Kiedy otworzyłam oczy, Michael dalej spał. Tulił się do mnie jak małe dziecko. Nagle zadzwonił mój telefon. Wyślizgnęłam się z jego objęć i wyszłam z pokoju.
-Halo?
-Rose? Bogu dzięki. Gdzie jesteście?
-W szpitalu. Michael miał... wypadek. Spadł... ze schodów i połamał sobie żebra. Musieli je mu poskładać, ale już jest dobrze.
-Mam przyjechać?
-Nie. Zajmij się Maksem i Giną. Damy sobie radę.
-Dobrze. Kocham cię. Pa.
-Ja ciebie też. Papa.
Rozłączyłam się i weszłam do Michaela. Już nie spał i uśmiechnął się, kiedy mnie zobaczył. Usiadłam obok niego na łóżku.
-Cześć. Jak się czujesz?
-Lepiej. Już mnie aż tak nie boli. Działasz na mnie, jak lek przeciwbólowy. Bez ciebie nie dałbym sobie rady.
-Zaraz lekarz powinien przynieść ci tabletki.
-Chciałbym, żeby mnie już wypuścili.
-Ja też. Współczuję ci.
-Nie ma czego. Przynajmniej ze mną jesteś- ścisnął moją dłoń. Nagle weszła Janet.
-Cześć braciszku.
-Cześć młoda.
Usiadła na krześle obok łóżka, na którym siedziałam razem z Michaelem.
-Jak u was, gołąbeczki?
Zarumieniłam się, a Michael zaczął się trochę jąkać.
-Znaczy... Ekhem... My... Tego... A co u ciebie?- zmienił temat.
-Średnio. Ojciec jest dalej zły.
-On mnie już nie obchodzi. A co u mamy?
-Właśnie. Ona...
-Mikuś!
W drzwiach pojawiła się starsza kobieta. Domyśliłam się, że to była mama Michaela. Podbiegła do niego i zaczęła całować po policzkach i czole.
-Kochanie, nawet nie wiesz, jak się martwiłam!
-Mamooo... proszę cię.
-Nie przesadzaj. To chyba normalne, że bałam się o swoje dziecko, prawda?
-Tak, ale nie rób scen. Mamo. To jest Rose. Rose, to jest moja mama.
Wstałam i podałam jej rękę.
-Miło mi poznać- odrzekłam.
-Mi również.
Nagle wszedł lekarz.
-Dobre wieści, Panie Jackson. Wypuścimy Pana za jakieś cztery godziny...
-Nareszcie- powiedział uradowany.
-Ale...
-Ale?
-Ale, jeżeli wystąpią jakieś problemy, to będzie Pan musiał zostać dłużej. Rozumiemy się?
-Tak, oczywiście.
-Cieszę się.
Na szczęście wypuścili Michaela tak, jak mówili. Musiał chodzić o kuli, żeby nie nadwyrężać przy okazji kręgosłupa. Oglądaliśmy wieczorem film w salonie. Tata już spał.
-Rose, zaśpiewaj mi coś- poprosił.
-Wybacz Michael...
-Możesz mówić mi Mike.
-Więc... Wybacz Mike, ale nie śpiewam publicznie.
-Dlaczego? Masz piękny głos.
-Ale również i tremę. Przepraszam cię- spuściłam wzrok. Ujął mnie pod brodę i zmusił, abym na niego spojrzała.
-Już dobrze. Nic się nie stało. Może kiedy indziej.
-Obiecuję, że kiedyś ci zaśpiewam.
-Jeżeli nie chcesz, to nie musisz...
-Chcę, ale muszę się do tego przygotować.
-Rozumiem. Nie będę cię naciskał.
Nagle zadzwonił mój telefon.
-Halo?
-Rose? To ja, Chris.
-Cześć Chris. Co u ciebie?
-Nie mam teraz czasu na pogaduchy. Możesz mnie odebrać z aresztu?
-Znowu?- westchnęłam.
-Tak. Przyczepili się do mnie o byle co. Przyjedziesz?
-Tak. Zaraz będę.
Rozłączyłam się.
-Muszę pojechać do aresztu.
-Słucham?!- zaniepokoił się Mike.
-Spokojnie. Jadę po kuzyna.
-Jadę z tobą.
-Nie. Musisz odpoczywać.
-Rose. Nie kłóć się ze mną. A co, jak jakiś zbir cię napadnie, tak jak nas ostatnio, a mnie nie będzie?
