czwartek, 22 maja 2014

Rozdział IV

Taki mały przerywnik. Postanowiłam dodawać do każdego rozdziału pasującą (według mnie) piosenkę. Piszcie, czy taki pomysł się wam podoba. A teraz bez zbędnych pierdół zaczynamy. Przepraszam, że taki krótki, ale muszę jeszcze ogarnąć temat ze szkołą. W końcu za miesiąc koniec roku. Trzeba popoprawiać oceny itp. No, ale koniec z tym. Zapraszam do czytania

*********************************************************************************

-Zaproszenie na przyjęcie.
-Na kiedy?
-Na... pojutrze.
-Masz zamiar iść?
-Tak, ale nie sam.
-A z kim?
-Z tobą.
-Ze mną?! Mike, ja jestem przeciętną dziewczyną, a ty gwiazdą popu.
-Może i tak, ale zrobiłaś dla mnie więcej, niż ktokolwiek inny. Chcę, żebyś to ty ze mną poszła.
-Ale... Ale ja nie mam się nawet w co ubrać.
To była nieprawda. Wiedziałam, że na tym przyjęciu będzie mnóstwo sławnych osób i aparatów. Nie chciałam stać się sławna, jak mój ojciec. Wolałam moją przeciętność.
-To nic. Kupimy coś. Proszę Rose.
Kiedy dalej nic nie mówiłam, padł na kolana i złożył ręce jak do modlitwy.
-Proszę, proszę, proszę. Błagam cię.
-Michael, nie rób scen.
-Pliiiiis- zrobił wielkie oczy.
-O nie! Nie pójdę na wzrok szczeniaczka!
Im dłużej mnie błagał, tym ciężej mi było odmówić. Nie mogłam mu przecież powiedzieć, że boję się sławy i tak dalej.
-Jeden, jedyny raz- powiedziałam.
Wstał, podpierając się o kulę i przytulił mnie.
-Jesteś świetna.
Nagle ktoś zapukał. Michael poszedł otworzyć. Stała tam zapłakana dziewiętnastoletnia Janet.
-Janet? Co się stało?
-Joseph... On...
-Uderzył cię?!
Kiwnęła głową i wpadła w ramiona brata. 
-Ciiii. Już wszystko dobrze. Ze mną jesteś bezpieczna. On cię więcej nie uderzy. Rose, weź ją do pokoju. Muszę załatwić jedną sprawę. 
-Chodź Janet. 
Zaprowadziłam ją do swojego pokoju. Usiadła na łóżku i podkuliła nogi pod brodę. Zeszłam do Michaela. Ubierał właśnie płaszcz. 
-Co niby masz zamiar zrobić?
-Dostanie za swoje. Nie pozwolę mu bić Janet. 
Zagrodziłam mu drogę. 
-Mike. Chodzisz o kuli. On powali cię jednym ciosem. 
-Pójdę z nim- powiedział Chris. 
-Oboje zwariowaliście?!
-Spokojnie- pogłaskał mnie po policzku Mike- Będzie dobrze. Obiecuję. 
-Nie wierzę w to. Jadę z wami i może uda się z nim na spokojnie porozmawiać. 
Kiwnął głową. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domu Michaela. Mike bez pukania wszedł. Jego mama siedziała w kuchni. 
-Gdzie on jest?!- krzyknął. 
-Kto?
-Joseph! Gdzie ten sukinsyn?!
-Michael, ale co się stało?
-Uderzył Janet! Nie daruję mu tego! Gdzie on jest?!
-Ojca nie ma. Pojechał na konferencję. Nie wiem kiedy wróci. 
Nagle drzwi się otworzyły. Joseph spojrzał na nas i się uśmiechnął chytrze. Michael zerwał się w jego stronę. Na szczęście zdążyłam zagrodzić mu drogę. 
-Ty skurwielu! Zabiję cię! Puść mnie Rose!
-Nie Mike. On nie jest tego wart. 
W końcu stanął spokojnie. Był wyższy od swojego ojca o głowę. Poszedł do niego spokojnie i zasadził mu cios w brzuch. 
-Uderzyłeś Janet! Jak w ogóle śmiałeś?!
-Należało jej się. 
Mike ponowił cios w brzuch, po czym wyszedł bez słowa. Wsiedliśmy do auta i wróciliśmy do domu. Przez resztę dnia Michael był strasznie zły. Siedział wieczorem w salonie i się smucił. Zaskoczyłam go, siadając mu na kolanach. 
