niedziela, 26 października 2014
Dla Cioci...
Więc tak... Moja ciocia leży w szpitalu. Jest w ciężkim stanie. Ma zapalenie rdzenia kręgowego. Nie może się ruszać. Postanowiłam, że jeżeli nie wyzdrowieje, to... zamknę bloga i nic już więcej nie napiszę. Siwy już odszedł. Nie pozwolę, żeby to się powtórzyło... Wybaczcie mi...
niedziela, 5 października 2014
Rozdział XII
A teraz drodzy czytelnicy, polecimy trochę w przyszłość, gdyż historia robi się strasznie mozolna. Miłej lektury :) Aha, i przepraszam, że tak długo mnie nie było. Brak weny :/ Rozdział jest krótszy, tak jak mówiłam w ostatnim ogłoszeniu. Enjoy! ;)
*********************************************************************************
Minął rok, od kiedy jesteśmy w Londynie. Bardzo nam się tu spodobało i postanowiliśmy zostać jakiś czas.
-Kochanie, nie widziałaś mojego krawata?
-Którego?
-Tego w kratkę.
-Masz pięć takich- zaśmiałam się.
-Tego niebieskiego.
-Chyba jest w sypialni na ziemi- mrugnęłam do niego porozumiewawczo i wróciłam do robienia kawy. Po paru minutach, poczułam dłonie na brzuchu.
-Miałaś rację. Ja nigdy nie pamiętam, gdzie rzuciłem twoje ubranie.
-No widzisz. Ja za to mam podzielność uwagi. Zaraz podam kawę. Usiądź.
Kiedy skończyłam ją parzyć, postawiłam kubek Michaelowi pod nos. Po wypiciu pocałował mnie i powiedział:
-Pyszna. Muszę lecieć. Będę za jakieś dwie godziny. Kocham cię!
-Ja ciebie też!
Uśmiechnęłam się do siebie pod nosem. Mój kochany wariat. Zaczęłam sprzątać dom. Poodkurzałam, starłam kurze i poukładałam ubrania w szafie. Czas zleciał bardzo szybko. Zanim się obejrzałam, minęło półtorej godziny. Mam jeszcze tylko trzydzieści minut. Hmm... Co tu porobić? Nagle mnie olśniło! Uszykuję sobie sukienkę na wieczór. Mieliśmy iść na bankiet o dziewiętnastej.
-Kotku, wróciłem!- usłyszałam z dołu.
Zeszłam do niego i od razu wpadłam mu w ramiona.
-A co robił mój Kotek-Postek kiedy mnie nie było?
-Trochę posprzątał i przyszykował sobie sukienkę. Jak było w studiu?
-Jak zawsze. Trochę ponagrywaliśmy i tyle.
-Czyli nic nowego?
-Nic, a nic. Co dzisiaj robimy na obiad?
-Myślałam o gulaszu. Co ty na to?
-Brzmi pysznie.
Zaczęliśmy gotować. Po chwili wszystko stało już na stole.
-Smakuje?
-Bardzo. A tobie?
-Mi też.
-Jednak czegoś mi tu brakuje...
-Naprawdę? Czego?
-Ciebie. Chodź tu do mnie.
Posadził mnie sobie na kolanach i objął jedną ręką w pasie. Kiedy skończył jeść, wziął mnie na ręce i zaczął iść na górę.
-Mike! Co ty robisz?- zaśmiałam się.
-Uprowadzam cię.
Zamknął nas w sypialni. Pewnie było słychać tylko śmiechy i hałas stłuczonej lampki. Po wszystkim wtuliłam się w jego bok i zaczęłam rysować palcem wskazującym różne wzorki na jego piersi.
-Wiesz co?
-Co takiego?- zapytałam.
-Cieszę się, że wtedy postanowiłem cię pocałować. Możliwe, że gdybym tego nie zrobił, to dalej bylibyśmy tylko przyjaciółmi.
-Zapewne.
-A teraz mieszkamy w Londynie i jesteśmy razem.
-I módlmy się, żeby sława nie zniszczyła tego, co jest między nami.
-Wiesz co?
-Co takiego?- zapytałam.
-Cieszę się, że wtedy postanowiłem cię pocałować. Możliwe, że gdybym tego nie zrobił, to dalej bylibyśmy tylko przyjaciółmi.
-Zapewne.
-A teraz mieszkamy w Londynie i jesteśmy razem.
-I módlmy się, żeby sława nie zniszczyła tego, co jest między nami.
-Nigdy na to nie pozwolę. Masz moje słowo.
-Wierzę ci.
Spojrzałam na zegarek.
-Michael! Za pół godziny musimy być na bankiecie!
-Już tak późno?!
Zerwaliśmy się jak oparzeni. Szybko ubraliśmy się, ja pędem zrobiłam makijaż i uczesałam włosy i czym prędzej weszliśmy do limuzyny. Mieliśmy jeszcze tylko dziesięć minut.
