle jak ale się zachowuj- puściłem mu oczko. Podjechałem pod wskazany adres i zapukałem. Otworzyła mi Rose. Miała na sobie sweter i jeansy. Ja czarne rurki i koszule z czarnym krawatem. 
-Wreszcie jesteście. Wchodźcie. 
Weszliśmy i TJ od razu poszedł bawić się z Lilly. Miałem dla Rose super drogiego szampana. Kiedy zamknęła drzwi, wyjąłem go zza pleców. 
-O matko. Michael, nie musiałeś. 
-To prawda. Ale sylwester powinien być udany. 
-Co racja to racja. Chodź do salonu. 
W pokoju stała kanapa, a przed nią palił się kominek z powieszonym nad nim telewizorem. 
-Chcesz coś do picia? 
-Nie dziękuje. 
W końcu Rose wyszła z kuchni i dołączyła do mnie. 
-Przepraszam, że zapytam ale... Gdzie są wasi rodzice? 
-Opiekuje się nami tylko mama. Musiała zostać dzisiaj w pracy. Ma nocny dyżur w szpitalu. 
-Przykro mi. 
-E tam. Ty mi to rekompensujesz. 
Uśmiechnąłem się szeroko. 
-Michael?
-Tak?
-Czy ty masz kreski? 
-Owszem. Nie podobają ci się?
-Są genialne! Ja nawet nie umiem takich zrobić. Może ty jesteś makijażystą, co? 
-Nic mi o tym nie wiadomo. 
Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy sobie przez jakiś czas. 
-Michael. Za dziesięć dwunasta. Może przyszykuje kieliszki. 
-Pomogę ci. 
Poszliśmy do kuchni. Nagle zadzwonił jej telefon. 
-Halo? Co? Tak. Już lecę. 
Rozłączyła się. 
-Michael przepraszam. Muszę jechać do szpitala. 
-Pojadę z tobą. 
Wzięliśmy dzieciaki i wsiedliśmy do auta. Kiedy byliśmy juz w szpitalu, Rose wbiegła do jakiegoś pokoju i wyszła z niego w fartuchu. Poszedłem za nią i zobaczyłem... Jakieś małe dziecko.  Reanimowali je. Po chwili zrezygnowali i zaczęli wychodzić z sali. Nie wytrzymałem. Ze łzami w oczach Wbiegłem tam, zamknąłem drzwi i zacząłem je reanimować na własną rękę. Nagle podeszła do mnie Rose. Nie zdążyła jeszcze wyjść razem z matką. 
-Michael, co robisz?!
-Nie dam mu tak odejść! Dawaj mały! Żyj! No dalej! Rose, daj mi defibrylator! Strzelam! Uwaga! 
Nagle jego serce zaczęło pracować. Odpadłem na ziemię cieżko oddychając. 
-Nieźle mały. Chodź ze mną- powiedziała jej mama. 
Zabrała mnie do pokoju dla lekarzy i dała wody. 
-Skąd wiedziałeś co zrobić?
-Mam zrobiony kurs pierwszej pomocy. Taki bardziej zaawansowany. 
-Eh. No dobrze. Rose, możecie juz wracać. Damy sobie radę. 
Przebrała się i wróciliśmy. 
-To było bardzo głupie z twojej strony. 
Spuściłem głowę. 
-Wiem... Ale mi się udało. 
-Niby racja. Zepsułam ci sylwestra. Przepraszam. 
-To nic. Szampan nie zniknął. 
Uśmiechnęła się do mnie. Kiedy wróciliśmy, dzieciaki poszły spać, a my usiedliśmy w salonie na kanapie z rozpalonym kominkiem i szampanem. 
-Za udany rok- wzniosła toast. 
-Za udany rok- zawtórowałem jej. 
Zanim się obejrzałem, było już rano. Leżałem na kanapie opatulony kocem. Wyczułem z kuchni miły zapach. Wstałem i poszedłem za nim. 
-Dzień dobry- uśmiechnęła się. 
-Dzień dobry. Co tam pichcisz?
-Jajecznicę z bekonem. 
-Pomóc ci? 
-Nie musisz. Siadaj. Zaraz skończę. 
Zająłem miejsce przy stole. 
-Dzieciaki jeszcze śpią? 
-Tak. Aniołeczki zasnęły i dalej śpią. 
-Śpiochy małe. 
Rose podała mi śniadanie i usiadła naprzeciwko. 
-Smacznego. 
-Wzajemnie- posłałem jej uśmiech. 
Po jakimś czasie usłyszałem TJ'a. 
-Obudził się. Zaraz wrócę. 
Wziąłem mojego bratanka na ręce i zszedłem z nim na dół. Rose podeszła i wzięła go ode mnie. 
-A kto to się obudził? Jesteś głodny?
-On zawsze jest- zaśmiałem się.  
Trzepnęła mnie żartobliwie w brzuch. Oczywiście zrobiła to delikatnie. 
-Co on lubi jeść?
-Rożnie. Najczęściej jada owoce. 
-Zaraz coś znajdziemy. 
Oparłem się o blat i obserwowałem ją.  Zafascynowało mnie jej podejście do dzieci...