-Ej, Mike. 
Spojrzał na mnie. 
-Wszystko w porządku?
-Jak on mógł ją uderzyć?
-Spokojnie. Dałeś mu już to, na co zasłużył. Nie myśl o tym- pogłaskałam go po włosach. Nie był przekonany- Dla mnie.
-Niech ci będzie. Dla ciebie- uśmiechnął się. 
Nagle zadzwonił jego telefon. 
-Halo?
-...
-Kiedy?
-...
-Jutro?!
-...
-Tak, jasne. Będę na sto procent. Cześć. 
-Michael, o co chodzi?
-Dzwonił Quincy. Jutro rano muszę wyjechać do Hollywood. 
-Na długo?
-Pół roku...
-Pół roku?!
-Niestety. Będę tęsknił księżniczko. 
-Ja też. Zabiorę ze sobą Janet i Ginę. 
Przez resztę wieczoru siedziałam do niego przytulona. Z samego rana pojechaliśmy na lotnisko. Przytuliłam go mocno. Z moich oczu pociekły łzy. 
-Nie płacz. Niedługo się zobaczymy. Będę dzwonił. Obiecuję. 
Pocałował mnie w czoło i wszedł do samolotu. Pomachałam mu na pożegnanie i pojechaliśmy do domu. Przed naszymi drzwiami stało dwóch mężczyzn. 
-Mogę panom w czymś pomóc?- zapytał ojciec. 
-Panna Rose Morgan?
-Owszem- odpowiedziałam. 
-Jesteśmy ze szpitala psychiatrycznego. Dostaliśmy cynk, że potrzebuje pani naszej pomocy. 
-Słucham? To nieporozumienie. 
-Przykro mi. Takie mamy zasady. Musimy panią zabrać. 
-Co?! Nie! Tato!
-Nie zgadzam się!
-Nie może pan już zrezygnować. 
-Ja nawet do was nie dzwoniłem!
-To już nie nasza sprawa kto dzwonił. Wysłał nas szpital i mamy zabrać pańską córkę. 
Wzięli mnie pod ręce i wnieśli do auta. 
-Nie martw się Rose. Jakoś to odkręcę. Wyciągnę cię stamtąd. 
-Spróbuj. 
Odjechaliśmy. Po jakimś czasie dojechaliśmy do szpitala. Zamknęli mnie w białym pokoju. Mijały miesiące, a ojcu nadal nie udało się mnie wyciągnąć. Zafarbowałam tam włosy na czarno i robiłam sobie ciemny gotycki makijaż. Zmieniłam się kolosalnie. Przez pół roku nie usłyszałam słodkiego głosu Michaela. Nie miałam tam komórki. Po sześciu miesiącach, usłyszałam zamek do moich drzwi. Zobaczyłam w nich Mika ze strażnikiem. Podbiegł do mnie i ukląkł przy moim łóżku, na którym siedziałam. 
-Rose. Pamiętasz mnie?
Kiwnęłam głową. 
-Zabieram cię do domu. Chodź. 
Wziął mnie na ręce. Moja twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Zawiózł mnie do swojego mieszkania. A właściwie to apartamentu. Zaniósł mnie do pokoju i posadził na łóżku. Usiadł przede mną i złapał moje dłonie. Wtedy wszystkie łzy zaczęły wylewać się ze mnie strumieniami. Przytulił mnie mocno. 
-Tak bardzo tęskniłam...- wypłakałam. 
-Ja też królewno. Przepraszam. Nie wiedziałem, że cię tam zamknęli. Twój tata mówił, że nie masz czasu, żeby ze mną rozmawiać. 
-Dziękuję, że mnie stamtąd zabrałeś. 
-Nie dziękuj mi. Teraz muszę się tobą zaopiekować. Gdybym wiedział wcześniej... 
Mike przywiózł moje rzeczy z domu i Maksa. Nadszedł wieczór. Po kolacji położyłam się do łóżka. Obudziłam się w środku nocy z krzykiem. 
-Rose! Co się stało?!
-Miałam koszmar. Ten szpital... Nie chcę tam wrócić...
-Nie wrócisz. Nie pozwolę im cię zabrać... Teraz jesteś pod moją opieką. 
-Zostaniesz ze mną?
