Zastanawiając się nad sensem naszego życia, odkryłam, że moje je straciło. Teraz pewnie świta wam w głowie myśl "Czy się tnę". Odpowiedź jest prosta i jednoznaczna. Tak. Moje brązowe, proste włosy i styl ubierania, czarne koszulki, jeansy i trampki albo glany, mówiły same za siebie. Nie byłam modnisią. Nigdy nie chciałam. Moja mama zmarła jak byłam mała. Tata jest dyrygentem i muzykiem. Niedługo ma dyrygować dla "USA for Africa".
-Idę tylko na zakupy, a ty nic sobie nie zrób, okej?- powiedział.
-Okej. I tak nie chce mi się aktualnie wstawać- zaśmiałam się.
-Grzeczna dziewczynka. Niedługo wrócę- pocałował mnie w czoło i wyszedł.
Kiedy zniknął za zakrętem, wbiegłam do góry i wyjęłam żyletkę. Jedna linia, druga, trzecia. Koniec. Wtedy wrócił tata.
-Zapomniałem pieniędzy... Rose, znowu? Ech- zapytał zniechęcony.
-Tak tato.
-Chodź do kuchni.
Usiadłam przy stole i zabandażował mi lewe przedramię.
-Jedziesz ze mną Rose. Maks, zostań- powiedział do mojego brązowego labradora.
-Pa Maksiu- pogłaskałam go. Był moim największym skarbem.
-Rose! Wsiadaj do auta!
Zajęłam miejsce z przodu i pojechaliśmy na zakupy. Od razu potem tata pojechał do studia.
-Mówię ci. Ten Michael to bardzo utalentowany chłopak. Ma dwadzieścia siedem lat. Dwa lata starszy od ciebie. A jak dobrze jest wychowany. Bystry, a na dodatek bardzo przystojny. Mam nadzieję, że się polubicie.
-Tato, nie potrzebuję swatki.
W końcu dojechaliśmy.
-Mogę zostać w samochodzie?- zapytałam.
-Nie. Wyłaź. Poznasz całą ekipę. Tylko zachowuj się proszę.
-Nie ma sprawy- westchnęłam.
Kiedy weszliśmy do pokoju nagraniowego, czekała tam spora grupa osób.
-Rose, to jest Diana, Tina...- wymieniał po kolei mój ojciec- Zaczynamy za dziesięć minut. Gdzie Michael?
-Gdzieś łazi, znając go- odrzekła Tina.
-To niech lepiej się pośpieszy. Rose, jak chcesz to idź do bufetu na kawę czy coś.
-Spoko. Mam nadzieję, że mnie trochę rozgrzeje.
Poszłam po kawę i usiadłam przy stoliku. Po wypiciu jej, zaczęłam rozglądać się po studiu. Znalazłam drugi pokój nagraniowy. O wiele mniejszy od tamtego. Zauważyłam też konsolę z nagranymi piosenkami i podkładami. A może by tak... Jedna piosenka nie zaszkodzi. Zaczęłam śpiewać. Kiedy skończyłam, zobaczyłam mężczyznę, opartego bokiem o framugę drzwi. Miał na sobie czarną marynarkę ze złotymi szlaczkami, jeansy i okulary przeciwsłoneczne.
-Mogę w czymś pomóc?- zapytałam.
-Nie, usłyszałem śpiew, więc wszedłem.
-Czyli nie widziałeś czerwonego światełka z napisem "Nie wchodzić"?- powiedziałam lekko poirytowana- Widzę, że nie nauczyli cię kultury i szacunku, co?
-Przepraszam, jeżeli powiedziałem coś nie tak.
-Nie powiedziałeś, ale zrobiłeś, zanim zdążyłeś pomyśleć. A teraz przepraszam, ale już pójdę.
Minęłam go i poszłam pooglądać resztę budynku. W końcu nic mi nie zostało i wróciłam do taty.
-O, Rose! W końcu jesteś. Chodź. Chcę, żebyś kogoś poznała. To jest Michael. Mike, to jest moja córka Rose.
Wyciągnął do mnie dłoń, ujął moją i delikatnie ją ucałował.
-Miło mi poznać- uśmiechnął się.
-Wzajemnie- wymusiłam uśmiech.