Dobre wieści

Postanowiłam, że co sobotę będę umieszczać Przypadkową Notkę. Co do opowiadania... Sama nwm. Niedługo może coś wrzucę. Podoba Wam się taki układ? :) dajcie znać 

Przypadkowa notka nr.3

Następny fragment mojej innej historii. To w sumie taki zarys końca opowiadania. Dajcie znać czy Wam się podobało, czy wyszło do bani (jak moim zdaniem). Więc zapraszam. 
**************************************************
[...] Musiałam się z nim zobaczyć. Nie mogłam tak wyjechać bez pożegnania. 
-Rose? Chciałaś mnie widzieć?
-Tak. Chodź. 
Stanęliśmy przed wejściem do pociągu. Złapałam jego dłonie w swoje i spojrzałam mu w oczy. 
-Wyjeżdżam...
-To wiem. Jedziesz do cioci na tydzień. 
-Nie Mike. Ja... Wyjeżdżam na zawsze...
-Co...? Jak to...? Dokąd...?
-Do Kanady... 
-Dlaczego mi nie powiedziałaś?
-Nie chciałam cię martwić przed czasem...
Spojrzałam w ziemię. Ujął mój podbródek i zmusił, żebym na niego spojrzała. 
-Nie wyjeżdżaj...
-Muszę. 
-Nie wytrzymam bez ciebie...
-Nie mów tak Michael. Dasz sobie radę. 
-Powiedz, że mnie nie kochasz, to dam ci spokój. 
Nie mogłam... Kochałam go najbardziej na świecie. Zbliżył się i delikatnie mnie pocałował. Z oczu pociekły mi łzy. Złapałam kurczowo jego koszulę. Płakaliśmy oboje. 
-Prosze... Zostań... Nie zostawiaj mnie...
-Daj mi odejść. Tak będzie najlepiej...
-Nie opuszczaj mnie... Proszę... 
-Nie opuszczę... Zawsze będę tutaj- dotknęłam jego serca- Z każdym uderzeniem bedziesz czuł moją obecność... I to jak bardzo cię kocham... Żegnaj Michaelu Josephie Jacksonie... Byłeś najlepszym, co mnie spotkało...
Wzięłam walizkę do ręki i wsiadłam do pociągu. Zaczęłam płakać coraz mocniej. Skulilam się na siedzeniu. 
-Wszystko sie ułoży... Zobaczysz- szepneła mama i pogłaskała mnie po głowie. W zaparowanej szybie mignęła mi ostatni raz jego sylwetka. Ja wyjechałam, moja miłość została...

[END]

piątek, 30 stycznia 2015

Przypadkowa notka nr.2

Oto fragment innego opowiadania. Nadrabiam teraz, bo tak jak mówiłam w tamtej notce, zawieszam bloga. Za jakiś tydzień może dam wam znać, co dalej. A na razie Enjoy :)