Kiwnął głową i położył się obok. Wtuliłam się w jego bok i chwilę rozmawialiśmy. 
-Zafarbowałaś włosy? 
-Tak...
-Ładne. Pasują ci. 
Nic nie odpowiedziałam, tylko ścisnęłam w dłoni jego koszulę. 
-Nie smuć się. Jestem tu z tobą i już nigdy cię nie zostawię. Boże, jak ja się stęskniłem.
-Ja też... Przez pół roku widziałam tylko te ściany. Tata miał mnie stamtąd wyciągnąć... Nie zrobił tego... Nikomu już nie ufam...
-A mi? Mi ufasz?- zapytał Michael, patrząc mi głęboko w oczy.
-Tylko tobie... Nikomu innemu.
Uśmiechnął się i pocałował mnie w czoło.
-Chodźmy już spać. Jest północ- oznajmił.
Objął mnie ramieniem i zasnęliśmy. Rano obudziłam się sama w łóżku. Michael był pewnie na dole. Nie myliłam się. Szykował nam śniadanie.
-Cześć.
-Hej...
-Na co masz ochotę?- zapytał, poprawiając fartuszek.
Wzruszyłam ramionami i usiadłam ponura przy stole. Po chwili wskoczył na niego czarny kot. Potem usiadł mi na ramionach tak, że przednia część jego ciała była na moim lewym, a tylna na prawym.
-To jest Ellie.
-Milutka- podrapałam ją za uchem. Zaczęła mruczeć.
-Owszem. Chyba cię polubiła.
Zanim się obejrzałam, Mike położył przede mną stos naleśników.
-Smacznego- uśmiechnął się.
-Dzięki...
Po śniadaniu przyszedł Chris.
-Hej. Jak się trzymasz?- zapytał. Mike siedział ciągle obok mnie i trzymał za rękę.
-Dobrze... Tak sądzę... A ty?
-Też. Przez cały ten czas nic nie zbroiłem.
-Widzę, że czynisz postępy- wymusiłam uśmiech.
-Najwyraźniej. Posłuchaj Rose. Twój ojciec bardzo chciał cię przeprosić, że mu się nie udało. Próbował cały ten czas.
-Wierzę.
-Czyli... wrócisz do domu?
-Nie. Nie teraz. Przy Michaelu czuję się bezpiecznie. Chcę zostać z nim tutaj. Oczywiście, jeśli się zgodzisz- zwróciłam się do Mika.
-To żaden problem. Możesz tu zostać tak długo, jak chcesz.
Uśmiechnęłam się do niego. Tym razem to był szczery uśmiech do mężczyzny, którego nie obchodziła moja przeszłość i który zrobiłby wszystko, żeby mi pomóc.
-To ja chyba będę się zbierał- odrzekł Chris- Wpadnę do ciebie niedługo. Pa Rose- przytulił mnie.
-Pa Chris.
Kiedy wyszedł, Michael powiedział:
-Pojedziesz ze mną do studia?
Pokiwałam głową. Mike pomógł wejść mi do auta i pojechaliśmy. Kiedy szliśmy po budynku, ciągle trzymał mnie za rękę. Potem posadził na kanapie, klęknął przede mną i powiedział:
-To nie potrwa długo. Obiecuję. Dasz sobie radę?
Przytaknęłam.
-Zaraz wrócę. Poczekaj tu na mnie. Nagramy to szybko i wrócimy do domu.
Pocałował mnie w czoło i wyszedł. Czekałam na niego może pół godziny.
-To co? Jedziemy?- uśmiechnął się do mnie.
-Tak...
Spróbowałam wstać, ale nogi mi zdrętwiały.
-Rose? Wszystko gra?
-Nie. Nogi mam zdrętwiałe.
Michael bez chwili namysłu wziął mnie na ręce jak dziecko w przedszkolu i zaniósł do auta. Na wycieraczce przed drzwiami leżał list. Bez nadawcy.
-Co to?- zapytałam.
Przez chwilę go czytał.
-To nic...- odrzekł.
-Przecież widzę. Pokaż mi to.
Nie poruszył się, więc wyrwałam mu list.
-Michael, oni ci grożą.
-To pewnie ci, których spotkaliśmy w parku.
-Może wejdźmy do domu.
Zgodził się ze mną. Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Michael wyszedł powoli. Przed nim pojawiła się postać. Poznał ją od razu.
-To ty?...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz