Siedziałem u siebie w sypialni i robiłem sobie okład na oko. Weszła mama i usiadła naprzeciw mnie.
-Przepraszam cię za niego.
-Nie możesz od niego odejść?
-To nie jest takie proste synku. Uwierz mi.
-Mamo. Mam pieniądze. Pomogę ci z utrzymaniem domu.
-To nie o to chodzi. A jak z tobą i Rose?
-Szczerze? Wszystko popsułem... Obiecałem jej coś, a potem nie dotrzymałem słowa. Jest na mnie wściekła. W sumie to się jej nie dziwię.
-Ja też nie.
Zaśmiałem się.
-Może powinieneś ją przeprosić?
-Boję się, że tylko pogorszę sprawę.
-No wiesz... Kto nie ryzykuje, nie jedzie. To twój wybór, ale szkoda by było, jakbyś ją stracił. To dobra dziewczyna.
Puściła mi jeszcze oczko i wyszła. Wziąłem do ręki telefon.
-Rose?
-Michael? Czego chcesz?
-Przeprosić... Ja... Żałuję tego, co zrobiłem.
-Nie sądzisz, że już trochę za późno?
Nie odezwałem się.
-Obiecałeś mi coś. Nie mogę ci już zaufać. Wybacz...
-Ale...
Rozłączyła się. Rzuciłem telefonem o ścianę ze złości. To moja wina. Cholera jasna! Gdybym nie był takim dupkiem... Może bylibyśmy już nawet razem... Co ja gadam... Już więcej jej nie zobaczę...
Rose:
Zeszłam do salonu, tak jak poprosił mnie tata.
-Rose. Musimy porozmawiać. Sądzę, że jesteś na tyle dojrzała, że powinnaś już wiedzieć...
-O co chodzi tato?
Zawahał się przez chwilę.
-Nie jestem twoim biologicznym ojcem.
Myślałam, że się przesłyszałam.
-Żartujesz, prawda?
-Niestety nie. Twoja biologiczna matka zmarła przy porodzie, a ojciec parę lat pózniej. Oddał cię, bo nie stać go było samego na utrzymanie. A nie chciał, żeby czegoś ci brakowało. Dlatego powierzył cię nam.
-I nie powiedziałeś mi wcześniej? Jak mogłeś?!
-Zrobiłem to, co uznałem za słuszne...
-Wcale że nie! Zrobiłeś to, co ci pasowało!
-Rose...
-Zostaw mnie!
Wzięłam Zeusa i wyjechałam z posesji. Gdzie mogłam się podziać? Pierwsza myśl, to Michael. Wiem, że byłam na niego zła, ale potrzebuję go. Właśnie w tej chwili.
Michael:
Siedziałem przy oknie w pokoju, kiedy zobaczyłem, jak Rose podjeżdża pod mój dom na Zeusie. Szybko wybiegłem. Ledwo się trzymała. Była cała zapłakana.
-Rose?! Co się stało?!
Nie mogła nic powiedzieć. Wziąłem ją do domu i usiadłem z nią w swoim pokoju na łóżku. Przytuliła się mocno.
-Oszukiwali mnie przez całe życie...
-Kto?
-Moi rodzice. Mój tata nie jest moim tatą...
-W jakim sensie?
-Nie jest moim biologicznym ojcem...
Michael:
Siedziałem przy oknie w pokoju, kiedy zobaczyłem, jak Rose podjeżdża pod mój dom na Zeusie. Szybko wybiegłem. Ledwo się trzymała. Była cała zapłakana.
-Rose?! Co się stało?!
Nie mogła nic powiedzieć. Wziąłem ją do domu i usiadłem z nią w swoim pokoju na łóżku. Przytuliła się mocno.
-Oszukiwali mnie przez całe życie...
-Kto?
-Moi rodzice. Mój tata nie jest moim tatą...
-W jakim sensie?
-Nie jest moim biologicznym ojcem...
-Ale jak to?
-Normalnie! Moja matka zmarła jak mnie rodziła, a biologiczny tata mnie oddał!
-Ciiii. Spokojnie. Jestem przy tobie.
Po chwili ciszy odrzekłam:
-Przepraszam, że wtedy tak na ciebie nakrzyczałam. Nie powinnam. Chciałeś mi tylko pomóc...
-To ja nie powinienem łamać słowa. Obiecałem ci coś i liczyłaś, że dotrzymam obietnicy. Zawiodłem cię...
Pogłaskałam go po policzku.
-Ty nigdy mnie nie zawiodłeś.
Uśmiechnął się lekko. Nagle wpadł na pomysł:
-Zapraszam cię dzisiaj na kolację. I nie przyjmuję odmowy.
-Ale ja... Nie wiem czy dam radę...
-Spokojnie. Mojego ojca dzisiaj w nocy nie będzie. Urządzę to tutaj.
-Nie chcę ci robić kłopotu...
-Ależ to żaden kłopot.
Po chwili przestała już płakać. Najwyraźniej zapomniała o tej całej sprawie. Pod wieczór przygotowałem z pomocą mamy romantyczną kolację. Miałem zamiar wreszcie powiedzieć jej co czuję. Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzie wszystko stało. Zakryła usta dłońmi.
-Boże... Michael... To jest piękne...
Usiedliśmy przy stole. Nalałem nam wina i zapaliłem świeczki. Wreszcie wziąłem głęboki oddech i już miałem powiedzieć, że ją kocham, kiedy też zaczęła coś mówić. Oboje urwaliśmy.
-Mów pierwszy.
-Nie nie. Ty mów pierwsza.
-No dobrze. Chciałam ci powiedzieć, że jesteś moim najlepszy przyjacielem. Nikt tyle dla mnie nie zrobił. Wszyscy moi przyjaciele, w sensie mężczyźni, najpierw byli przyjaciółmi, a potem chcieli czegoś więcej. Denerwowało mnie to, bo zawsze okazywało się potem, że to idioci. Miałam już tego serdecznie dość.
Ups... Teraz na pewno jej nie powiem. Zniechęci się do mnie.
-A ty co chciałeś powiedzieć?
-Ja? A nie, nic. Już nieważne.
-Na pewno?
-Tak, nie przejmuj się.
Położyłem swoja dłoń na jej i zacząłem gładzić ją kciukiem. Spojrzałem jej głęboko w oczy, chcąc wyczytać, o czym myśli. Nie udało mi się jednak. Po zjedzeniu, przyszła pora na sen.
-Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka.
Zaprowadziłem ją tam. Wzięliśmy prysznic (ja oczywiście w innej łazience) i położyłem się do łóżka. Zasypiałem, kiedy nagle przyszła Rose.
-Michael...?
-Tak?
-Mogę się z tobą położyć?
Zawahałem się przez chwilę. W końcu nie chciała pakować się w związki. No ale była dla mnie bardzo ważna. Zrobiłbym wszystko dla niej.
-Jasne.
Zrobiłem koło siebie miejsce. Wcisnęła się obok.
-Przytulisz mnie?
Zdziwiła mnie ta prośba. Ale położyłem rękę na jej talii.
-Wiesz... Jestem zagubiona. Nie wiem, co mam zrobić z tym, że nie jestem córką mojego taty...
-Nie mów tak. Jesteś jego córką, a wiesz dlaczego?
Pokręciła głową.
-Bo on cię kocha, a ty kochasz jego. Geny w tym przypadku nie mają nic do rzeczy.
Całkiem się do mnie odwróciła.
-Naprawdę?
-No jasne, że tak.
Uśmiechnęła się.
-Chodźmy już spać- odrzekła.
Wtuliła się we mnie i zasnęła. Czyli przez resztę życia będę tylko jej przyjacielem? Najwyraźniej miłość nie jest przeznaczona dla mnie...
Rose:
Leżałam tak przytulona do Michaela przez całą noc. Kiedy otworzyłam oczy, właśnie ubierał koszulkę. Miał taką klatę, że... Ach! Kiedy zobaczył, że nie śpię, uśmiechnął się.
-Hej. Jak się spało?
-Dobrze. Wybacz, że przeze mnie ty się nie wyspałeś.