*********************************************************************
-Rose, bierzesz dzisiaj Damona?
-Damona? Liz, proszę cię. Wiesz, że jeżdżę tylko na Castielu.
-Ty i ten twój arab. No dobrze, ale weź dzisiaj kowbojskie siodło, okej?
-Niech ci będzie.
Dobra. Może od początku. Na imię mam Rose, nazwisko Morgan. Wiek? Dwadzieścia lat. W związku? Nie. Faceci mnie odrzucają. No, może nie wszyscy. Ja i moja przyjaciółka Liz uwielbiamy Brad’a Pitt’a. Hobby? Jeździectwo. Mój tata jest producentem muzycznym, więc mamy pieniądze. W stajni mam swojego konia. Castiela. Jest to czarny koń Arabski.
-Rose. Mogę cię prosić?- mój zaprzyjaźniony instruktor.
-Słucham Pana.
-Chyba wiesz, że stajnia ma problemy finansowe, prawda?
-Wiem.
-Jutro przyjdzie pewien człowiek. Obejrzy ją i może zechce nam pomóc. Oprowadzisz go, dobrze?
-Dobrze.
-Okej. To miłej jazdy.
-Dziękuję.
Po trzygodzinnej jeździe wróciłam do domu.
-Jak było?- zapytał mnie tata.
-Świetnie. Castiel jest coraz silniejszy.
Położyłam się do łóżka i zasnęłam. Następnego dnia koło trzynastej, czyściłam Castiela. Wtedy usłyszałam:
-Śliczny koń.
Odwróciłam się i zobaczyłam młodego, ciemnoskórego mężczyznę z kręconymi włosami w kolorze nocy.
-Dziękuję.
-Ma jakieś imię?
-Castiel. A pan to…?
-Michael Jackson. Przyszedłem obejrzeć stajnię.
-A, to pana miałam oprowadzić.
-Żaden pan. Po prostu Michael- uśmiechnął się słodko.
-Dobrze, więc to ciebie miałam oprowadzić.
-Na to wygląda.
Wyszłam z boksu Castiela i zaczęłam chodzić z Michaelem po ośrodku.
-Tu jest hala, gdzie jeździmy w czasie złej pogody.
Poszliśmy na dwór.
-Tu jest padok, a tam dalej trzymamy siano. Z drugiej strony mamy parkour.
-Hm. Bardzo tu fajnie. A macie tor wyścigowy?
-Jest z drugiej strony ulicy.
-To zrobimy tak: jeżeli ze mną wygrasz, to dofinansuję utrzymanie stajni, zgoda?
-Zgoda. Ile okrążeni?
-Cztery. Spotkamy się przy starcie.
Wzięłam Castiela, osiodłałam go, ubrałam toczek i poszłam w umówione miejsce. Michael już tam czekał na Zeusie.
-Gotowa?
Wsiadłam.
-Jeszcze jak.
-Trzy, dwa, jeden… START!
Polecieliśmy cwałem. Michael był na początku na prowadzeniu, ale pod koniec trzeciego okrążenia przegoniłam go.
-No ładnie. Gratuluję- podał mi rękę.
-To co? Rozumiem, że…
-Tak. Będę dofinansowywał stajnię. Czyli będziemy się widywali częściej- puścił mi oczko.
-Najwyraźniej.
Nagle Castiel popchnął mnie lekko bokiem i wpadłam na Mika.
-Ostrożnie księżniczko- złapał mnie i założył kosmyk włosów za ucho. Mimowolnie się zarumieniłam. Stanęłam prosto.
-To co? Widzimy się…
-Jutro- dokończył.
-Jutro?
-Tak. Przyjadę podpisać papiery. Takie tam duperele. A właśnie. Nie zapytałem, jak masz na imię.
-Rose.
-Więc miło im poznać.
Uśmiechnęłam się i odprowadziliśmy konie do boksów. Wróciłam do domu. Następnego dnia szkoła. Spakowałam książki i położyłam się spać. Jutro nasz przyjaciel (mój i Liz) Max, miał występ. Jaki? Męskich zespołów Acapella. Sami musieli być instrumentami. Oglądaliście „Pitch Perfect”? No właśnie. Rano, kiedy otworzyłam oczy, troszeczkę zbladłam. Była za piętnaście ósma. Szybko się ubrałam, umalowałam i wybiegłam.
-Max, dasz radę- mówiła mu Liz.
-No nie wiem. A jak zapomnę kroków? Albo pomylę tonację?
Dała mu z liścia w policzek.
-Nie mów tak. Dasz radę i koniec.
-Podobno ma być na widowni  jakiś muzyk.
-Oj tam. Spodoba mu się.
Zaczęła lecieć muzyka. Max wbiegł na scenę, a ja i Liz zajęłyśmy miejsca dla widzów.
-Nieźle im idzie, nieprawdaż?- usłyszałam męski głos nad swoim uchem. Odwróciłam się do tyłu.
-Michael? Co ty tu robisz.
-Wasza szkoła mnie zaprosiła.
-Czekaj, czekaj. Ty jesteś tym muzykiem?
-Zgadza się. Jestem zachwycony tym występem.
-Heh. A Max tak się bał, że ci się nie spodoba.
-Niepotrzebnie. Ja nie gryzę. Nie ma się czego obawiać- uśmiechnął się.
-Miejmy nadzieję.
-A właśnie, Rose. Czy nie poszłabyś ze mną do kina w sobotę?
-Jasne. Z miłą chęcią.
Przez resztę pokazu nic nie mówiliśmy. Czasem tylko zerkałam na Mika, a on na mnie i posyłaliśmy sobie uśmiechy. Co, jak co, ale jego był zniewalający. Po wszystkim, ja i Liz poszłyśmy za kulisy do Maxa.
-Było świetnie!- krzyknęła Liz i rzuciła się Maxowi na szyję. Odsunęli się od siebie i zarumienili.
-Tylko mam nadzieję, że temu muzykowi się podobało.
-I to jak- usłyszeliśmy.
Odwróciłam się. Michael szedł z rękoma za plecami.
-P-Pan M-Michael Jackson… -mój przyjaciel zaniemówił.
-Zgadza się. I powiem ci, że naprawdę masz talent.
Max nie mógł wydusić słowa.
-On tak zawsze?- szepnął mi do ucha.
-Raczej nie. Chyba jest w szoku.
Podeszłam do niego i trzepnęłam z liścia w twarz.
-Auć- syknął pod nosem Mike, widząc jak Max obrywa.
-Max! Ogarnij się!
-Nie musiałaś tak mocno bić- rozmasowywał policzek.