-Usiądź z tyłu, a my zabierzemy się do pracy- powiedział tata.
-Oki. Ja już wam nie przeszkadzam. Połamania nóg.
-Dziękuję- uśmiechnął się Michael.
-Nie masz za co. To było dosłowne- odwróciłam się i usiadłam na krześle.
Mój ojciec nagle zaczął dyrygować. Wszystkie instrumenty rozbrzmiały, a piosenkarze zaczęli śpiewać. Cały czas czułam na sobie jego wzrok. Ale muszę przyznać, że oczy miał zniewalające. W kolorze ciepłej czekolady. Kiedy nadeszła jego partia, moim ciałem wstrząsnął dreszcz. Po wszystkim wróciliśmy do domu. Wzięłam prysznic i razem z Maksem położyłam się spać. Następnego dnia, tata przy śniadaniu oznajmił:
-Dzisiaj na obiad przyjdzie Michael.
Wyplułam sok, który miałam w buzi.
-Słucham?!
-Michael dzisiaj przyjdzie- powtórzył spokojnie.
-Ale po co?
-Chcę z nim pogadać o paru sprawach, a poza tym to miły dzieciak.
Super. Po prostu świetnie. No dobra Rose. Jeden obiad. Wytrzymasz. Poszłam sobie do ogrodu z Maksem. Zaczęłam rzucać mu patyk.
-Dobry Maksiu- podrapałam go za uchem.
-Rose! Za godzinę przyjdzie Michael. Jeżeli chcesz poćwiczyć, to zrób to teraz!- wykrzyczał do mnie tata z okna.
-Już idę.
Ćwiczyłam taniec. Tak, taniec. Hip hop głównie. Czasem też śpiewałam. Ubrałam trampki, krótkie szorty i koszulkę na ramiączkach, po czym poszłam do naszej sali tanecznej. Ojciec był nadziany. Ale nie puszyłam się z tego powodu jak paw. Puściłam z wieży "C'mon" Keshy i zaczęłam tańczyć. Układ był bardzo łatwy, więc nie miałam z nim większych problemów. Potem zaczęło się "Rather be" Clean Bandit. Tu musiały pracować nogi. Było też więcej podskoków. Co prawda małych, ale jednak. I znowu. Stał oparty o framugę z rękami na piersi, szczerząc się od ucha do ucha.
-Co ty tu robisz?!- krzyknęłam.
-Słyszałem muzykę, więc...- wzruszył ramionami.
-Jesteś bezczelny! Rządzisz się w moim domu. Ciebie naprawdę chyba nie wychowali! Nie pozwalasz sobie za dużo?!
-Nie wiem.
-A ja wiem! I owszem, przeginasz troszkę!
Wzięłam ręcznik i poszłam wziąć kąpiel. Wróciłam przebrana w koszulkę z krótkim rękawem, oczywiście czarną, jeansowe szorty i czarne trampki za kostkę. Usiadłam przy stole i założyłam ręce na piersi.
-Rose, proszę. Zachowuj się- poprosił tata.
Po obiedzie, poszłam położyć się na trawniku przed domem. Maks leżał obok mnie. Nagle coś zasłoniło mi światło.
-Ekhem. Przepraszam, ale zasłaniasz mi słońce- powiedziałam.
-Nie mogę pozwolić, żeby twoja śliczna buzia była potem spalona- uśmiechnął się.
Wstałam i spojrzałam mu w oczy.
-Tak? A twoja zaraz będzie obita.
-Nie uderzysz mnie- powiedział.
-A skąd wiesz?
-Nie masz tyle odwagi.
Walnęłam go pięścią w pierś. Nawet się nie zachwiał.
-Nic z tego, księżniczko.
Nagle coś przyszło mi do głowy.
-Oh, gdzie moje maniery. Poznałeś już Maksa?
-Nie wydaje mi się.
-Maks!- zawołałam.
W mgnieniu oka pies znalazł się przy mnie. Zaczął warczeć na Michaela. Nagle przybiegł inny psiak. Owczarek niemiecki. Stanął obok Jacksona i zawarczał na Maksa.
-Oh zapomniałem. To jest Gina- powiedział z chytrym uśmieszkiem.
-Ughhhhh!- warknęłam poirytowana i weszłam do domu. Michael wszedł za mną.
-Gina, zostań- powiedział.
Wpadłam na pomysł. Wyciągnęłam telefon i napisałam do mojej przyjaciółki Lilly, żeby przyszła. Była już po dziesięciu minutach.
-Co się stało?!- zapytała zdyszana.
-Nic- wpuściłam ją do domu.
-Napisałaś, żebym przyszła jak najszybciej.
-Wiem.
-Co ty tak krótko i cicho odpowiadasz?
-Mam w domu "gościa".
-No i? Boże, aż taka jesteś uprzedzona do ludzi? A może ona okażę się fajna i będzie ci głupio.
-Nie wiesz o co chodzi. I to nie ona- powiedziałam zniechęcona.
-Rose! Kto przyszedł?!- krzyknął z kuchni tata.
-To Lilly! Może zostać?!
-Tak, jasne. Jakby coś, to jesteśmy w kuchni!
-Chodź za mną- szepnęłam do niej.
Kiedy weszłyśmy i zobaczyła Michaela, zaniemówiła. Pierwsze wrażenie. Pff.
-A może ich sobie poznasz?- zaproponował ojciec.
Przewróciłam oczami, podeszłam bliżej i powiedziałam szybko:
-Lilly - Michael, Michael - Lilly. Już. Ogłaszam was mężem i żoną. Szczęśliwy?- zwróciłam się do taty.
-Bardzo, myszko.
Zrobiłam się czerwona.
-Tato! Prosiłam, żebyś tak nie mówił.
-Przepraszam zapomniałem. Rose, mogłabyś pojechać z Michaelem do sklepu? Zapomniałem kokosa do deseru.
Spojrzałam na Jacksona. Był ciągle uśmiechnięty.
-Muszę?- marudziłam.
-Tak. Ale szybko, bo zaraz nici z lodów.
Westchnęłam i wzięłam kluczyki.
-Pozwól, że Michael poprowadzi.
Mało nie posiadłam się ze złości. Nie dość, że się rządzi w moim domu, to jeszcze on ma prowadzić auto! Wsiadłam i trzasnęłam drzwiami.
-Nie złość się- odrzekł- Myszko- dodał z chichotem.
-Możesz się zamknąć? Nie mam humoru.
Nagle w radiu zaczęła lecieć jego piosenka. Już miałam przełączyć, kiedy on to zrobił. Zdziwiło mnie to. Sądziłam, że wykonawcy lubią słuchać swoich wykonań.
-Nie lubisz swoich piosenek?- zapytałam.
-Nie lubię ich słuchać. Gdyby śpiewał je ktoś inny, to owszem, ale nie przepadam za swoim wykonaniem. Miło, że się sama do mnie odezwałaś.
-Ale to nie zmienia faktu, że cię nie lubię.
-Chyba będę musiał się do tego przyzwyczaić.
-No wiesz, gdybyś nie wszedł wtedy do pokoju nagraniowego, to miałabym o tobie zupełnie inne zdanie.
-Wiem i teraz tego żałuję.
-Trochę za późno, królewiczu.
Do końca drogi nie odezwaliśmy się słowem. Weszliśmy do sklepu. Od razu usłyszeliśmy "Michael Jackson!".
-Ups- powiedział.
Zobaczyliśmy tłum ludzi, biegnący w naszym kierunku. Zaprowadziłam Michaela do schowka na szczotki. Było tam bardzo ciasno. Pewnie jemu się podobało. Staliśmy do siebie twarzami i stykaliśmy się brzuchami.
-Długo to będzie trwało?- zapytałam.
-Zazwyczaj jest tak przez dwie godziny.
-Ile?!
-Mi to akurat nie przeszkadza- uśmiechnął się chytrze.
Dałam mu z liścia w policzek.
-Ej, a to za co?
-Ty już dobrze wiesz za co. A teraz szukaj sposobu na wydostanie się stąd.
-Okej, okej. Hmmm... Może coś mi się uda wymyślić.
Wyciągnął telefon z kieszeni.
-Tito? Dobrze cię słyszeć braciszku. Posłuchaj... Mam mały problem. Mógłbyś przyjechać? Market na Green Street. Dzięki.
-I co?
-Mój brat zaraz przyjedzie. Odciągnie ich, a my szybko kupimy tego kokosa i uciekamy.
-Wiesz, że dziwnie to zabrzmiało, prawda?
-Później o tym porozmawiamy. Teraz się skup. Masz biec przed siebie i się nie zatrzymywać, jasne?
Kiwnęłam głową.
-Okej. Raz, dwa... Trzy!
Biegłam prosto do wyjścia, żeby nie zostać stratowaną przez tłum fanek Michaela. Przed budynkiem czekał chyba jego brat.
-Tito?
-Owszem. A ty to...?
-Rose Morgan.
-Napalona psychofanka mojego brata?
-Nie. Wręcz przeciwnie.
Nagle zobaczyliśmy jak Michael biegnie w naszym kierunku.
-Tito! Odpalaj!
Wyskoczyliśmy do auta i jego brat odpalił silnik. Michael ledwo zdążył wsiąść.
-Proszę- podał mi owoc.
-Zamiast ratować tyłek, to poszedłeś po kokosa?
Kiwnął głową.
-Dziękuje- odrzekłam.
-Nie ma za co- uśmiechnął się.
Tito odwiózł nas pod mój dom. Michael jeszcze na chwilę wszedł, po czym odprowadziłam go do drzwi. Stanęliśmy na zewnątrz.
-Dziękuję za to w sklepie.
-Nigdy bym nie pozwolił, żeby dziewczyna robiła coś za mnie. Nie dziękuj.
-I przepraszam. No wiesz... Za ten policzek.
-To drobiazg. Należało mi się.
-Zawsze jesteś taki łagodny?
-Najcześciej. Nie lubię bójek i takich innych- podał mi rękę. Myślałam, że ją tylko złapie, ale on ucałował ją. Moim ciałem wstrząsnął dreszcz- Dobranoc Rose.
-Dobranoc Michael- zarumieniłam się.
Zobaczyłam jak znika za rogiem i weszłam do domu. Lilly też już poszła. Zamknęłam się w pokoju, oparłam plecami o drzwi i wzięłam głęboki oddech. Potem wzięłam kąpiel i położyłam się, obejmując Maksa ramieniem.
-A może Michael nie jest taki zły? Jak sądzisz?
Pomerdał ogonem.
-Może powinnam dać mu drugą szansę.
Szczeknął. Nagle usłyszałam dźwięk wiadomości.
"Dziękuję za miły dzień. Chciałbym go kiedyś powtórzyć. Obiad był świetny.
P.S. Dasz się zaprosić jutro wieczorem do kina?
Michael"
Uśmiechnęłam się do siebie. Zasnęłam. Następnego dnia wyszłam z Maksem na spacer. Było chłodno, wiec założyłam swoją zieloną kurtkę. Wtem zobaczyłam Michaela, który pojawił się obok mnie.
-Mogę się dołączyć?
-Jasne.
-Nie odpisałaś wczoraj na mojego SMSa.
-Wybacz. Zasnęłam.
-Rozumiem. To jak? Dasz się skusić?
-Co proponujesz?
-Wieczorne wyjście do kina ze wschodząca gwiazdą Michaelem Jacksonem.
-Niech ci będzie.
-Przyjadę po ciebie o szóstej.
Potem poszliśmy do swoich domów. Czekałam na szóstą. W końcu usłyszałam dzwonek. Zeszłam otworzyć. Michael miał na sobie błękitną koszulę i ciemne jeansy.
-Idziemy?
-Tak. Idziemy.
Pojechaliśmy do kina. Film bardzo nam się podobał. Wróciliśmy koło ósmej.
-Miło było- stwierdził.
-Zgadzam się.
-Dobranoc Rose.
-Dobranoc Michael.
Poszłam do swojego pokoju. Położyłam się na łóżku i zaczęłam czytać następny rozdział książki. Zanim się obejrzałam, minęły dwie godziny. Nagle usłyszałam:
-Rose! Zejdziesz na chwilę?
-Już idę!
Kiedy zeszłam do salonu, siedział tak Michael. Miał ze sobą walizkę, a na głowie czarny kapelusz, który zasłaniał mu oczy.
-O co chodzi?- zapytałam zaniepokojona.
-Michael zostanie u nas na jakiś czas- powiedział tata- pokaż mu pokój. P
Zaprowadziłam go na górę. Zeszłam na dół, w czasie kiedy Michael się wypakowywał.
-Tato. O co chodzi?
Siedział zamyślony. Po chwili odrzekł:
-Pobił go.
-Kto? Kogo?
-Ojciec Michaela go pobił. Ma podbite oko, dlatego miał kapelusz- westchnął- Niedługo kolacja. Przekaż mu.
Poszłam do Michaela. Stał przy oknie i opierał się rękoma o parapet.
-Michael- powiedziałam cicho.
Chwila ciszy.
-Tak?
-Niedługo kolacja.
-Dziękuję. Nie jestem głodny.
Podeszłam do niego. Odwrócił się w moją stronę. Chciałam zdjąć mu kapelusz ale odsunął głowę.
-Wszystko już wiem. Nie musisz tego ukrywać.
Dał mi ściągnąć sobie nakrycie głowy. Zobaczyłam wielkiego fioletowego siniaka na lewym oku mojego gościa. Delikatnie złapałam jego podbródek i przekręciłam jego głowę delikatnie w swoje lewo.
-Dlaczego on ci to zrobił?
-Bo zapomniałem jednego wersu piosenki.
-Słucham? To idiotyczne. Pobić własnego syna za to, że zapomniał paru słów?
-Przyzwyczaiłem się już.
-Chcesz powiedzieć, że to nie pierwszy raz?
-Owszem. Bił mnie całe moje dzieciństwo.
-Twoch braci też?
-Nie. Ich nie. Zawsze tylko ja dostawałem.
Nie wiedziałam co się później stało. Kiedy się ocknęłam, stałam przytulona do Michaela.
-Tak mi przykro- pociągnęłam nosem.
Odsunął mnie lekko od siebie.
-Ej, proszę mi tu nie płakać- otarł z mojego policzka łzę- Wszystko bedzie dobrze.
-Wybacz, że byłam dla ciebie taka niemiła.
-Nic się nie stało. Miałaś powód. A poza tym zachowywałem się jak dupek.
-Nieee... No może troszkę.
Zaśmiał się. Zaczął nucić i kołysać mnie. W końcu puściłam go i poszłam do swojego pokoju. Następnego dnia siedziałam z Michaelem w kuchni, popijając kawę, kiedy wszedł ojciec.
-Rosaline Kathrine Morgan. Powiesz mi łaskawie, dlaczego dzwoniła twoja wychowawczyni z pretensjami, że w ogóle się nie uczysz?!
-Aż tak źle nie jest. Pani Moore się czepia.
-Dziecko drogie! Jesteś zagrożona z trzech przedmiotów. Jeżeli nie poprawisz ocen, to bedziesz musiała powtarzać klasę!
-Okej poprawię się.
-No mam nadzieję. Jutro masz test z matmy. Jeżeli nie dostaniesz co najmniej czwórki, to pożegnaj się z koszem i tańcem.
-Z koszykówką też?!
-Tak. Wiec się postaraj.
Wyszedł.
-No super. Po prostu genialnie.
Przeć cały dzień siedziałam na dworze. Pod wieczór usiadłam w pokoju, wzięłam długopis i zaczęłam pisać ściągi. Usłyszałam pukanie.
-Proszę.
Wszedł Michael.
-Cześć. Co robisz?- usiadł naprzeciw.
-Ściągi na jutro.
Zabrał mi kartkę i spojrzał na nią. Potem wyrzucił ją do kosza.
-Ej!
-Nie bedziesz ściągała. Daj mi książkę, pomogę ci.
-Żartujesz, prawda?
-Nie. Nie żartuję.
Wziął ode mnie podręcznik i usiadł obok.
Ćwiczyliśmy do późnej nocy. Kiedy się obudziłam, siedziałam na fotelu z głowa opartą na ramieniu Michaela. Była siódma. Miałam godzinę do szkoły. Wstałam cicho, odświeżyłam się i wyszłam. Ledwo zdążyłam do szkoły.
-Macie czterdzieści pięć minut. Powodzenia.
Skupienie. Jedno zadanie, drugie dwudzieste. Koniec!
-Zaraz sprawdzę te testy i oddam je wam.
Czekałam. Ręce mi się trzęsły.
-Rose Morgan. Gratuluję. Piątka.