-Powiem ci szczerze, że spałem lepiej, niż kiedykolwiek- na ostatnim słowie zachrypiał. Kaszlnął parę razy i spojrzał na mnie przerażony. Spróbował zaśpiewać kawałek piosenki i znów to samo.
-Michael, twój głos...
Szybko pobiegł do łazienki. Przemył twarz wodą i spojrzał w lustro.
-Wszystko dobrze?- zapytałam.
-Nie. Przez to moja kariera może się skończyć.
-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz- przytuliłam go od tyłu. Nagle usłyszeliśmy:
-Dzieci! Śniadanie!
Michael westchnął.
-Wszyscy się będą śmiać. Zobaczysz- wychrypiał.
-Wcale nie. Będę tam z tobą i będę cię wspierać.
Uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Zeszliśmy razem na dół.
-Witaj Rose. Jak ci się spało?- zapytała mnie Pani Jackson.
-Dobrze, dziękuję.
Po chwili przyszła Janet. Po niej cała reszta. Oprócz ojca Michaela oczywiście. Kiedy jego bracia mnie zobaczyli, zaczęli napierać na mnie ze wszystkich stron.
-Chłopaki! Dość!- krzyknęła Janet- Dajcie jej spokój.
Wszyscy usiedli zmieszani.
-Mike, a jak praca nad piosenką?- zapytał Jermaine.
Michael spojrzał na mnie wystraszony lekko. Nie wiedział, czy się odezwać, czy nie. W końcu wziął głęboki oddech.
-Powolutku.
Bracia spojrzeli na niego wielkimi oczami, aż wybuchli śmiechem.
-Jezu! Braciszku! Darłeś się na stadionie, czy przechodzisz w końcu mutację?- chichrał się Jerm.
-Odszczekaj to!
-Szczekasz, to ty dzisiaj.
Zanim się obejrzeliśmy, chłopcy zaczęli się szarpać i bić.
-Chłopcy dość!- krzyknęłam. Michael się uspokoił.
-Ta twoja dziewczyna ci nie pomoże!
Nagle znów wpadł w furię. Złapał Jerma za koszulkę, przycisnął do ściany i lekko uniósł.
-JESZCZE RAZ COŚ O NIEJ POWIESZ, A TWÓJ ŁEB BĘDZIE WISIAŁ NAD KOMINKIEM! ZROZUMIAŁEŚ?!
Przerażony braciszek kiwnął lekko głową na znak, że dotarły do niego te słowa. W końcu Michael go puścił. Spojrzał na resztę i wyszedł z domu z hukiem. Założyłam kurtkę i pobiegłam za nim.
-Michael!
-Zostaw mnie Rose. Muszę się przejść.
-Mogę iść z tobą?
Spojrzał na mnie i nic nie zrobił. Uznałam to za tak. Szliśmy tak przez park nie odzywając się do siebie, kiedy Michael zobaczył małego kotka. Był strasznie sponiewierany i brudny. Miauczał, bo pewnie był głodny. Wziął go na ręce i schował pod kurtkę, żeby nie zmarzł, po czym wróciliśmy do domu.
-Mamo, zobacz co znalazłem.
Pani Jackson wytarła ręce o ściereczkę i podeszła do nas.
-Jaki słodki.
-Mam zamiar się nim zająć.
-Dobry pomysł. Najpierw obejrzyj go, czy nie ma żadnych ran i kleszczy.
Michael posadził go sobie na kolanach i dokładnie sprawdził. Potem wyczyścił jego biało-czarne futerko i poszliśmy do kuchni go nakarmić. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Nagle zeszła do nas Janet.
-Mamo, nie widziałaś... AAAAAAA!
Klęknęła przy kotku.
-Jaki słodziak! Możemy go zatrzymać?
-Wiesz... Właściwie to jest kot Michaela.
-Ou...
-Spokojnie. Zatrzymam go. Będzie też twój.
Przytuliła go z całej siły.
-Udusisz mnie...- wychrypiał.
-Dziękuję! Kocham cię!
-Ale niech najpierw odpocznie. Jest pewnie zmęczony.