-Jeżeli uderzyłam, to znaczy, że musiałam... 

Przepraszam :(

W najbliższym czasie na blogu nie pojawi się notka dotycząca opowiadania. Może wrzucę jakiś fragment innej historii. Ale chwilowo blog zostaje zawieszony do odwołania. Przepraszam Was, ale mam sporego doła i nie umiem nawet porządnie złożyć zdania. Mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe. 

czwartek, 29 stycznia 2015

Yolo!

Więc zauważyłam, że mój ostatni fragment niektórym się spodobał. Może więcej osób chce, żebym wrzucała czasami takie urywki z innych moich opowiadań? Pomyślcie i dajcie mi znać w komentarzach ;)
~Bunia

środa, 28 stycznia 2015

Notka specjalna! Z okazji 4k odwiedzin :)

Miałam zrobić notkę specjalną. Tak więc opowiem najpierw trochę o sobie.

-Mam na imię Ola. (możecie w komentarzach mówić mi po imieniu)
-Lubię zwierzęta
-Mam 15 lat (rocznikowo, bo ur. 08.04.)
-Jeżdżę konno
-Mam ukochanego kotka Bunię <3
-Mam 2 psy i jeszcze jednego kota u taty
-Moi rodzice się jakiś czas temu rozwiedli
-Rok 2014 uważam za najgorszy
-Boję się mojej chemiczki XD
-Lubię też ostrą muzykę
-Piszę opowiadania od kilku lat

No i w sumie chyba tyle mogę o sobie powiedzieć. Jeżeli mielibyście jakieś pytania, to śmiało. A teraz fragment innego opowiadania. Króciutki, ale jest. No to Enjoy ;D

*********************************************************************************

Błądziłam po parku szukając wyciszenia. Było lato, więc słońce prażyło okropnie. Stanęłam nad jeziorkiem i ścisnęłam w dłoni bransoletkę, która przywoływała tyle wspomnień. W większości tych złych... Mój chłopak Jason dał mi ją w prezencie, ale potem się zmienił... I to bardzo... Zostawiłam go i wyjechałam z rodzicami do innego miasta. Wrzuciłam ją do jeziorka, wyprawiając taflę wody w ruch. Delikatnie zamigotała i ucichła. Usiadłam na trawie, wpatrując się w drugi brzeg. Nagle usłyszałam:
-Pięknie, nieprawdaż?
Odwróciłam się i ujrzałam cholernie przystojnego mężczyznę z długimi, kręconymi, czarnymi jak noc włosami. 
-Owszem- odrzekłam. 
-Mogę się dosiąść?
-Oczywiście. 
Usiadł obok. 
-Co pan tu robi?
Zaczął się rozglądać. 
-Pan? Tu nikogo nie ma. 
Zaśmiałam się. Wyciągnął dłoń. 
-Michael. 
-Rose. 
-No to teraz jesteśmy na "ty". Wszyscy "panowie" sobie poszli- mrugnął do mnie. 
-To w takim razie co tu robisz?
-A wiesz... Czasami muszę odpocząć, przemyśleć parę spraw... Jak to w życiu. 
-Doskonale cię rozumiem. 
-Naprawdę? A ciebie co tu sprowadza?
-Zawód miłosny. Myślałam że nam się uda... Ale on się zmienił. 
-Na gorsze, mam rozumieć? 
-Niestety tak... A ty masz jakiś powód?
-Czy powód? Nie. Tak bym tego nie nazwał. Przyszedłem pomyśleć nad nowa piosenka. 
-Piszesz coś? 
-Owszem. Jestem nawet piosenkarzem. 
-Naprawdę? 
-Tak. Mam chwilowa zaporę. Nie mogę nic wymyślić. 
-Masz przy sobie tekst?
Wyjął parę kartek z torby i dał mi do ręki. 
-Zaśpiewasz mi to? 
Zawahał się przez chwile, po czym zaczął. 

I'm gonna make a change
For once in my life...