-Michael. Chodzisz o kuli. Zostań w domu.
-Nie. Jadę z tobą i koniec.
-Straszny jesteś.
-Wiem.
Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy na komendę.
-Dzień dobry.
-Witam. W czym mogę panience pomóc?
-Przyjechałam po kuzyna. Christopher Morgan.
-A, o tego gagatka chodzi. Już go przyprowadzam.
Komendant przyprowadził dziewiętnastoletniego chłopaka z czarnymi włosami.
-To on?
-Tak. To on- założyłam ręce na piersi- A co tak właściwie zrobił?
-Niszczył mienie państwowe.
-Chris, znowu?
Wzruszył ramionami.
-Dziękuję. Już ja z nim porozmawiam.
-Dobranoc- pożegnał nas policjant.
-Dobranoc.
Kiedy wsiedliśmy do auta, nikt nie odezwał się słowem. W końcu Chris powiedział:
-To nie była moja wina...
-To w takim razie czyja?
Nie odpowiedział. Ja z Michaelem siedzieliśmy z przodu, a Chris z tyłu. Ja oczywiście za kierownicą. Kiedy weszliśmy do domu usiedliśmy na kanapie w salonie. Zaczęłam prowadzić z nim poważną rozmowę.
-Mam nadzieję, że już nie handlujesz tymi prochami- powiedziałam surowo.
-A co? Chcesz działkę?
Mike spojrzał na mnie wielkimi oczami.
-Nie chcę. Dobrze wiesz, że nie ćpam.
-Jeszcze.
Michael nie wytrzymał. Wstał gwałtownie i powiedział:
-Rose nie ćpa i nigdy nie będzie! Już ja tego dopilnuję! A jeżeli zamotasz jej w głowie, to urwę ci łeb! ZROZUMIAŁEŚ?!
Oboje patrzyliśmy na niego zszokowani. Nigdy się tak nie zachowywał. Co prawda, zaimponowało mi to. Chris nie mógł ze strachu wydusić słowa.
-Pytałem, czy zrozumiałeś?- powiedział ciszej i spokojniej.
Mój kuzyn kiwnął tylko głową.
-Świetnie. Mam nadzieję, że będziesz o tym pamiętał.
Pociągnęłam Michaela za rękaw. Spojrzał na mnie i usiadł z powrotem na miejsce.
-Chris, musisz zrozumieć, że narkotyki, to nie jest dobre rozwiązanie.
-A cięcie się?!
Patrzyłam na niego bez słowa.
-Tak, wiem o tym. Wiem, że się tniesz, że miałaś depresję i że nadal to robisz!
-Skończyłam z tym!
-Kogo chcesz oszukać?! Mnie?! Siebie?! Jego?! Odsłoń lewą rękę!
Nie zrobiłam nic. Wstał, złapał mój nadgarstek i podciągnął rękaw.
-I co?! Skończyłaś z tym, tak?!
Zasłoniłam rękę, wstałam i pobiegłam do swojego pokoju. Usiadłam pod oknem i zaczęłam cicho płakać. Z dołu dobiegały krzyki. Usłyszałam skrzypienie drzwi i poczułam, jak ktoś mnie obejmuje.
-Ciiii. Wszystko dobrze. Nie płacz- uspokajał mnie Mike.
Kurczowo złapałam się jego koszuli. Wziął mnie na ręce i usiadł ze mną na łóżku. Posadził mnie na swoich kolanach i kołysał lekko jak małe dziecko. W pewnej chwili zaczął nucić "I'll be there". Kiedy na niego spojrzałam, uśmiechał się do mnie. Otarł łzy z moich policzków i delikatnie przytulił do piersi, żeby nie uszkodzić sobie żeber.
-Przepraszam...- powiedziałam cicho.
-Za co?
-Za siebie. Za to, że się cięłam, miałam depresję... Za wszystko...
-To nie twoja wina. Miałaś ciężkie życie i rozumiem to.
-Pewnie widzisz we mnie ciężar...
Spojrzał mi w oczy.
-Wiesz kogo widzę?
Pokręciłam głową.
-Widzę piękną dziewczynę, która ma na tyle odwagi, że powie prosto w twarz Wielkiemu Michaelowi Jacksonowi, co o nim myśli.
-To tylko świadczy o mojej głupocie...
-Nie. To świadczy, że masz swój charakter i honor. Nie pozwolisz, żeby ktoś ci w kaszę dmuchał. Jesteś wytrwała i uparta. Nigdy się nie poddajesz. To najbardziej cenię u ludzi. Jesteś wyjątkowa.