Po dzwonku wybiegłam z klasy i rzuciłam się w ramiona czekającego na mnie Michaela.
-Jak poszło?- zapytał po chwili.
-Dostałam pięć!
-Gratuluję. Widzisz? Jak chcesz to potrafisz.
-Bez ciebie nie dałabym sobie rady.
-To drobiazg- zarumienił się.
-Widzę, że użyłeś mojego pudru, żeby nie było widać tej śliwy, co?
Wyruszył ramionami.
-Zawieziesz mnie na trening?
-Jasne. Wsiadaj kujonie- puścił mi oczko.
Dałam mu kuksańca. Zawiózł mnie na halę taneczną. Poszłam się przebrać. Kiedy się rozciągałam, weszła nasza instruktorka.
-Dziewczyny! Mam niespodziankę. Dzisiaj na zajęciach będziemy miały gościa. Świetny z niego tancerz. Tylko proszę, nie obskakujcie go dlatego, że jest sławny. Przedstawiam wam Michaela Jacksona.
Michael wszedł w stroju do tańca. Czyli dresy i podkoszulek.
-Witam. Jestem Michael Jackson. Dzisiaj będę prowadził zajęcia. Nauczę was niektórych moich choreografii. Dobierzcie sobie partnera.
Zanim zdążyłam się obejrzeć, Michael podszedł do mnie, wyciągnął rękę i zapytał:
-Mogę prosić?
Ujęłam ją lekko. Przyciągnął mnie do siebie. Spojrzałam na resztę. Patrzyły na nas z zazdrością.
-Na co czekacie? Zaczynamy- zaśmiał się Michael.
Puścił "Blood on the dance floor" i zaczął prowadzić. Obracał mnie, kołysał i przechylał jak zawodowiec. Po piosence Stanęliśmy przodem do siebie i Spojrzeliśmy sobie w oczy. Puścił mnie, odsunął się krok w tył i skłonił. Nie pozostałam mu dłużna i rownież się ukłoniłam. Potem włączył "Beat it". Pod koniec nasza trenerka poprosiła, abyśmy zatańczyły coś co umiemy.
-To co dziewczyny? Kesha?
-Jasne, to chyba umiemy najlepiej.
Z głośników zaczęły wybrzmiewać pierwsze dźwięki piosenki "C'mon". Stałyśmy w formacji szachownicy. Ja byłam na przodzie. Michael z uwagą obserwował każdy mój ruch. Po zajęciach, razem z nim, udałam się do domu. Wieczorem ćwiczyłam w pokoju ruszanie biodrami, tak jak nam pokazywał. Nagle usłyszałam pukanie.
-Proszę.
Wszedł Michael.
-Co porabiasz?
-Ćwiczę te biodra.
Kiedy zobaczył, jak nieporadnie nimi wymachuję, podszedł do mnie od tylu i niepewnie położył na nich dłonie.
-Spokojnie. Nie tak nerwowo. Musisz zrobić nimi lekki wymach od dołu. Przy okazji lekko opuść się na kolanach, a kiedy biodro będzie szło w górę, podnieś się z powrotem.
Serce Michaela delikatnie nabijało nam obojgu rytm.
-O to chodzi- uśmiechnął się.
-Jak ty to robisz?
-Niby co?
-To...wszystko. Pomagasz dzieciom, planecie, zwierzętom... Mi...
Jego oczy zabłysły.
-Mi nie zależy na pieniądzach, czy sławie. Tylko na szczęściu drugiego człowieka. Skoro mogę mu pomóc, to dlaczego mam tego nie zrobić? Dla mnie największą nagrodą jest uśmiech dziecka.
Uśmiechnęłam się lekko.
-Coś nie tak?- zapytał.
-Nie, tylko...
-Tylko?
-Jutro opowiem ci moją historię. Chcę, żebyś wiedział parę rzeczy.
Kiwnął głową. Przytulił mnie i poszedł spać. Następnego ranka wybraliśmy się na łąkę. Usiedliśmy na kocu. Spojrzawszy w te jego piękne oczy, nabrałam odwagi.
-Gotowy?
-Jeżeli ty, to ja też.
Wzięłam głęboki oddech. Już pierwsza informacja mocno nim wstrząsnęła...