Kiedy skończył, obudziłam się. 
-I jak? 
-Świetnie. Tylko... Tu spróbuj troszkę wyżej, a tutaj dodałabym chór. 
Podrapał się po brodzie. Zanucił kawałek. 
-Masz racje- odrzekł- Dziękuje. 
Uśmiechnęliśmy się do siebie. 
-Może masz ochotę na kawę lub herbatę?- zapytał mnie. 
-A wiesz... Z miła chęcią. 
Pomógł mi wstać i skierowaliśmy się do kafejki. 
-Wow. Liczna rodzina- odrzekłam, kiedy wyliczył mi całe swoje rodzeństwo. 
-I to jak. Zawsze było sporo zabawy ale i kłótni. 
-Domyślam się. 
-A ty masz rodzeństwo? 
-Nie. Jestem sama jedna. 
-Oczko w głowie rodziców?
-Dokładnie. 
-Nie chciałabyś mieć siostry lub brata? 
Wzruszyłam ramionami. 
-Teraz to bez znaczenia. I tak nie będzie w moim wieku wiec z komunikacja będzie problem. Może dawniej... A ty lubisz dzieci? 
-Uwielbiam. Takie małe szkraby- rozmarzył się- chciałbym kiedyś mieć taką małą gromadkę. Dzieci to piękna sprawa. Wdają się w któreś z rodziców, potem mają swoje pasje, zainteresowania, zaczyna się szkoła, pomoc w nauce, potem liceum, matura, studia... Wspaniała rzecz. 
-A w końcu dbają o ciebie, kiedy jesteś stary- dodałam. 
-Widzę, że łapiesz o co mi chodzi- uśmiechnął się- A ty chcesz mieć kiedyś dzieci? 
-Chyba tak. Jeżeli znajdzie się ktoś wyjątkowy... 
-Na pewno znajdzie- dotknął mojej dłoni. 
Posłałam mu uśmiech. 
-Mam nadzieję. Pewnie twoja dziewczyna jest z dumna, że ma takiego chłopaka. 
-Nie mam dziewczyny. 
-Żartujesz. 
-Nie. Nie mam szczęścia w tych sprawach. 
-Nie wierzę, że taki przystojniak jak ty, nie ma dziewczyny- powiedziałam, zanim ugryzłam się w język. 
-Niestety. Nie spotkałem jeszcze takiej, która odwzajemniła by moje uczucia. Za to ja nie mogę zrozumieć, jak chłopak mógł zostawić kogoś tak wyjątkowego. 
-Najwyraźniej mógł. 
-Musiał być ślepy. 
-Może to ja byłam ślepa, że myślałam, że nam się uda.
Spuściłam głowę. Ujął mój podbródek i spojrzał w oczy. 
-Nie mów tak. Byłaś zakochana. Tego nic nie usprawiedliwia. Albo to czujesz, albo nie. 
Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. 
-Bardzo miło mi się z tobą rozmawiało, ale powinnam już iść. Muszę jeszcze się uszykować do szkoły.
-Odprowadzę cię.

Michael i ja poszliśmy pod dom. Stanęłam przed drzwiami…

Kiciuch

Pozdrowienia od mojego kociaka ;) nową notkę bede pisac może max miesiąc. :3 do następnego razu i dobranoc :* 

Rozdział XVI

Hej Hej Helo! Witajcie. Postanowiłam, że ten rozdział będzie krótszy, ale pojawi się szybciej. Szczerze? Wyszedł mi do bani. Jakoś ostatnio mam problemy, żeby coś sensownego napisać. O matko! Mimo, że publikuję to po 20 to czuję się taka padnięta. Proszę o rady, jeżeli coś jest nie tak. Enjoy ;) 
*********************************************************************************

Rok później...

-Nie możemy pojechać. Lucas ciągle płacze i ma gorączkę- sprzeciwiłam się.
-Może jest głodny?
-Pół godziny temu jadł.
-Nie ma innej opcji. Musimy zabrać go do szpitala, niech go zbadają.
Po chwili już tam byliśmy. Zrobili naszemu synkowi niezbędne badania.
-Mogę państwa prosić?- powiedział lekarz.
Poszliśmy za nim do gabinetu.
-Wszystko z nim dobrze?
-Nie bardzo. Mały potrzebuje przeszczepu wątroby. Jakby zatruł się jakimiś lekami. Wiedzą coś państwo?
-Nie... My byliśmy teraz na wyjeździe. Opiekowała się nim niańka.
-W każdym razie... Lucas potrzebuje tego przeszczepu natychmiast. Musicie państwo zrobić badania, czy możecie być dawcami. Przepraszam, ale muszę iść na operację. Do widzenia.
Wyszedł. Z moich oczu pociekły łzy.
-Nie płacz. Będzie dobrze- przytulił mnie Mike.
Po tygodniu mieliśmy już wyniki. Mogłam być dawcą. Z Lucasem było coraz gorzej. Liczyła się każda minuta.
-Dobrze, gotowa jest pani do zabiegu?- zapytał mnie lekarz.
-Tak. A czy...
Usłyszeliśmy pisk. Lekarz pobiegł do sali Lucasa.
-Mike! Michael! Co się tam dzieje?!
Przez jakiś czas siedzieliśmy sami, bo nie chcieli nas tam wpuścić. Po półgodzinnym oczekiwaniu, przyszedł lekarz.
-Panie doktorze, co z Lucasem?- zapytał mój mąż.
On tylko pokręcił głową i wyszeptał:
-Przykro mi...
Wyszedł. Mike osunął się na krzesło, a ja patrzyłam w jeden punkt. Lucas... nie żyje? Jak to? Przed chwilą tu jeszcze był. A teraz... już nie...? Zaczęłam płakać. Michael usiadł przy mnie. Wtuliłam się w jego koszulę. Wróciliśmy do domu. Nie wiedzieliśmy co ze sobą zrobić. Wieczorem siedziałam w sypialni. W końcu z niej wyszłam i skierowałam się na dół. Zajrzałam dyskretnie do gabinetu Michaela. Siedział w fotelu. Płakał. Nie musiałam zobaczyć, żeby wiedzieć. Był bardzo wrażliwy. A on jeszcze tak kochał Lucasa... Weszłam do niego. Spojrzał na mnie czerwonymi oczami. Usiadłam mu na kolanach i przytuliłam. Po chwili płakaliśmy oboje. Po jakimś czasie się uspokoiłam w przeciwieństwie do Michaela.
-Kochanie, spójrz na mnie.
Podniósł wzrok.
-Damy sobie radę. Słyszysz? Musimy być silni. Lucas by tego nie chciał.
Otarłam łzy w jego oczu.
-Tak. Masz rację.
-Chodź już spać. Masz worki pod oczami.
Złapałam go za rękę i zmusiłam, żeby poszedł za mną. Wzięliśmy wspólny prysznic, on umył mi plecy, a ja jemu, po czym położyliśmy się do łóżka. Leżeliśmy twarzami do siebie. Był załamany. Pogłaskałam go po policzku.
-Skarbie, wiem, że ci przykro i tęsknisz za Lucasem, ale nic nam to nie da. Mi też jest ciężko. Musimy żyć dalej.
-Wiem, ale... już nigdy go nie zobaczę...
Przytulił się mocno do mnie i zasnęliśmy.

Michael:
Minął tydzień od śmierci Lucasa. Z Rose nie było za dobrze. Zamknęła się w sobie i ciągle była zdołowana.
-Kochanie?- powiedziałem, wchodząc do kuchni.
-Tak?
-Przyjdzie dzisiaj do nas Janet.
-Okay.
Podszedłem do niej i lekko objąłem w pasie. Odwróciła się do mnie.
-Co się dzieje? Jesteś taka... nieobecna.
-Nic się nie dzieje...
-Skarbie, chcę ci pomóc, tylko musisz mi powiedzieć, o co chodzi.
-O nic. Chciałabym, żeby Lucas był z nami.
-Ja też księżniczko, ja też.
Po południu usłyszałem dzwonek do drzwi.
-Cześć braciszku- przywitała mnie.
-Cześć.
-Hej Rose, jak się czujesz?
-Nie wiem... Tak sobie.
Spojrzeliśmy na siebie wymownie z Janet. Moja siostra też wydawała się zaniepokojona stanem Rose.
-Chodźcie do salonu. Chcesz herbatę?- zapytałem ją.
-Owocową, jeśli masz.
-A ty, kotku?
Pokręciła tylko głową. Poszedłem więc do kuchni i zagotowałem wodę. Po kilku minutach przyniosłem Janet picie i usiadłem koło mojej żony.
-A co u mamy?- zapytałem.
-Dobrze. Tęskni za wami.
-Może niedługo się tam wybierzemy, co Rose?
Pokiwała głową i zmusiła się do uśmiechu.
-Mike, czy mogę cię prosić na chwilę?- zapytała mnie siostra.
-Jasne. Poczekasz kochanie?- zapytałem żonę.
-Poczekam.
Pocałowałem ją w czoło i poszedłem za Janet.
-Michael, z nią jest bardzo źle. Musisz iść do psychologa. Ona może sobie coś zrobić.
-Wiem. Też się martwię.
-To na co czekasz?
-Sam nie wiem. Może trochę się boję.
-Czego?
-Że ją stracę...
-Stracisz ją, jeżeli nic z tym nie zrobisz. Musisz działać, dopóki masz szansę.
-Wszystko dobrze?- niespodziewanie przyszła Rose.
-Tak koteczku. Wszystko gra. A jutro odwiedzimy moją mamę i resztę rodziny. Czas się urwać z tego Londynu.
-No dobrze.
-To ja się będę zbierać- odrzekła Janet- Spotkamy się jutro w domu.
-Nie lecisz z nami?
-Nie. Mam swój samolot. Do zobaczenia wam. Trzymaj się Rose.
Kiedy odprowadziłem ją do drzwi i zamknąłem je na klucz, poszedłem pod prysznic i położyłem się do łóżka. Następnego dnia z rana lecieliśmy już samolotem. Moja żona odsypiała po ciężkiej nocy. Ukląkłem przy niej i pogłaskałem ją po głowie. Nagle otworzyła oczy.
-Coś się stało?
-Nie... tylko chciałem ci powiedzieć, że strasznie cię kocham.
-Ja ciebie też- pogłaskała mnie po policzku- Chodź do mnie.
Zrobiła mi miejsce. Położyłem się obok, a ona oparła głowę na mojej piersi i wtuliła się w mój bok.
-Pośpij jeszcze. Będziemy na miejscu dopiero za jakieś dwie godziny.
Znów zasnęła. Obudziła się dopiero, kiedy dolecieliśmy na miejsce. Skierowaliśmy się z naszymi dwoma walizkami do mojego rodzinnego domu. Zadzwoniłem dzwonkiem.
-Już idę!- usłyszałem.
Tak jak sądziłem, otworzyła mi moja mama.
-Michael?
-We własnej osobie.
-Jak dobrze cię widzieć. Ciebie również Rose.
-Wzajemnie- odrzekła.
-Chodźcie. Twój pokój Mike jest pusty. Możecie tam spać, oczywiście. Za godzinę będzie kolacja. Taty nie ma. Jest na wyjeździe biznesowym. Wróci za trzy tygodnie.
-To na długo wyjechał.
Ja i Rose poszliśmy do mojej starej sypialni. Kiedy tylko się wypakowaliśmy, musieliśmy zejść na posiłek. Moja ukochana była w dołku, a ja nie wiedziałem, co zrobić. Postanowiłem po kolacji się przejść.
-Chcesz iść ze mną?- zapytałem ją.
-Nie. Posiedzę sobie tutaj.
-Na pewno?
-Tak- posłała mi "uśmiech".
-No dobrze. Wrócę niedługo.
Założyłem swój ulubiony płaszcz i wyszedłem. Chodziłem po ciemku przez jakieś dwie godziny. Nagle zadzwonił mój telefon. To Janet.
-Tak?
-Michael! Wracaj szybko! Rose podcięła sobie żyły! Zabrała ją karetka. Jadę właśnie do szpitala! Pośpiesz się!
Zakończyłem rozmowę. Szybko wsiadłem do najbliższej taksówki, którą znalazłem i pojechałem tam. W głowie kłębiły mi się najgorsze myśli. Straciłem Lucasa. Nie poradzę sobie bez Rose.
-Dwadzieścia dolarów się należy.
Dałem kierowcy pięćdziesiąt, bo drobniej nie miałem i pobiegłem szybko na recepcję. Nie musiałem się o nic pytać, bo niedaleko stała La Toya.
-Co z nią?- zapytałem.
-Kiepsko. Chodź ze mną.
Poszedłem posłusznie za moją starszą siostrą. Moja miłość leżała nieprzytomna, podłączona do aparatury. Akurat wychodził lekarz.
-Panie doktorze, co z nią?
-Stan jest stabilny. Oczywiście fizycznie, bo widać, że ma bardzo poważne problemy ze sobą.
-Sugeruje pan, że moja żona jest nienormalna?!- zdenerwowałem się.
-Nie. Skądże. Ja tylko mówię, że może mieć jakiś problem, z którym sama się nie może uporać. A teraz przepraszam, ale idę na dyżur.
Poszedł. Wszedłem po cichu do sali i usiadłem obok jej łóżka. Była przytomna. Kiedy mnie zobaczyła, spuściła głowę, a z jej oczu pociekły łzy. Ująłem jej podbródek i zmusiłem, żeby na mnie spojrzała.
-Powiedz, że jestem idiotką. Że masz mnie dość i chcesz rozwodu. Powiedz mi to. Zmieszaj mnie z błotem...
Spojrzałem na nią smutny i odrzekłem cicho:
-Martwiłem się.
-Co...?
-Martwiłem się o ciebie. To takie dziwne?
-Ale... nie jesteś zły?
-Troszkę tak, ale kiedy stąd wyjdziesz, zajmę się tobą porządnie, jak na męża przystało.
Uśmiechnęła się lekko.
-Kocham cię Michael.
Nachyliłem się i ją pocałowałem.
-Ja ciebie też kochanie. Ja ciebie też. Najmocniej na świecie.
Po jakimś czasie wrócił lekarz i oznajmił, że koniec odwiedzin na dzisiaj. Obiecałem Rose, że przyjdę jutro. Po powrocie wziąłem prysznic i zadzwoniłem do niej jeszcze.
-Halo?
-Jak się czujesz?
-Mike, byłeś u mnie pół godziny temu- zaśmiała się.
-Wiem, ale się martwię.
-Nie masz powodu.
Nie odpowiedziałem.
-O czym myślisz?
-O tobie kochanie- szepnąłem.
-Nie martw się.
-Nie w ten sposób myślę.
-O ty łobuzie! Ja co dam, wydziwiać takie erotyczne fantazje!
-Jeżeli ty jesteś w ich bohaterkę, to powinnaś się cieszyć. Znaczy to, że dalej mnie podniecasz.
-Mike, proszę- zaśmiała się- Pójdę spać.
-Dobrze. Przyjdę jutro.
-Tylko bez tych twoich wyobrażeń.
-Dobrze. Dobranoc skarbie. Kocham cię.
-Ja ciebie też Misiu. Najmocniej jak się da.
Rozłączyła się. Śniła mi się tej nocy. Wiedziałem, że mimo śmierci Lucasa, poradzimy sobie. Nie zawiodę jej. Już nigdy więcej...

wtorek, 27 stycznia 2015

Zapowiedź

Wiem, że teraz sobie pewnie myślicie "Boże, znowu jakaś głupia notka o pierdołach zamiast dalszy ciąg bloga"
Dlatego chce wam w tym ogłoszeniu powiedziec, że C.D. Opowieści może pojawić się w ten weekend. Cieszycie się? :D Heheh 
Pozdrawiam 
~Bunia

poniedziałek, 26 stycznia 2015

4000 wyświetleń!!!

Pewnego wieczoru (dzisiaj) usiadłam sobie przy komputerze, a tu nagle wyskakuje mi, że mój blog ma aż 4 tysie wyświetleń! Wow! Nie spodziewałam się. Nie sądziłam, że będę miała nawet 3 tys. Dziękuję Wam. Jesteście wspaniali <3 z tej okazji może zrobię jakąś notkę specjalną. Na co macie ochotę? Na jakiś fragment mojego innego opowiadania? Na ciekawostkę? A może chcecie się czegoś dowiedzieć o mnie? Jeżeli macie pomysły, lub pytania skierowane do mojej osoby, to dajcie znać pod tym postem <3
~Bunia

sobota, 24 stycznia 2015

Nareszcie!

Hej. Muszę się wam pochwalić! Dzisiaj rano w KOŃcu po 7 miesiącach od wypadku byłam na jeździe. Dostałam kochaną klacz Bylinę (wołana jako Ruda). Na dzień dobry mnie ugryzła xD ale to u niej norma. Potem ją wyczyściłam i osiodłałam i poszłyśmy na halę. Chodziła jak marzenie. Słuchała się i potem po jeździe zaczęła się do mnie przytulać i zaczepiać. A tu zdjęcie Rudej. 
Wiem, że pewnie was to nie obchodzi ale jestem po prostu bardzo szczęśliwa ^^ 

Co do notki... Może pojawić się niedługo ;) 
Pozdrawiam :3 

czwartek, 22 stycznia 2015

A więc...

Widzę, że nie macie mi za złe tamtego posta. Cieszę się, że przyjęliście go bez problemu. Także, jeżeli ktoś chce się mnie o coś zapytać, to podałam nr GG. A jeżeli ktoś owego Gadu-Gadu nie posiada niech poda mi przy najbliższej okazji kontakt do sb. Na pewno się w tej sprawie odezwę. :) 

wtorek, 20 stycznia 2015

Do komentujących

Zetknęłam się z komentarzami reklamującymi swój blog. Coś typu "fajny jest ten twój blog, zapraszam do sb", i mam prośbę. Jeżeli komentarz nie jest związany z tematem notki (np. jakieś pytanie do was) a chcecie się u mnie zareklamować tak zwanie, to po to jest zakładka Wasze Blogi. Zwracam się tu do was z całym szacunkiem, ale naprawdę to nie jest dla mnie wygodne. Piszę notkę np. o jakimś zdjęciu i pytam co myślicie. Potem patrze, że ktoś dodał komentarz i mnie to cieszy, ale jak widzę:

Hej, może chcesz wpaść na mojego bloga?
#link

To automatycznie uśmiech schodzi z mojej twarzy. Dlatego proszę linki swoich blogów wstawiać w drugiej zakładce. Dziękuję i pozdrawiam. :)

poniedziałek, 19 stycznia 2015

Korki

Hejka. Jest ktoś może orłem z chemii? XD dałby ktoś takiemu głupolowi jak ja, lekcję? :/ hahah serio. Byłabym wdzięczna :) 

Uwaga ...

Chcę was przeprosić, ale przez najbliższy czas może nie być notki. Strasznie się czuję, ledwo stoję na nogach, ale postaram się napisać coś, jak tylko poczuję się lepiej. :)

czwartek, 15 stycznia 2015

Od czapy

Hej. Mam do was pytanie. Takie z ciekawości. Jakie telefony preferujecie? iPhony, samsungi, Sony, Nokie, czy jeszcze inne? Dajcie znac. Ja osobiście jestem fanka iPhonów. Mam 5s od taty xD Heheh. 

poniedziałek, 12 stycznia 2015

Prośba...

Hej! Mam do was ogromną prośbę. Możecie mi podać jakieś fajne utwory? Nie mam czego słuchać przy pisaniu notek. Wykażcie się ;D