Uśmiechnęłam się lekko i objęłam go za szyję, tuląc go lekko.
-Dziękuję.
-To ja dziękuję- odrzekł.
-Ty? Za co?
-Że pokazałaś mi, jak naprawdę powinienem żyć. Wcześniej muzyka była dla mnie najważniejsza, a dzięki tobie zrozumiałem, że jest ktoś ważniejszy w moim życiu.
-Szczęściara- powiedziałam.
-Nie. To ja jestem szczęściarzem.
-Mam nadzieję, że wam się ułoży.
-Tak, ja też. Ale nie płacz już. Pogadałem sobie z Chrisem.
-Mam nadzieję, że go nie pobiłeś.
-Aż tak to nie. Ale pamiętaj, że zawsze będę przy tobie.
Cmoknęłam go w nos.
-Kochany jesteś, dziękuję.
-Nie ma za co. To co? Zejdziemy na dół?
Kiwnęłam głową. Mike podszedł ze mną do Chrisa.
-Chris chciałby ci coś powiedzieć. Prawda Chris?- powiedział stanowczo.
-Tak. Przepraszam Rose. Nie powinienem nawiązywać do twoich problemów. Wybaczysz mi?
Zastanawiałam się przez chwilę.
-Niech ci będzie- odrzekłam w końcu.
Przytuliłam go i zrobiłam mu czochrańca.
-Ej, moje włosy- zaśmiał się.
-Widzę, że mam dwóch mężczyzn, którzy mają hopla na punkcie swoich fryzur.
Przytuliłam ich obu.
-To co chcecie na kolację?- zapytałam.
-Pizzę- odpowiedzieli chórem.
Zamówiliśmy pizzę i kupiliśmy lody. Po zjedzeniu pizzy, Chris całkiem odleciał. Chrapał i nic by go nie obudziło.
-Czyli deser został dla nas- zaśmiał się Mike.
Poszłam do kuchni nałożyć nam lodów do miseczek. Nagle wszedł Michael. Zaczęliśmy rzucać się posypkami, oblewać polewą i innymi słodkościami. Na koniec podeszłam do niego i zgarnęłam na palec sos czekoladowy, który ściekał mu z policzka.
-Słodki jesteś- zaśmiałam się.
Potem on starł kciukiem plamę z lodów, ściekającą mi z czoła.
-Ty jeszcze bardziej.
-To ja może pójdę pod prysznic, zanim zacznę się cała lepić.
Mike pocałował mnie w czoło i oblizał wargi z polewy. Poszłam pod prysznic. Umyłam głowę i resztę ciała, po czym położyłam się do łóżka. W nocy obudził mnie cichutki głosik.
-Rose. Rose.
-Mike? Czemu nie śpisz?
-Nie mogę zasnąć.
Zrobiłam mu miejsce. Położył się obok.
-Zadowolony?
-Owszem- nawet w ciemności widziałam jego białe kiełki.
-Dobranoc- odwróciłam się plecami.
-Dobranoc księżniczko.
Czułam jego ciepło i oddech na karku. Jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam, jak tej nocy. Kiedy otworzyłam oczy, Michael był wtulony w moje plecy i obejmował mnie w pasie. Obudził się chwilę po mnie.
-Cześć...- zarumienił się i lekko ode mnie odsunął.
-Hej- przeciągnęłam się i przytuliłam go- To co? Wstajemy?
-A co ty taka radosna?
-Bo jeszcze nigdy tak dobrze nie spałam.
-To witaj w klubie. Chodźmy na śniadanie.
Kiedy zeszliśmy do kuchni, na stole stał stos naleśników.
-I jak?- zapytał Chris.
-Genialnie! Wow!
Nagle usłyszałam dzwonek do drzwi.
-Pójdę otworzyć- powiedział Mike.
Po chwili wrócił z listem.
-To do mnie- powiedział.
-To czemu wysłali go do mojego domu?
-Nie wysłali. Najpierw listonosz był u mnie w domu, ale odesłali go tu.
-A co piszą?
-To zaproszenie.
-Na co?
-Ucieszysz się...
Super :3 :3 :3 xD masz komentarz i się jaraj :D
OdpowiedzUsuńJaram się bosze XDDD
UsuńCudowne :3 Pisz więcej. Boże... ja śnię...
OdpowiedzUsuń