Po chwili przestała już płakać. Najwyraźniej zapomniała o tej całej sprawie. Pod wieczór przygotowałem z pomocą mamy romantyczną kolację. Miałem zamiar wreszcie powiedzieć jej co czuję. Zaprowadziłem ją do pokoju, gdzie wszystko stało. Zakryła usta dłońmi.
-Boże... Michael... To jest piękne...
Usiedliśmy przy stole. Nalałem nam wina i zapaliłem świeczki. Wreszcie wziąłem głęboki oddech i już miałem powiedzieć, że ją kocham, kiedy też zaczęła coś mówić. Oboje urwaliśmy.
-Mów pierwszy.
-Nie nie. Ty mów pierwsza.
-No dobrze. Chciałam ci powiedzieć, że jesteś moim najlepszy przyjacielem. Nikt tyle dla mnie nie zrobił. Wszyscy moi przyjaciele, w sensie mężczyźni, najpierw byli przyjaciółmi, a potem chcieli czegoś więcej. Denerwowało mnie to, bo zawsze okazywało się potem, że to idioci. Miałam już tego serdecznie dość.
Ups... Teraz na pewno jej nie powiem. Zniechęci się do mnie.
-A ty co chciałeś powiedzieć?
-Ja? A nie, nic. Już nieważne.
-Na pewno?
-Tak, nie przejmuj się.
Położyłem swoja dłoń na jej i zacząłem gładzić ją kciukiem. Spojrzałem jej głęboko w oczy, chcąc wyczytać, o czym myśli. Nie udało mi się jednak. Po zjedzeniu, przyszła pora na sen.
-Chodź, pokażę ci, gdzie jest łazienka.
Zaprowadziłem ją tam. Wzięliśmy prysznic (ja oczywiście w innej łazience) i położyłem się do łóżka. Zasypiałem, kiedy nagle przyszła Rose.
-Michael...?
-Tak?
-Mogę się z tobą położyć?
Zawahałem się przez chwilę. W końcu nie chciała pakować się w związki. No ale była dla mnie bardzo ważna. Zrobiłbym wszystko dla niej.
-Jasne.
Zrobiłem koło siebie miejsce. Wcisnęła się obok.
-Przytulisz mnie?
Zdziwiła mnie ta prośba. Ale położyłem rękę na jej talii.
-Wiesz... Jestem zagubiona. Nie wiem, co mam zrobić z tym, że nie jestem córką mojego taty...
-Nie mów tak. Jesteś jego córką, a wiesz dlaczego?
Pokręciła głową.
-Bo on cię kocha, a ty kochasz jego. Geny w tym przypadku nie mają nic do rzeczy.
Całkiem się do mnie odwróciła.
-Naprawdę?
-No jasne, że tak.
Uśmiechnęła się.
-Chodźmy już spać- odrzekła.
Wtuliła się we mnie i zasnęła. Czyli przez resztę życia będę tylko jej przyjacielem? Najwyraźniej miłość nie jest przeznaczona dla mnie...
Rose:
Leżałam tak przytulona do Michaela przez całą noc. Kiedy otworzyłam oczy, właśnie ubierał koszulkę. Miał taką klatę, że... Ach! Kiedy zobaczył, że nie śpię, uśmiechnął się.
-Hej. Jak się spało?
-Dobrze. Wybacz, że przeze mnie ty się nie wyspałeś.
-Powiem ci szczerze, że spałem lepiej, niż kiedykolwiek- na ostatnim słowie zachrypiał. Kaszlnął parę razy i spojrzał na mnie przerażony. Spróbował zaśpiewać kawałek piosenki i znów to samo.
-Michael, twój głos...
Szybko pobiegł do łazienki. Przemył twarz wodą i spojrzał w lustro.
-Wszystko dobrze?- zapytałam.
-Nie. Przez to moja kariera może się skończyć.
-Wszystko będzie dobrze. Zobaczysz- przytuliłam go od tyłu. Nagle usłyszeliśmy:
-Dzieci! Śniadanie!
Michael westchnął.
-Wszyscy się będą śmiać. Zobaczysz- wychrypiał.