-Daleko jeszcze?- zapytał Mike.
-Zaraz będziemy.
Kiedy tylko zaparkowaliśmy, wyskoczyliśmy jak oparzeni.
-No, jesteście!- krzyknęła uradowana księżna Diana.
-Zdążyliśmy w ostatniej chwili- wysapał Michael.
-Nic nie szkodzi. Chodźcie. Czekaliśmy na was.
Było tam mnóstwo osób. Wszyscy zaczęli do nas podchodzić i ściskać dłonie. W moim przypadku, akurat ją całować. Nagle podszedł do mnie pewien mężczyzna.
-Witaj- słychać było, że ma inny akcent.
-Witaj. Skądś chyba pana Znam.
-Mów mi Garou.
-I wszystko jasne.
-Nic nie szkodzi. Chodźcie. Czekaliśmy na was.
Było tam mnóstwo osób. Wszyscy zaczęli do nas podchodzić i ściskać dłonie. W moim przypadku, akurat ją całować. Nagle podszedł do mnie pewien mężczyzna.
-Witaj- słychać było, że ma inny akcent.
-Witaj. Skądś chyba pana Znam.
-Mów mi Garou.
-I wszystko jasne.
-Przyszłaś tu z Michaelem?
-Tak. To mój chłopak.
Spojrzałam w jego stronę. Wyglądał na zazdrosnego.Zaciskał pięści ze złości.
-Oho. Widzę, że przeciągnąłem strunę. Lepiej się oddalę. Miło było mi poznać.
-Wzajemnie.
Michael do mnie podszedł.
-A teraz zapraszamy wszystkie pary na parkiet!- usłyszałam z głośników.
Ujęłam dłoń Mika i wyszliśmy potańczyć.
-Nie podoba mi się, że z nim rozmawiasz.
-Co? Dlaczego?
-Wygląda na cwaniaczka.
-Przyznaj się. Jesteś zazdrosny.
-Wcale nie.
Spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem.
-No dobra. Przyznaję się.
Zaśmiałam się i cmoknęłam go w usta.
-Mój kochany zazdrośnik.
-Tylko twój- uśmiechnął się.
Po tańczeniu w ciszy odrzekłam:
-Niedługo trzeba będzie wracać do domu.
-Masz rację. Pewnie już za nami tęsknią. Po balu wróciliśmy do naszego tymczasowego mieszkania. Spakowaliśmy się i już następnego dnia byliśmy w rodzinnym mieście.
-To co? Najpierw do twoich czy do mnie?
-Myślę, że jeżeli najpierw nie odwiedzimy mojej mamy, to zrobi nam potem awanturę.
-Czyli kierunek: Dom Jacksonów.
Kiedy tylko weszliśmy drzwiami, Janet rzuciła nam się na szyję.
-Boże, jak ja się za wami stęskniłam!
-My za tobą też- odrzekłam.
Usłyszałam szczekanie. Zza rogu wybiegli Maks i Gina. Po chwili dołączyła do nich La Toya i Millie.
-I jak było?- zapytała Janet.
-Świetnie.
-Zmajstrowałeś już Rose dzieciaczka, braciszku?- zaśmiała się.
-Ej! Nawet tak nie żartuj!
Co to miało znaczyć? Czyżby Michael nie chciał mieć ze mną nigdy dzieci? Nie powiem. Zrobiło mi się troszkę przykro. Ale może źle to odebrałam? Eh, sama nie wiem.
-Pójdę się rozpakować- odrzekłam smutno.
-Dobrze kotku. Ja zaraz przyjdę.
Maks i Gina podreptali za mną na górę. Millie tak samo. Kiedy moje ciuchy były schowane do szafy, usiadłam na brzegu łóżka. Podrapałam Maksia za uchem. Nagle wszedł Mike.
-Już jestem.
Mruknęłam coś.
-Wszystko w porządku?- ukląkł przede mną i złapał moje dłonie.
-Mike... Czy ty... chcesz mieć dzieci?
-Co to za pytanie? Oczywiście, że chcę. Dlaczego pytasz?
-Bo wydawało mi się, że kiedy Janet poruszyła ten temat, ty zareagowałeś bardzo impulsywnie... Kazałeś jej nie żartować. To tak jakbyś powiedział "Nie żartuj! Nie chcę nigdy mieć dzieci"...
-Naprawdę tak to odebrałaś?
Kiwnęłam głową.
-Kochanie. Oczywiście, że chcę mieć dziecko. Kto by nie chciał? Pragnę potomstwa bardziej, niż jakiejkolwiek nagrody. Byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie, jakby tak się stało. Ale tylko z tobą.
-Dzieci! Kolacja!- zawołała mama Michaela.
-Chodź. Zjemy coś. I uśmiechnij się skarbie. Smutek do ciebie nie pasuje.
Mike złapał mnie za rękę i zeszliśmy razem do jadalni. Po kolacji wzięliśmy prysznic i położyliśmy się.
-Pamiętasz Chrisa?- zapytałam.
-No jasne. Jak mógłbym o nim zapomnieć?
-Może i o tym nie wiesz, ale on świetnie jeździ konno. Jutro startuje w wyścigu.
-Chcesz powiedzieć, że masz zamiar iść?
-Owszem, a ty nie?
-Jeżeli ty to i ja.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Kocham cię.
-Ja ciebie bardziej. Ale idź już spać. To był męczący dzień.
-Dobranoc.
-Dobranoc, skarbie.
Przytuliłam się do niego i zasnęłam. Byłam ciekawa, jak mój kuzyn sobie jutro poradzi...
-Wygląda na cwaniaczka.
-Przyznaj się. Jesteś zazdrosny.
-Wcale nie.
Spojrzałam na niego znaczącym wzrokiem.
-No dobra. Przyznaję się.
Zaśmiałam się i cmoknęłam go w usta.
-Mój kochany zazdrośnik.
-Tylko twój- uśmiechnął się.
Po tańczeniu w ciszy odrzekłam:
-Niedługo trzeba będzie wracać do domu.
-Masz rację. Pewnie już za nami tęsknią. Po balu wróciliśmy do naszego tymczasowego mieszkania. Spakowaliśmy się i już następnego dnia byliśmy w rodzinnym mieście.
-To co? Najpierw do twoich czy do mnie?
-Myślę, że jeżeli najpierw nie odwiedzimy mojej mamy, to zrobi nam potem awanturę.
-Czyli kierunek: Dom Jacksonów.
Kiedy tylko weszliśmy drzwiami, Janet rzuciła nam się na szyję.
-Boże, jak ja się za wami stęskniłam!
-My za tobą też- odrzekłam.
Usłyszałam szczekanie. Zza rogu wybiegli Maks i Gina. Po chwili dołączyła do nich La Toya i Millie.
-I jak było?- zapytała Janet.
-Świetnie.
-Zmajstrowałeś już Rose dzieciaczka, braciszku?- zaśmiała się.
-Ej! Nawet tak nie żartuj!
Co to miało znaczyć? Czyżby Michael nie chciał mieć ze mną nigdy dzieci? Nie powiem. Zrobiło mi się troszkę przykro. Ale może źle to odebrałam? Eh, sama nie wiem.
-Pójdę się rozpakować- odrzekłam smutno.
-Dobrze kotku. Ja zaraz przyjdę.
Maks i Gina podreptali za mną na górę. Millie tak samo. Kiedy moje ciuchy były schowane do szafy, usiadłam na brzegu łóżka. Podrapałam Maksia za uchem. Nagle wszedł Mike.
-Już jestem.
Mruknęłam coś.
-Wszystko w porządku?- ukląkł przede mną i złapał moje dłonie.
-Mike... Czy ty... chcesz mieć dzieci?
-Co to za pytanie? Oczywiście, że chcę. Dlaczego pytasz?
-Bo wydawało mi się, że kiedy Janet poruszyła ten temat, ty zareagowałeś bardzo impulsywnie... Kazałeś jej nie żartować. To tak jakbyś powiedział "Nie żartuj! Nie chcę nigdy mieć dzieci"...
-Naprawdę tak to odebrałaś?
Kiwnęłam głową.
-Kochanie. Oczywiście, że chcę mieć dziecko. Kto by nie chciał? Pragnę potomstwa bardziej, niż jakiejkolwiek nagrody. Byłbym najszczęśliwszym facetem na świecie, jakby tak się stało. Ale tylko z tobą.
-Dzieci! Kolacja!- zawołała mama Michaela.
-Chodź. Zjemy coś. I uśmiechnij się skarbie. Smutek do ciebie nie pasuje.
Mike złapał mnie za rękę i zeszliśmy razem do jadalni. Po kolacji wzięliśmy prysznic i położyliśmy się.
-Pamiętasz Chrisa?- zapytałam.
-No jasne. Jak mógłbym o nim zapomnieć?
-Może i o tym nie wiesz, ale on świetnie jeździ konno. Jutro startuje w wyścigu.
-Chcesz powiedzieć, że masz zamiar iść?
-Owszem, a ty nie?
-Jeżeli ty to i ja.
Uśmiechnęłam się do niego.
-Kocham cię.
-Ja ciebie bardziej. Ale idź już spać. To był męczący dzień.
-Dobranoc.
-Dobranoc, skarbie.
Przytuliłam się do niego i zasnęłam. Byłam ciekawa, jak mój kuzyn sobie jutro poradzi...
Subskrybuj:
Posty (Atom)