-Wcale nie. Będę tam z tobą i będę cię wspierać.
Uśmiechnął się i złapał mnie za dłoń. Zeszliśmy razem na dół.
-Witaj Rose. Jak ci się spało?- zapytała mnie Pani Jackson.
-Dobrze, dziękuję.
Po chwili przyszła Janet. Po niej cała reszta. Oprócz ojca Michaela oczywiście. Kiedy jego bracia mnie zobaczyli, zaczęli napierać na mnie ze wszystkich stron.
-Chłopaki! Dość!- krzyknęła Janet- Dajcie jej spokój.
Wszyscy usiedli zmieszani.
-Mike, a jak praca nad piosenką?- zapytał Jermaine.
Michael spojrzał na mnie wystraszony lekko. Nie wiedział, czy się odezwać, czy nie. W końcu wziął głęboki oddech.
-Powolutku.
Bracia spojrzeli na niego wielkimi oczami, aż wybuchli śmiechem.
-Jezu! Braciszku! Darłeś się na stadionie, czy przechodzisz w końcu mutację?- chichrał się Jerm.
-Odszczekaj to!
-Szczekasz, to ty dzisiaj.
Zanim się obejrzeliśmy, chłopcy zaczęli się szarpać i bić.
-Chłopcy dość!- krzyknęłam. Michael się uspokoił.
-Ta twoja dziewczyna ci nie pomoże!
Nagle znów wpadł w furię. Złapał Jerma za koszulkę, przycisnął do ściany i lekko uniósł.
-JESZCZE RAZ COŚ O NIEJ POWIESZ, A TWÓJ ŁEB BĘDZIE WISIAŁ NAD KOMINKIEM! ZROZUMIAŁEŚ?!
Przerażony braciszek kiwnął lekko głową na znak, że dotarły do niego te słowa. W końcu Michael go puścił. Spojrzał na resztę i wyszedł z domu z hukiem. Założyłam kurtkę i pobiegłam za nim.
-Michael!
-Zostaw mnie Rose. Muszę się przejść.
-Mogę iść z tobą?
Spojrzał na mnie i nic nie zrobił. Uznałam to za tak. Szliśmy tak przez park nie odzywając się do siebie, kiedy Michael zobaczył małego kotka. Był strasznie sponiewierany i brudny. Miauczał, bo pewnie był głodny. Wziął go na ręce i schował pod kurtkę, żeby nie zmarzł, po czym wróciliśmy do domu.
-Mamo, zobacz co znalazłem.
Pani Jackson wytarła ręce o ściereczkę i podeszła do nas.
-Jaki słodki.
-Mam zamiar się nim zająć.
-Dobry pomysł. Najpierw obejrzyj go, czy nie ma żadnych ran i kleszczy.
Michael posadził go sobie na kolanach i dokładnie sprawdził. Potem wyczyścił jego biało-czarne futerko i poszliśmy do kuchni go nakarmić. Jadł, aż mu się uszy trzęsły. Nagle zeszła do nas Janet.
-Mamo, nie widziałaś... AAAAAAA!
Klęknęła przy kotku.
-Jaki słodziak! Możemy go zatrzymać?
-Wiesz... Właściwie to jest kot Michaela.
-Ou...
-Spokojnie. Zatrzymam go. Będzie też twój.
Przytuliła go z całej siły.
-Udusisz mnie...- wychrypiał.
-Dziękuję! Kocham cię!
-Ale niech najpierw odpocznie. Jest pewnie zmęczony.
Kiedy kotek zjadł, Michael wziął go do pokoju i posadził na łóżku. Klękneliśmy przed nim i zaczęliśmy się bawić.
-Słodki jest- odrzekłam.
-Bardzo.
-Jak go nazwiesz?
-Ją. To kotka.
-To jak nazwiesz ją?
-Myślałem o małej Rose.
-Małej Rose? Nie będzie ci się myliło?- zaśmiałam się- A może Millie?
-Podoba mi się. Co malutka?
Zamiauczała i przyczłapała do niego. Zaczęła się łasić i mruczeć. Nagle w drzwiach stanęła pewna osoba...